Public Enemies (2009)

Ten film chciałbym obejrzeć na Camerimage. Byłaby wtedy okazja spytać operatora o wyjaśnienie powodów, dla których zdecydowano się na kręcenie kamerą cyfrową. Muszę powiedzieć, że kompletnie nie rozumiem. Wszystkie inne działy odwaliły kawał dobrej roboty starając się odwzorować realia epoki (może nie tyle tej prawdziwej ile tej zapamiętanej z kina): kostiumy, fryzury, scenografia, muzyka. Wszystko to bierze w łeb za sprawą kamery. I co z tego, że obraz wydaje się wyrazisty, kiedy brakuje atmosfery klasyki. Obraz jest tak ostry, że czułem się, jakby ktoś wbijał mi żyletki w gałki oczne. Tu potrzebna była większa wrażliwość fakturę i cienie. Potrzebny był ktoś taki jak Roger Deakins. Wtedy, być może, "Wrogowie publiczni" mieliby szansę znaleźć się na liście klasyków kina gangsterskiego... choć ja osobiście w to wątpię.


Kamera to poważny mankament "Wrogów publicznych", jednak tak naprawdę Mann zawodzi na całej linii. Film sprawia wrażenie pracy magisterskiej, dzieła odtwórczego, gdzie strona po stronie parafrazowane są cytaty z kina. Mann cytuje tu i gangsterską klasykę ale i samego siebie. Nie bardzo rozumiem czemu ma to służyć. Wolę obejrzeć "Człowieka z blizną" czy "Bonnie i Clyde'a" niż ich podróbki w cyfrowej kamerce, a do tego właśnie "Wrogowie" się sprowadzają.


Filmowi całkowicie brakuje siły napędzającej opowieść. Tym czymś powinny być postaci Dillingera i Purvisa zagrane przez Deppa i Bale'a. Ale nie są. Mann nawet nie zbliża się do tego, co uczynił w "Gorączce", co najlepiej widać w scenie spotkania obu bohaterów. Ta scena powinna przejść do kanonu, a tymczasem mija kompletnie bez echa. Siłą napędową mógł być również romans Dillingera z Billie, ale tu też Mann serwuje nam niewypał. O parze Depp i Cotillard już za pół roku pamiętać będą jedynie najzagorzalsi fani aktorów. Sama postać Dillingera też mogła wystarczyć. W końcu jest to postać tragiczna, symbol pewnej epoki, który przez swój sukces doprowadził do jej upadku. To również nie zostaje przez Manna wykorzystane. Dillinger jest w tym filmie postacią bezbarwną, miałką. Mannowi nie udaje się stworzyć wrażenia osaczenia, zamykania się w pułapce bez wyjścia.


Z całego filmu wrażenie robi jedynie końcowa sekwencja w kinie. Tu Mann w końcu zbliżył się do tego, czego od niego oczekiwałem. Świetnie wypunktowana i zmontowana sekwencja, w końcu skupia uwagę widza na bohaterach, czyni ich intrygującymi i ciekawymi, powstaje napięcie i poczucie niepewności (choć przecież historia Dillingera jest doskonale znana).

Jeśli chodzi z kolei o aktorstwo, to jedyną osobą, którą mogę w pełni pochwalić jest Billy Crudup. Jego Hoover to w zasadzie jedyna postać, o której mogę powiedzieć, że naprawdę żyje w tym filmie. Reszta gra solidnie, lecz wydaje się przygaszona, bazując raczej na swoich manieryzmach.

Duży plus za muzykę, w tym za "Ten Million Slaves" Otisa Taylora.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)