Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2013

The Wise Kids (2011)

"The Wise Kids" to niezwykle odświeżająca lektura. Głównie za sprawą rzadkiego w dzisiejszym kinie podejścia reżysera do poruszanych tematów. Wiara, wątpliwości, życie – wielkie problemy, które łatwo stają się narzędziem indoktrynacji. Z jednej strony istnieje pokusa ukazania religii jako kagańca, który ogranicza wolność jednostki. Z drugiej strony mamy syndrom oblężonej twierdzy skłaniający do widzenia świata w sztywnym rozróżnieniu na białe i czarne z zerem tolerancji dla szarości. Stephen Cone wybrał inną drogę. W jego filmie ludzie nie są jednowymiarowi. Ich emocje, pragnienia, rozmyślania sprawiają, że nie sposób ich łatwo zaklasyfikować. Cone nikogo nie piętnuje, niczego nie narzuca. Pokazuje różnorodność, która istnieje nie tylko pomiędzy ludźmi, ale w środku człowieka. Delikatność i odwaga Cone'a bardzo mi zaimponowała. Film jest swoistego rodzaju tryptykiem opowiadającym o orientacji seksualnej, kryzysie wiary i pewności wiary. Pierwszy temat wydał mi się na

Heile Gänsje (2013)

Zabawne. W czasach, kiedy na świecie nabiera rozpędu walka o uprawnienie orientacji seksualnych, dorasta pokolenie, dla którego samo pojęcie orientacji staje się bezwartościowe. Co prawda w "Heile Gänsje" główny bohater stosuje jeszcze terminologię z epoki sztywnego podziału orientacyjnego. Wydaje się jednak, że wynika to po prostu z braku nowych słów na określenie świata, w jakim Max i jego kumple żyją. Zachowanie wyprzedza słowa. Mamy działanie bez zrozumienia, instynkt bez introspekcji. Intrygujące. Czy jest to ewolucja czy regres? Jeszcze ciekawsze jest pytanie, czy wciąż można twierdzić, że pierwsze jest pozytywne, a drugie negatywne. Heile Gänsje from matt lambert on Vimeo . Ów niedobór pojęciowy dotyczy nie tylko zachowań bohaterów, lecz również samego filmu. Bo też korzystając z obecnie obowiązującej terminologii nie sposób określić, czym jest "Heile Gänsje". Filmem krótkometrażowym? Teledyskiem? Wideo-artem? Filmem modowym? Video-editorialem? Dokume

Awakening (2010)

O matko, co za nieznośnie pretensjonalny bzdet. Reżyser zdecydowanie przedawkował z symbolizmem, przez co film zamiast być intrygującą medytacją nad rzeczywistością, stał się bełkotliwym wodolejstwem, obsesyjnym staraniem upchnięcia jak najwięcej rzeczy w jak najmniejszej przestrzeni. AWAKENING from Mario de Grossi on Vimeo . Rezultat jest łatwy do przewidzenia. Zamiast wartościowego wykładu o gnozie i anamnezie, otrzymałem wrzód nabrzmiały od koncepcyjnego (konceptualnego?) bezguścia. Czasem trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć "dość". Potrzebny jest jakiś filtr, klucz doboru symboli. Nie może być nim wyłącznie ogólny temat, ponieważ wtedy przesłanie kompletnie się rozmywa. Nie pomaga też kiepskie gra. Aktorzy chyba nie do końca zrozumieli ideę filmu i postawili na nadekspresję rodem ze skeczy o pretensjonalności teatru undergroundowego. A przynajmniej mam nadzieję, że aktorzy nie zrozumieli reżysera. Byłoby bowiem jeszcze gorzej, gdyby właśnie taką grę swoich aktorów w

Joe Average (2009)

Życie to jedno wielkie pasmo rozczarowań. Nawet kiedy ma się szczęście i spełniają się marzenia. Joe ma to, co dorosły człowiek może oczekiwać: żonę, rodzinę, pracę, kumpli. A jednak wcale nie jest szczęśliwy. Żona zamiast seksu o poranku obdarowuje go podbitym okiem. Ojciec jedną nogą jest w grobie i najwyraźniej nie ma zamiaru z niego wychodzić. Praca jest nudna, a kumpel tak irytujący, że najchętniej by się go zamordowało. Ale Joe nie ma wyjścia. Bo to jest właśnie życie. Joe Average from sotir zonea on Vimeo . "Joe Average" to film zupełnie przeciętny. Ma kilka niezłych momentów (kelner w restauracji, kopniak o poranku). Ma też kilka scen, które należałoby nagrać raz jeszcze (rozmowa Joe z ojcem). Jednak największą wadą filmu jest to, że nigdy nie domyśliłbym się pełni idei kryjącej się za filmem, gdybym nie zapoznał się z opisem filmu. Ocena: 5

