Larry Crowne (2011)

"Larry Crowne" to urocza komedyjka, w której zapewne zakochałbym się na zabój, gdyby nie jej gwiazdy Tom Hanks i Julia Roberts. Jest mi niezmiernie przykro, że muszę to powiedzieć, ale niestety taka jest prawda: ani Hanks ani Roberts nie pasują do tego filmu. I to wcale nie dlatego, że źle grali, ale dlatego, że nie byli w stanie wykroczyć poza swoje emploi.


I Hanks i Roberts czarują widzów sztuczkami, na które nabieraliśmy się już 20 lat temu. Hanks jak zwykle jest nieco ciapowatym facetem z sąsiedztwa, a Roberts urzeka nas swoim szerokim uśmiechem i doskonałą figurą. Wciąż mają w sobie ten ekranowy czar. Tyle tylko, że "Larry Crowne" go nie potrzebował, a wręcz przeciwnie, zrobiło to więcej szkody niż pożytku. A to dlatego, że Hanks i Roberts swoją grą przywodzą na myśl ich największe przeboje, a zatem kino wielkich hollywoodzkich wytwórni. Tymczasem "Larry Crowne" to 100-procentowe kino niezależne. A te komedie rządzą się swoimi własnymi prawami.

(Gugu Mbatha-Raw)

Przez Hanksa i Roberts miałem poczucie rozdwojenia jaźni. Oni grają jak w rasowym hicie, podczas gdy cała reszta gra w skromnym klejnocie. I to właśnie elementy niezależnego kina najbardziej mi się spodobały: otwarta Talia czy lider gangu skuterowego Dell. Osobną historią jest postać Matsutaniego. George Takei jest FE-NO-ME-NAL-NY. Każda scena z jego udziałem to bezcenna perełka. Nic dziwnego, że jedna z asteroid została ochrzczona jego nazwiskiem.

W filmie spodobało mi się też i to, jak potraktowano poprawność polityczną. Ot choćby taki drobny fakt, że bankructwo, utrata pracy dotyka tu jedynie białych. Inne nacje prosperują całkiem udanie.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)