Magic Mike (2012)


Życie jest drogą. Choć nie, jest raczej podróżą, którą każdy z nas odbywa oddzielnie. Może nawet po tej samej drodze. Ale każdy przemierza ją inaczej, swym własnym tempem. Możemy mówić, że ktoś marnuje swój potencjał, że stoi w miejscu, że ma talent, który trwoni lub z którym nic nie mówi. Ale to można mówić z boku, ze swojego własnego toru. Jak przekonuje Soderbergh na przykładzie Mike'a i Adama, w życiu nie ma drogi na skróty, rzeczy dzieją się właśnie w takiej, a nie innej kolejności, w tym a nie innym momencie i nie da się tego przyspieszyć.


Ot taki Mike. Ma fajny pomysł na biznes. Potrafi nawet zaoszczędzić pieniądze. A jednak nic naprawdę nie robi, by zmienić swoje życie. Od sześciu lat stoi w miejscu. Jest to miejsce atrakcyjne, z szansą na szybką kasę i fajne laski u boku. I Adam. Dobrze zapowiadający się sportowiec, który wpadł na mieliznę. Jest dzieciakiem, któremu w głowie zabawa i przyjemności. Może i jest to mało dojrzałe. Może i jest niebezpieczne. Może i rozbiłby się po drodze. Ale ponieważ jest tym, kim jest, nie ma dla niego innej drogi. Jego wzloty i upadki są tym, co go kształtują i nikt ani nic poza nim samym nie jest w stanie go odciągnąć od obranego kierunku. Adam jeszcze tego nie wie. Mike z początku filmu też nie. Podobnie jak i większość widzów, która wyrusza z nimi dwoma w trzymiesięczną podróż.

Mówiąc szczerze nie sądziłem, że Steven Soderbergh ma jeszcze w sobie ten artystyczny ogień, którym może mnie zaskoczyć. Po "Che", "The Girlfriend Experience", "Intrygancie" i ostatnio "Ściganej" przestałem się po nim czegokolwiek dobrego spodziewać i wcale nie było mi żal, że przymierza się do filmowej emerytury. Tymczasem "Magic Mike" rozłożył mnie na łopatki. Zdębiałem. Zamurowało mnie. To kapitalne kino. Niezależna produkcja z rodzaju tych najlepszych, odrzucająca cały ten smęt i normalność dziwactwa (czego w obecnym kinie niezależnym mam już serdecznie dosyć). Jak dla mnie jest to najlepszy film w dorobku reżysera, który powraca do "Seksu, kłamstw i kaset wideo", czyli miejsca, które tak dawno temu, jako młody twórca opuścił.

Co najbardziej mnie zaskoczyło, to fakt, że cały film zbudowany jest na banałach. W przekonujący sposób pokazać truizm na ekranie i do tego oczyścić go z patyny ignorancji i pokazać jako żywą, wciąż aktualną prawdę, to wyczyn godny prawdziwego mistrza. Soderbergh naprawdę mi tym zaimponował. Czy chodzi o kuszący urok szybkiej forsy, łatwe dziewczyny, czy też zwykłą opowieść o kształtowania się romantycznego uczucia, wszędzie pozostaje autentyczny. Ta kusicielska moc kasy tutaj nie jest jakąś bajońską sumą, a niezbyt imponującą stertą banknotów o drobnych nominałach. Tu dialogi są żywe i cięte, ale nie czuje się w nich oczekiwania na oklaski i śmiech z offu.

Soderbergh nie czaruje nawet świata striptizerów! Zachwyciło mnie to, jak podszedł do scen w klubie. Zero podpimpowywania sekwencji taneczno-rozbieranych. Nie ma ostrego montażu, efektownych najazdów kamery. Tu naprawdę musieli uwodzić aktorzy. Ingerencja montażowa jest bardzo delikatna. W kinie spod znaku wielkiej hollywoodzkiej produkcji, takie podejście byłoby nie do pomyślenia. Wystarczy przypomnieć sobie pierwszy lepszy film taneczny albo kino akcji, gdzie rozpycha się wideoklipowa stylistyka.

"Magic Mike" to również świetna gra aktorska. Po raz pierwszy na poważnie zacząłem myśleć, że Alex Pettyfer ma talent. McConaughey zaimponował mi charyzmą. Jego wodzirej jest perfekcyjny i jakże odmienny od typowego wizerunku podobnych postaci, choć przecież ma ten sam zestaw cech opiekuna i wyzyskiwacza. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie Cody Horn. W dwóch scenach była po prostu niezrównana. Obie też nie wymagały od niej zbyt wiele słów. Pierwsza to scena, kiedy obserwuje Mike'a w pracy i powoli, wbrew sobie ulega jego urokowi. Druga to scena ostatniej rozmowy z Mikiem. Swoją drogą razem z Tatumem tworzyli bardzo zgraną parę. Z niekłamaną przyjemności słuchałem ich rozmów.