Naked As We Came (2012)

Oto przepis na naprawę rodziny w rozsypce. Podstawowym składnikiem jest umierający członek rodziny, który postrzegany jest jako źródło wszelkich problemów. Może to być na przykład matka w ostatnim stadium raka. Do tego należy dodać w równych ilościach dziatwę irytującą, ale głównie przez fakt chronicznego psychicznego cierpienia, bo w głębi duszy są to miłe istoty. Potrzebny jest też przystojny nieznajomy, by zamieszać w relacjach i wyrwać rozmowy z utartych kolein. Całość należy też obficie podlać sosem z marihuany, by poluzować wewnętrzne blokady bohaterów. "Nake As We Came" wpisuje się więc doskonale w nurt filmów o śmierci jako okoliczności otwierającej wrota do lepszego życia dla tych, którzy mają szczęście być jedynie świadkami umierania. I jako taki nie prezentuje sobą nic nadzwyczajnego ani oryginalnego. Na szczęście, nie jest to jednak cała prawda o tym filmie. "Nake As We Came" jest bowiem jednocześnie opowieścią o tym, jak to ludzie wzajemnie się wyk

Solo (2013)

Spore pozytywne zaskoczenie. "Solo" raz jeszcze udowodniło, że tak naprawdę nie potrzeba wiele w kinie, by mnie zadowolić. Marcelo Briem Stamm na swój debiut wybrał pomysł, który w różnych konfiguracjach był już w kinie wałkowany wielokrotnie.  Całość nie wyróżnia się ani realizacyjnie ani aktorsko, a jednak prostota, lekkość narracyjna i swoboda pozbawiona artystycznego "udawactwa" sprawiła, że oglądałem film z przyjemnością. "Solo" jest wariacją na temat, który bardzo lubię w kinie, czyli kameralnego spotkania dwójki nieznajomych. Początkowo przywodzi na myśl "W łóżku" czy "28 pokoi hotelowych". Tak jak tamte filmy, tak i ten rozgrywa się w zamkniętej przestrzeni. Dwójka bohaterów zupełnie się nie zna, a jednak nie przeszkadza im wylądować w jednym łóżku. Jednak seks jest tylko wstępem do rozmowy. Rozmowa zaś prowadzi do odsłonięcia wewnętrznej pustki bohaterów i pragnienia jej zaspokojenia. W "Solo" bardziej niż w inny

Red Dawn (2012)

"Czerwony świt" ma tylko jedną wartość. Może stać się ilustracją definicji hasła "niepotrzebny remake". Jakie szczęście mieli Hemsworth i Hutcherson, że film nie trafił do kin wtedy, kiedy powstał. Sądzę bowiem, że skutecznie przekreśliłby ich szanse na stanie się gwiazdami dwóch najbardziej kasowych obecnie serii filmowych. Ten obraz to festyn nudy, głupoty i totalnej żenady. Chaotyczne zdjęcia, powierzchowne traktowanie bohaterów, kretyńskie teksty i trudna do wytrzymania sztywność w scenach dramatycznych to tylko kilka z grzechów głównych tej produkcji. Jeszcze na początku próbowałem dać filmowi szansę, ale po 30 minutach dałem sobie spokój i resztę obejrzałem zrezygnowany, co chwilę sprawdzając na zegarku, ile jeszcze zostało zanim to "dzieło" dobiegnie końca. Nie rozumiem też w ogóle idei stającej za chęcią realizacji tego filmu. W latach 80. "Czerwony świt" odpowiadał na lęki związane z wyścigiem zbrojeń i zimną wojną. Dawał nadzieję

Proximity (2013)

Mam wrażenie, że coraz częściej krótkometrażówki są realizowane jako swego rodzaju "pitch", próba przyciągnięcia kogoś z dużej wytwórni, by zainwestował w czyjś projekt. Taką krótkometrażówką zdaje się być "Proximity". Ma to swoje dobre i złe strony. Dobra jest taka, że udany pitch to udany film. "Proximity" zdecydowanie należy do tej kategorii. Stworzony świat jest na tyle enigmatyczny, że budzi zainteresowanie. Sama fabuła jest prosta, ale zaprezentowana w sposób na tyle dynamiczny, że ogląda się to bardzo dobrze. Zła jest taka, że udany pitch budzi chęć zobaczenia czegoś więcej. I tak jest niestety w przypadku "Proximity". Bardzo chciałbym zobaczyć albo pełnometrażową wersję filmu albo też serial rozwijający pomysł. Odpowiedź na pytania o to, kim jest bohater, dlaczego został postawiony w takiej sytuacji, kto go w takiej sytuacji postawił, jaki jest przysłowiowy "big picture" mogłyby ułożyć się w fascynującą opowieść. A tak po

Metaffliction (2013)

