Mr. Nobody (2009)

Ten film równie dobrze mógłby się nazywać "Advanced Physics for Dummies" i przypomina jeden z tych kursów językowych z telewizji, gdzie rezygnuje się w tłumaczeń na język ojczysty. W rezultacie kurs ten zrozumieć mogą tylko ci, którzy już coś wiedzą, ale z drugiej strony, ponieważ już coś wiedzą, kurs ten będzie dla nich zbyt uproszczony i nic na tym nie skorzystają.


"Mr. Nobody" to wykład z paradoksów znanej nam rzeczywistości, a raczej paradoksów fizyki próbujących rzeczywistość opisać. Punktem centralnym jest problem czasu, jego linearność, pozorne wykluczanie się zdarzeń. Jaco Van Dormael naczytał się trochę o teorii strun i mechanice kwantowej i stworzył obraz, który jest w zasadzie jedną wielką superpozycją. Większość fabuły "w rzeczywistości" skondensowana jest do jednego punktu czasu. Choć oglądamy różne biografie głównego bohatera, tak naprawdę nie oglądamy nic, bowiem bohater stoi na rozdrożu i nie podjął decyzji, a dopóki tego nie uczyni, wszystkie stany, wszystkie jego biografie są równoprawne. Oczywiście, by miało to ręce i nogi, został znacznie uproszczone i sprowadzone do kilku głównych odgałęzień firmowanych krytycznymi punktami. W rzeczywistości jednak każdy kolejny punktu czasu rodzi nieskończoną (?) liczbę potencjalnych możliwości, z których każda jest równie pewna, dopóki nie zostanie "anulowana" poprzez dokonany wybór. Czy jednak aby na pewno została anulowana? Van Dormael zdaje się stawiać przed widzami (a z całą pewnością przed jednym z bohaterów) to pytanie. Jednak zdaje się, ponieważ nie robi tego w sposób zbyt przekonujący i raczej nie zachęca widza do zagłębiania się w to zagadnienie.

Co zatem pozostaje? Niewiele. Kilka mniej lub bardziej łzawych historyjek nieudanych związków głównego bohatera z trzema kobietami. Film jest pusty, ponieważ koncentrując się na fizyce rzeczywistości, zapomina o rzeczywistości emocjonalnej. Van Dormael podobnie jak jego bohaterowie nie potrafił się też zdecydować, jaki film chce zrobić i dlatego "Mr. Nobody" sprawia wrażenie jakby zatrzymał się w pół kroku. Miał kilka możliwości. Mógł pójść w barokową obsadę wizualną. Chyba droga ta go kusiła, bo miejscami rzeczywiście wizja świata jest prawie że przytłaczająca, ale tylko chwilami. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby zdecydował się na totalną jednoczesność zdarzeń i zamiast bawić się montażem, podzielił ekran na kilka części tak, jak zrobił to na przykład Mike Figgs w "Hotelu".

Film jest za to całkiem nieźle zagrany. Ma dobre zdjęcia, a przede wszystkim bardzo ciekawą, mocno eklektyczną ścieżkę dźwiękową. To ona z całości przypadła mi do gustu najbardziej.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)