Resident Evil: Retribution (2012)

Brawo panie Anderson! Tym razem zyskałeś mój pełen podziw i szacunek. "Resident Evil: Retrybucja" wychodzi naprzeciw wszystkim oczekiwaniom fanów, którzy domagali się adaptacji gry, a jednocześnie wywraca je na do góry nogami. Anderson podszedł do tych żądań bowiem całkiem poważnie, czego rezultat był oczywiście z góry wiadomy, choć żaden fan by się do tego nie przyznał. Dosłowne przeniesienie gry na ekran daje tragiczny rezultat.


Już słyszę te głosy oburzenia, że film w niczym nie przypomina gry. Tak, to prawda. Ale są to tylko pozory. Film jest negatywem gry. Gdzie gra próbowała imitować rzeczywistość, tam film imituje wirtualną rzeczywistość. Całość, dosłownie wszystko, jest tu sztuczne aż do granic wytrzymałości. Sterylne lokacje są bardzo umownym odtworzeniem świata, bo też ich intencją nie jest perfekcyjne odzwierciedlenie rzeczywistości, a jedynie stworzenie warunków na tyle dookreślonych, by zachowania postaci miały choć niewielki stopień prawdopodobieństwa. Anderson cofa się tu do estetyki i filozofii myślenia o grach z połowy ostatniej dekady XX wieku (czyli z czasów, kiedy pojawiała się na rynku gier pierwsza część "Resident Evil", a sam Anderson szykował kinową wersję "Mortal Kombat"). Stąd pełno jest tu filmowych klisz, żywcem kopiowanych. Stąd aktorzy grają jak automaty, nie prezentując żadnych emocji.

Anderson jest bezwzględny w rygorystycznym trzymaniu się wybranej konwencji. Jest tak bezbłędny, że patrząc na krytyczne opinie, można uznać, iż ginie od własnej broni. "Restrybucja" to film-paradoks: nie można go brać na serio, choć został całkiem serio zrobiony. A Anderson (podobnie zresztą jak i Uwe Boll) nie ma tego kredytu zaufania, by widzowie/krytycy uznali, że mógł świadomie wybrać taką formę i po prostu stwierdzili, że zrobił zły film. I jest to opinia, o którą Anderson aż się prosi, ponieważ nie zagrał asekurancko. Większość twórców będących na jego miejscu starałaby się bronić swoje dobre imię poprzez tworzenie dystansu wobec filmu, branie wszystkiego w cudzysłów lub ubieranie w komediowe szaty (vide: "Niezniszczalni 2"). U Andersona nie ma przysłowiowego śmiechu z offu, jeśli więc nie wierzy się w jego umiejętności reżyserskie, łatwo jest nie zauważyć, że to wszystko jest tylko grą. Ponieważ mi "Retrybucja" natychmiast skojarzyła się z odcinkiem "LEXXa", w którym bohaterowie trafili na planetę permanentnej telewizyjnej rozrywki, natychmiast zwróciłem uwagę na formę. I trochę żałowałem, że Anderson nie poważył się na jeszcze bardziej skrajną sztuczność (a przy tym mniej odniesień do "Matrixa", a więcej do "TRONu"). Przydałoby się też trochę seksu (jak w "LEXXie") i może jeszcze bardziej sterylne środowisko.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

היום שאחרי לכתי (2019)