Po "Metaffliction" sięgnąłem z jednego powodu – "Ciastek i potworów" , a dokładniej grającego w nim Lucasa Linehana. W tamtym filmie zrobił na siebie moją uwagę, ale nie byłem przekonany, czy jest dobrym aktorem. Chciałem go więc zobaczyć w czymś innym i sprawdzić. Niestety "Metaffliction" nie dało odpowiedzi na to pytanie. Wciąż nie mam pewności, czy jest on sympatycznym beztalenciem, czy też nieoszlifowanym diamentem. Metaffliction from Nathan Barillaro on Vimeo . Jest to jednak jedyne rozczarowanie związane z tym filmem. Wszystko inne pozytywnie mnie zdumiało. Przede wszystkim spodobał mi się sam pomysł na film. Nie jest to bowiem typowa fabuła, która ma konkretną historię do opowiedzenia od punktu A do punktu Z. Zamiast tego mamy tu rejestrację pracy filmowców kręcących film o filmowcach kręcących film o filmowcach kręcących film o filmowcach. Owszem, gdzieś tam jest scenariusz historii o wypadku, który imituje/zapowiada wypadek w rzeczywistośc

Studies on Hysteria (2012)

Proszę, jak niewiele potrzeba, by opowiedzieć zrozumiałą dla wszystkich historię paranoicznego lęku przed tym, co odmienne, nieznane, grożące w status quo. Studies on Hysteria from Felix Ruple on Vimeo . W "Study of Hysteria" mamy idylliczną wspólnotę, w której harmonia utrzymywana jest tylko i wyłącznie dlatego, że jest mieszkańcy odcięci są od wszelkich impulsów napędzających zmianę. Nawet Adam, lokalny listonosz żyje w niewiedzy, dlaczego jest inny. Podobnie inni nie wiedzą, dlaczego on jest odmieńcem, ale patrzą na niego krzywo. I wtedy pojawiają się one - spodnie. Spirala lęku, obsesji rozkręca się, by doprowadzić do jedynego możliwego rozwiązania - wspólnota niczym żywy organizm, rozpoczyna reakcję immunologiczną, której celem jest usunięcie obcego zagrożenia. A teraz, podmieńmy spodnie na "ideologię gender" i będziemy mieli doskonałą ilustrację histerii biskupów, którzy boją się utracić status quo, nie rozumiejąc nawet, czego tak naprawdę się boją.

Starbuck (2011)

Naprawdę to był taki wielki przebój w Kanadzie? Naprawdę Amerykanie uznali, że warto robić angielski remake? Jakoś trudno jest mi w to uwierzyć. "Starbuck" to film typu "ciepłe kluchy". Niby bohaterowie są sympatyczni, ale jakoś nie potrafiłem się do nich przekonać. Niby jest lekko, ale jak na komedię zdecydowanie za mało w nim humoru. Niby wszystkie te dzieci są odmienne, a jednak wyjątkowo podobnie zachowują się wobec głównego bohatera. Ta pobieżność w potraktowaniu problemu w połączeniu z brakiem prawdziwie komediowych momentów sprawia, że film po prosty przepłynął obok mnie nie pozostawiając na mnie żadnego śladu. Jedyna rzecz, która może zainteresować widzów na Wisłą, to fakt, że główny bohaterem jest synem emigranta z Warszawy. To na swój sposób jest zabawne, że podczas gdy w Polsce panuje niż demograficzny, w kanadyjskim filmie polskie plemniki podbijają tamtejsze łona. Ocena: 5

Paulette (2012)

Film sponsorowany przez wszystkich pragnących legalizacji miękkich narkotyków. A przynajmniej takie sprawia wrażenie. "Babcia Gandzia" pokazuje bowiem, że narkotyki zmieniają świat na lepszy, a wszystko co jest w nich złego wynika wyłącznie z faktu, że są nielegalne, a przez to kontrolowane przez bandziorów. A przecież może być inaczej. Tytułowa Paulette na początku filmu jest niemal żebraczką, rasistką, złośliwą jędzą. Ale jak tylko zostaje dilerką, jak za dotknięciem magicznej różdżki zmienia się nie do poznania. Robi się miła, zyskuje pewność siebie, akceptuje swojego mało kaukaskiego wnuka. Dostaje nawet błogosławieństwo kościoła. I wszystko szło by w najlepsze gdyby nie ruski zbir... Niestety poza prezentacją ten szlachetnej w mniemaniu niektórych idei, film nie ma nic do zaoferowania. Jeszcze na początku twórcy markują, że jest to komedia i kilka scen im nawet wyszło. Potem przestają udawać. Od czasu do czasu rzucą jakiś ochłap (jak otwieranie drzwi, kiedy policj

Rubbeldiekatz (2011)