W tym wszystkim mam tylko dwa "ale". Pierwsze wynika z tego, że jestem fanem Matta Bomera, więc trochę mi było żal, że nie miał zbyt wiele scen dialogowych. To jednak jestem w stanie wybaczyć, tego wymagał film. Z drugą rzeczą jest mi się trudniej pogodzić. Prawie cały "Magic Mike" jest sfilmowany w kontrze do tego, jak podobne sekwencje kręcone są "w normalnej produkcji". Dlatego też scena narkotykowego zjazdu była zawodem. Tu Soderbergh nie wysilił się. Owszem, fajnie zmontował ujęcia, ale całość i tak była wtórna. Na szczęście, to jedyny minus tego udanego filmu.

Ocena: 9

Komentarze

  1. No dobra, może zobaczę, może nawet w kinie. Co prawda nie przepadam, a przynajmniej mam takie wrażenie (bo nie znam z autopsji) za klimatami lokalów dla podnieconych męskimi wdziękami pań, ale Mam wielką ochotę wybrać się do kina właśnie, na jakąś komedię. A jako, że pierwszy raz na oczy, tu na blogu, widzę ocenę "9", to może nawet zaryzykuję i porwę jakąś damę do kina i popatrzymy sobie co tam panowie wyprawiają na wybiegu. Obsada nie z mojej bajki, ale czasem trzeba odmiany. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To może ostrzeżenie: nie wierz zwiastunom i spotom. Możesz się na nich przejechać. Choć na pokazie, na którym byłem sporo osób się śmiało, więc jest zabawnie

    OdpowiedzUsuń
  3. No to zobaczyłam te cuda. Kupiłam sobie na imieniny i teraz będę musiała dalej puścić w prezenty, albo obdarować kogoś bez powodu, albo zrobić jakiś konkurs, żeby film poszedł w obieg. Bo nie za bardzo mam ochotę, żeby mi zajmował miejsce na półce. Nudne to było, strasznie sztampowe. To, że wytrzymałam do końca mozna zawdzięcząć tylko Matthew MC. Świetne ciało i ładnie tańczył oraz nauczał fachu. Choreografia, ogólnie - była na b. wysokim poziomie i wykonanie także. Przyjemnie się patrzyło, ale bez kwików. Ładne ciałka, ale mnie niestety, najbardziej podnieca to czego nie widać i nie mozna dotknąć.
    Zgadzam się z tobą co do tej aktorki Code Horn. Też mi się podobała, zarówno aktorsko jak i z urody. I tak jak piszesz - ładnie sobie rozmawiali. A Tatum sie na samymm końcu przepieknie usmiechnął (na myśl co będą robić przez 7 godzin) I nawet mi sie spodobał, w tym momencie tylko, bo tak ogólnie to absolutnie nie gustuję.
    A może sobie jednak zostawię ten filmik i na drugi rok znowu popatrzę? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech, trochę szkoda, że Tobie się nie spodobało. Chciałbym, aby film miał jak najwięcej fanów, bo z mojej perspektywy jest to jedna z pięciu najlepszych kinowych premier w naszym kraju w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zauważ, że pod wraz z wylewaniem literek i słów w komnetarzu, coraz bardziej się zapalałam i w końcu postanowiłam, że, chyba, jednak film sobie zostawię. Czyli nie jest tragicznie. :)Nie raziło cię, że fabuła była tak do bólu przewidywalna? Zero zaskoczenia. Jego jedyną zaletą są tylko wrażenia estetyczne. Ładne ciała, taniec, muzyka, nic poza tym. No i ostatni uśmiech Tatuma.
      A pozostałe cztery komedie najlepsze? O ile pamietam, chwaliłeś "Do poprawki" Reszta mi umknęła.

      Usuń
    2. Nie. Przewidywalność historii zupełnie mnie nie raziła. Pewnie dlatego, że zatopiłem się w samej narracji, kupując nie tyle to co Soderbergh mówi ile jak to robi.
      Do poprawki też by się w pierwszej piątce znalazło. Podobnie Czarodziejka i Wrong, choć ten drugi film trudno chyba tak do końca nazwać komedią.

      Usuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

Tonight I Strike (2013)