Widzę, że crossdressing wraca w mediach do łask. "Kocur czy kocica?" to taka toporna wariacja na temat "Tootsie". Trzeba jednak przyznać, że w sukience Matthias Schweighöfer prezentuje się o wiele lepiej niż Dustin Hoffman. Ba, wygląda lepiej od niejednej sportsmenki (i to nie tylko z przysłowiowego NRD). Szkoda więc, że jest to w zasadzie jedyna zaleta filmu. Całość jest bardzo łagodną komedią romantyczną. Twórcom zabrakło wyobraźni, by wykorzystać fakt, że Alexander staje się na potrzeby pracy Alexandrą, ku uciesze widzów. Dowcipy są albo bardzo proste albo mało śmieszne, a często i jedno i drugie na raz. Wątek romansowy też jest rozwinięty o tyle o ile. A już końcówka w stylu: byle szybko i byle szczęśliwie – rozczarowuje całkowicie. Dobrze przynajmniej, że nie jest to nudne, bo wtedy bym tego nie zdzierżył. Ocena: 5

The Wolf of Wall Street (2013)

Witajcie w piekle. Jest to miejsce, gdzie spełniają się marzenia... wszystkie marzenia. Pod warunkiem, że marzą wam się tony gotówki, szybkie samochody, jeszcze szybsze panienki i niekończący się strumień dragów i wódy. "Wilk z Wall Street" pokazuje, jak żyje się w grzechu i wierzcie mi, po obejrzeniu filmu nikt z was nie będzie myślał o niebie. Jeśli jest jakiś film, który zasługuje na ekskomunikę, to jest nim właśnie najnowsze dzieło Martina Scorsese. "Wilk z Wall Street" gloryfikuje bowiem wszystko to, z czym walczy kościół. Choć "gloryfikuje" chyba nie jest do końca odpowiednim słowem. Sugeruje ono, że Scorsese wybiela swoich bohaterów, akcentuje zalety hedonistycznego stylu życia, a bagatelizuje jego wady. Tak wcale nie jest. Scorsese postawił przed nami zwierciadło, w którym ukazał amerykański sen, z całym inwentarzem plusów i minusów. Widzimy jaką cenę trzeba zapłacić za luksus, jak niszczycielski jest ów absolutny hedonizm. Ale "Wilk z Wa

Death Race: Inferno (2012)

Kino akcji to z pozoru gatunek banalnie prosty do realizacji. Nie wymaga bowiem zbyt wiele. Wystarczy dużo akcji i paru wyrazistych bohaterów, którym owe akcje się przydarzają. Kiedy film to ma, całą resztę można wybaczyć: i czerstwe dialogi, i dziury w scenariuszu, a nawet wpadki realizacyjne. Niestety "Wyścig śmierci: Piekło" udowadnia, że te niewielkie wymagania przerastają niektórych twórców. "Piekło" jest po prostu nudne. Historyjka jest beznadziejna, choć pod koniec okazuje się, że mogła być o wiele ciekawsza. Trejo siedzi pokornie na trzecim planie. A Dougray Scott, którego lubię, tu się ośmiesza w roli czarnego charakteru. Jest jeszcze bezbarwny Luke Goss. Jego Frankenstein nie jest w stanie wykrzesać z siebie choć trochę entuzjazmu, a co dopiero mówić o widzach. Najgorsze są jednak same sceny wyścigów. Pokazane zostały bez żadnej wyobraźni. Wyglądają raczej jak making-of a nie faktyczny film. Kiepski montaż, słaba choreografia i brak tempa. Chwilami mi

So Undercover (2012)

W końcu stało się dla mnie jasne, dlaczego Miley Cyrus zdecydowała się na tak radykalne posunięcia jak striptiz w wideoklipie i publiczne palenie jointa. Z takiego szamba, jakim jest "Tajna agentka", nie da się bowiem od tak po prostu wyjść, tu potrzeba środków ekstremalnych. Nie wiem, co sobie myślała Cyrus, ale wygląda tu jak skrzyżowanie przydrożnej dziwki ze sklepową z mięsnego z czasów stanu wojennego – i to w tych najlepszych scenach. Do opisania reszty po prostu słów brakuje. "Tajna agentka" udowadnia, że uniwersyteckie żeńskie stowarzyszenia nie są najlepszym tematem na komedię. Temat okazał się za trudny dla Anny Faris w "Króliczku", a teraz nie udało się Cyrus. Początek sprawia wrażenie produkcji półamatorskiej. Później zrobiło się odrobinę lepiej, ale jedynie w warstwie dialogowej (kilka tekstów można uznać od biedy za zabawne). Cyrus jednak robi wszystko, by się utaplać w filmowym gównie jak najdokładniej. Reszta obsady ma szczęście, że za

Look Again (2011)

Obraz
Nie bardzo wiem, jakim cudem ten film znalazł się u mnie. Ale skoro był, to znaczy, że miałem jakiś powód, by go obejrzeć. Niestety teraz nie jestem w stanie zobaczyć w nim nic ciekawego. No, może nie do końca. Ta cała intryga rodem z opery mydlanej nie była nawet najgorsza. Sieć niewiadomych udało się spleść nawet całkiem przyzwoicie tak, że choć niby rzecz była oczywista, to jednak detale długo pozostały nieznane. Niestety wykonanie pozostawia dużo do życzenia. Brak finezji w reżyserii uderza po oczach i obezwładnia. Aktorsko jest ledwie przyzwoity. W tej postaci całość może posłużyć jednie za tło do innych czynność, na przykład przygotowywania obiadu. Ocena: 4

Flypaper (2011)

Szczerze mówiąc sięgnąłem po film bez większego entuzjazmu. Do produkcji przyciągnęło mnie kilka nazwisk, ale spodziewałem się obejrzeć gniot. Ku mojemu zdumieniu "Lep na muchy" okazał się zgrabną i do tego miejscami całkiem zabawną komedyjką. Spodobał mi się ogólne ustawienie fabuły: kilka rabunków jednego banku w tym samym czasie, które nie do końca są tym, czym się wydają. Zabawne były też te wszystkie "zwroty" akcji. Plus także dla Dempseya, który zagrał całkiem fajną postać (ale jako jeden z producentów wybrał sobie najsoczystszy kąsek). Trochę szkoda, że Octavia Spencer jest za bardzo zepchnięta na drugi plan. Twórcy wyrównali tę stratę pokazując Matta Ryana, którego już dawno w filmie nie widziałem (w grze też, bo AC IV to nie moja bajka) Ocena: 6

Monster Pies (2013)

Zaczęło się źle: od liceum, Szekspira, "Romea i Julii". A potem było już tylko gorzej: ojciec skłonny do przemocy, matka w szpitalu, zmarły brat, naprzykrzająca się kobieta, zazdrosna przyjaciółka, scena na basenie w środku nocy... Każda klisza opowieści o młodych gejach została przez reżysera wykorzystana. Czym chwilami mi imponował. Kiedy bowiem wydawało mi się, że historia weszła na tory wykluczające użycie któregoś z popularnych fabularnych rozwiązań, Lee Galea znajdował sposób, by je mimo wszystko włączyć. Niestety rezultat takiego postępowania mógł być tylko jeden. Rzecz jest nieznośnie sztuczna. A każdy moment, kiedy robi się ciekawie, szybko zostaje przytłoczony kolejnymi kliszami i stereotypami. Ostatecznie nie ma w nim nic autentycznego. Całość wypada bardziej jak zabawa grupy kumpli w kręcenie filmu niż prawdziwy film. W tym wszystkim moją uwagę zwrócił jedynie Lucas Linehan, który przypomina mi młodego Sama Worthingtona (z okresu "Salta"). Wydaje

We Are What We Are (2013)

Niespodzianka. Byłem przygotowany na remake  "Jesteśmy tym, co jemy" , a tymczasem "Jesteśmy czym jesteśmy" to rzecz ledwie inspirowana meksykańskim oryginałem. Jim Mickle zostawił jedynie tytuł i punkty wyjścia, czyli rodzinę kanibali muszącą sobie poradzić po tym, jak jedno z nich – to odpowiedzialne za żywność – umiera. Cała reszta jest zupełnie inna. Oryginał był dramatem rodzinnym zbudowanym na planie horroru. Jego wadą było zbyt mało krwi i za dużo pustych pseudoartystycznych chwytów. Ale sam pomysł, by konwencję horroru wykorzystać w inny sposób, był świetny, a i historie poszczególnych bohaterów były interesujące. Niestety w filmie Mickle'a tego nie ma. "Jesteśmy czym jesteśmy" to stuprocentowe kino gatunkowe. To, co było siłą oryginału, tu stało się tylko płytką dekoracją, która nic nie wnosi, a miejscami nawet irytuje. Postaci są mniej wyraziste i mają bardziej przedmiotowy charakter. Za to film jest o wiele lepszy pod względem estetyc

De Wederopstanding van een Klootzak (2013)

Przemoc nie jest zła. Przemoc jest niezbędna w procesie zbawienia. Po pierwsze jest potrzebna po to, żebyśmy mieli od czego być wybawieni. Po drugie jest potrzebna po to, by to zbawienie zainicjować. Taki morał wyniosłem z pokazu "Zmartwychwstania drania". Nie jestem przekonany, że o to chodziło twórcom. Tytułowy bohater nie jest draniem. To słowo nie oddaje w pełni jego bestialstwa i brutalności (scena z odkurzaczem!). Pewnego dnia zmasakruje niewłaściwą osobę, co rozpocznie łańcuch zdarzeń, w którym dwukrotnie otrze się o śmierć. Za pierwszym razem zdarzenie to będzie tak przełomowe, że zmieni charakter bohatera. Za drugim razem wpłynie na losy innych przesiąkniętych pragnieniem mordu. Film tak naprawdę ma być bajką o wybaczeniu i zadośćuczynieniu. Twórcy dość standardową opowieść opakowali kilkoma paranormalnymi chwytami i kilkoma całkiem brutalnymi scenami. Jednak nie udało im się ukryć faktu, że jest to historia dość naiwna i właśnie przez tę naiwność prowadząca d

The Rambler (2013)

Kino eksperymentalne, które niczym brzytwa podzieli widzów. Ci, którzy potrafią wytrzymać bez odpowiedzi na kluczowe pytania, będą w stanie przeniknąć w świat onirycznych (nie)możliwości. Jeśli jednak poszukiwanie sensu przysłania wszystko inne, "Wędrowiec" okaże się niezrozumiałym bełkotem, nudnym, pustym i głupim. Ja należę do tej pierwszej grupy. Choć muszę przyznać się, że i mnie chwilami film trochę męczył. Wydał mi się bowiem próbą kopiowania Lyncha zamiast szukania własnego głosu. Ale jednocześnie spodobało mi się to, jak konsekwentnie reżyser wprowadza widzów w świat szaleństwa, snów bez wyjaśniania mechanizmów, jakimi ta rzeczywistość się rządzi. Ja uznałem, że nic z tego, co pokazano, nie dzieje się naprawdę. I widzę dwie możliwości, obie sugerowane w różnych momentach przez samego reżysera. Po pierwsze Wędrowiec może śnić lub być na skraju śmierci/nieprzytomny. W tych snach prawdziwe, traumatyczne wydarzenia ulegają deformacji, rozczłonkowaniu, tracą koheren

Fin (2012)

I kolejny hiszpański film, który ma całkiem niezły pomysł, ale w którym wykonanie pozostawia wiele do życzenia. W "Końcu" spodobało mi się to, że bohaterami nie są nastolatki, choć fabuła skonstruowana została według schematu wykorzystywanego od lat w filmach o młodzieży. Jeszcze bardziej spodobało mi się to, w jaki sposób mówi się tu o relacjach łączących głównych bohaterów: czytelny, a jednocześnie kreślony delikatnymi barwami, niczym portrety malowane akwarelami. Najlepiej widać to na przykładzie postaci Félixa: jego uczucia do Hugo, relacji z Maribel i nici porozumienia, jaką nawiązuje z Evą. Postać Hugo jest równie intrygująca przez to, jak zaangażowany jest w związek z Covą, a jednocześnie objawia drapieżną zazdrość o Félixa przed Evą. Niestety "Koniec" nie jest dramatem obyczajowym, a postapokaliptycznym horrorem. Ale to właśnie cała ta apokaliptyczna otoczka tutaj nie działa. Reżyser sięgnął po banalne rozwiązania, które na dodatek tak powykręcał, że st

Zombie Hunter (2013)

Na wstępie powinienem uprzedzić: znajdująca się na dole ocena filmy jest bardzo myląca. Jeżeli ktoś z was sądzi, że film jest doskonały, to pozwólcie, że rozwieję wasze nadzieje. Przy "Zombie Hunter" większość produkcji Asylum powinno otrzymać Oscara. Scenariusz, efekty specjalne, aktorstwo – wszystko, co tylko może, jest na tak niskim poziomie, że nie uwierzycie, dopóki sami tego nie obejrzycie. A jednak 9 wydaje się oceną mocno niewystarczającą. Dlaczego? Z jednego powodu: "Łowca zombie" daje olbrzymią frajdę. W przeciwieństwie do produkcji Asylum, tu twórcy bawili się kiczem, złym smakiem, brakiem funduszy na efekty specjalne. Scenarzysta chciał zapewne pobić rekord liczby sucharów w jednym tekście. I śmiem twierdzić, że dokonał tego już po 30 minutach. A jednak zamiast irytować i zmuszać do opuszczenia sali, "Łowca zombie" śmieszy do łez. Dawno nie bawiłem się tak dobrze na czymś tak absolutnie głupim. Teksty z offu, mądrości Trejo, piersiaste boh

El cuerpo (2012)

"Ciało" ma tylko jedną zaletę. Jest nią sama intryga: niebywale skomplikowana, a na końcu okazuje się banalnie prosta. To się Hiszpanom udało. Niestety forma, jaką przybrała opowieść, pozostawia sporo do życzenia. Gra aktorska chwilami ociera się o amatorszczyznę. Kiepsko wypada szczególnie drugi plan. Warto zwrócić uwagę na aktorów stojących w tle. To, co wyprawiają, chwilami jest tak straszne, że aż żałosne (co smutne, najgorzej wypada chyba Oriol Vila, które lubię). Reżyser jest miejscami niewiele lepsza. Kicz wylewa się z każdej praktycznie sceny. A ponieważ wszystko tu jest opowiedziane "na serio", w pewnym momencie przestaje być to możliwe do strawienia. Niestety "Ciało" to przykład najgorszej formy hiszpańskiego thrillera, na jaki można się natknąć w kinach. Ocena: 3

The Philosophers (2013)

Hmm. Jestem ciekaw, czy twórcy naprawdę chcieli obrazić filozofów (czy też uczących się filozofii), czy po prostu tak jakoś im to wyszło. W filmie Huddlesa jedyna wartość filozofii tkwi w trenowaniu umysłu, dzięki czemu wyobraźnia nabiera niespotykanej wyrazistości jeśli chodzi o detale. Do niczego więcej się nie nadaje. Logika okazuje się słabym narzędziem, kiedy w grę wchodzi przetrwanie gatunku. Co udowodnione zostaje ponad wszelką wątpliwość w ćwiczeniach, jakim poddawani są bohaterowie filmu. "Filozofowie" jednak to film, który fajnie się ogląda. Co prawda młoda obsada jest jak na mój gust zbyt sterylnie śliczniutka, by mogli być autentyczni. Z drugiej strony nic w tym filmie nie jest prawdziwe, więc aż tak bardzo aparycja postaci nie przeszkadza. Całość funkcjonuje jako swoisty bryk z postapokaliptycznych historii. Wykorzystano tu większość klisz i trochę szkoda, że aż tak skrótowo zostały one potraktowane. W ten sposób poruszonych zostało wiele ciekawych tematów,

The Butler (2013)

Zupełnie nie dziwi mnie to, że "Kamerdyner" tak dobrze sprzedał się w amerykańskich kinach. Jest to bowiem rzecz, która ma zachwycać masową widownię. Ma w sobie powab wielkiego filmu, który wynika przede wszystkim z faktu, że fabuła opiera się na prawdziwych wydarzeniach, a sam temat jest Ważny i Wyjątkowy dla amerykańskiej historii i tożsamości jej mieszkańców. Lee Daniels stworzył pokrzepiający i inspirujący fresk historyczny opowiadający o tym, jak to wspaniale zmienił się kraj i jego mieszkańcy. No cóż. Nie jestem Amerykaninem i nie mam ciemnego koloru skóry. Nie mam więc skrzywienia percepcyjnego, dzięki któremu mógłbym się bezkrytycznie zachwycać "Kamerdynerem". Pozostał więc mi sam film, a ten niestety wygląda w moich oczach solidnie ale tylko przeciętnie. Nie lubię takich przeglądow-poglądowych historii. Temat zawsze przytłacza ludzi, o których opowiada. I choć Daniels starał się, jak tylko mógł, to nie zmienia to faktu, że osobiste historie są potrakto

Casse-tête chinois (2013)

Bohaterowie "Smaku życia 3" to dopiero mają przechlapane. Co by nie zrobili, zawsze wylądują na czterech łapach, zawsze znajdzie się ktoś, kto im pomoże, przygarnie, zatroszczy się. Taki Xavier. Ledwo przybył do Nowego Jorku, a już spotkał życzliwego prawnika, jeszcze bardziej życzliwego faceta, przez którego znalazł pracę i w końcu bardzo pomocną babkę, dzięki której będzie mógł stać się Amerykaninem. Takie sploty okoliczności w prawdziwym życiu się nie zdarzają. Ale może to i dobrze, bo przez to całe szczęście bohaterowie filmu co chwilę popadają w kłopoty. Fakt, sami są sobie winni, i to prawda, że są to problemy egzystencjalne, które większość ludzi na świecie wolałaby mieć zamiast kłopotać się tym, czy będą mieli co do garnka włożyć. Niemniej jednak to trochę frustrujące i niszczące konstrukcję baśniowej opowieści, która ma pocieszać i napełniać nadzieją. Skoro fart spokoju nie daje, to co może go dać? Aż trudno uwierzyć, że od pierwszego filmu minęło ponad 10 lat

Cheap Thrills (2013)

"Tanie podniety" masakrują amerykańskie ideały, odkrywają koszmar, którym są wpajane w USA wartości: konkurencja, sportowa rywalizacja, inicjatywa, dbanie o dobro rodziny. Wszystko to zostanie tu wypaczone, wykorzystane samo przeciwko sobie, wyprute z wszelkiego "dobra". Pozostanie tylko cyniczne samozadowolenie i masakryczna rozrywka w czasach upadku imperium. Oglądając film E.L. Katza można zrozumieć, dlaczego w obliczu klęski ludzie tak łatwo dają się omamić igrzyskom. Ci, co mają pieniądze, wykorzystują tych, co ich nie mają. Jednak wszyscy wiedzą, że ich czas został policzony i właśnie dobiega końca. Desperacja, rezygnacja - dwie strony tego samego medalu. Ale choć "Tanie podniety" można oglądać przez pryzmat "głębszych treści", równie dobrze można film odbierać bardzo powierzchownie. Wtedy jest to po prostu jedna z lepszych w tym roku krwawych komedii, w której co chwilę dostarczana jest widzom nowa dawka niesamowitych wrażeń: defekacj

Almost Human (2013)

"Prawie jak człowiek" nie warto oglądać dla aktorstwa. Istnieje ono bowiem na poziomie minimalnym, jeśli w ogóle. Nie należy po niego sięgać, jeśli oczekuje się przynajmniej poprawnej reżyserii i fabuły mającej ręce i nogi. Obraz Joe Begosa można obejrzeć tylko i wyłącznie z jednego powodu: dla jatki. Rzecz polecam wyłącznie najtwardszym amatorom kina pozaklasowego. Tylko oni będą mieli prawdziwą frajdę z oglądania mordowania ludzi, gwałtów przy pomocy kosmicznych wypustek i okrwawionych ochłapów ludzkiego mięsa. Ponieważ ja się do tego grona zaliczam, na filmie bawiłem się wyśmienicie, co chwilę miałem się z czego pośmiać. Dlatego też wybaczam twórcom wszystkie grzechy, których jest całe mnóstwo. Obraz nie ma żadnych walorów poza czystą rozrywką, a tę doceni naprawdę niewielkie grono fanów. Reszta wyjdzie zniesmaczona i to zapewne na długo przed końcem. Ocena: 4

Love Eternal (2013)

"Miłość na wieczność" to rzecz na swój sposób intrygująca. Głównie dlatego, że za pozornie główną osią fabularną ukrywa się sprzeczna z nią historia. Na pierwszy rzut oka, głównie za sprawą dziwnych fiksacji bohatera i jego niezwykłej zdolności do trafiania na zwłoki, wydaje się to być opowieść o uwodzicielskiej śmierci. Kusi ona tajemnicą, fascynuje fizycznością ukazującą finalność ludzkiego organizmu, a jednocześnie wskazuje drogę ku wieczności. Ian zdaje się jej pragnąć, najpierw dla siebie, a potem dla innych, by poprzez umierających uczestniczyć w misterium będącym odpowiedzią na jego samotność (której nawet nie rozpoznaje jako takowej). W rzeczywistości jednak "Miłość na wieczność" jest opowieścią o potrzebie życia, pragnieniu istnienia, zaznaczenia swej obecność poprzez wpływanie na losy innych. Film ukazuje paradoks, który polega na tym, że tak bardzo możemy pragnąć żyć, że śmierć wydaje się jedynym rozwiązaniem. Tak jest z Naomi, która chce żyć, bawić

The Battery (2012)

W końcu film o zombie, w którym naprawdę pojawia się zombie, a nie jakieś umarlaki z turbo doładowaniem w nogach cierpiące na chorobę kuru. Jeremy Gardner oddał żywym trupom to, co Hollywood skutecznie im odebrało w ciągu ostatniej dekady. Końcówka filmu jest po prostu świetna, wypunktowując wszystko, co czyni z prawdziwych zombie tak ciekawych adwersarzy. Za to, jak pokazano zombie oraz za scenę, kiedy Ben zmusza Micky'ego do zabicia zombie, chciałbym "Grę o wszystko" móc wyżej ocenić. Ale nie mogę, bo niestety jako całość film nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu. A sam pomysł nie jest aż tak rewelacyjny, bym mógł z czystym sumieniem zignorować niedostatki narracyjno-techniczne. Ocena: 5

Call Girl (2012)

Cóż, "Call Girl" nie spełniło moich oczekiwań. Film wydał mi się zdecydowanie zbyt długi i za mało dookreślony. Dwie linie fabularne prowadzone są zbyt niezależnymi torami. Do tego wszystkiego, myśl przewodnia jest zbyt prosta i oczywista, by uzasadnić tak przygnębiająco mało atrakcyjną ponad dwugodzinną narrację. Nie znajduję w tym filmie nic wartego zapamiętania. No może poza muzyką, która miejscami była nawet interesująca i wybudzała mnie z marazmu, w jaki wprowadzały mnie zarówno opowieść o nastoletniej dziwce jak i śledztwie i kontrśledztwie. Najciekawiej wypada w filmie tło antropologiczne, z ideą otwartych zakładów poprawczych na czele. Ciekawie było obserwować miotających się bezradnie opiekunów i stojącą w opozycji do nich burdelmamę. Szkoda, że od strony realizacyjnej jest tak dobry. Fabuła nie warta jest wysiłku. Ocena: 6

Outlaw Country (2012)

Trochę szkoda, że "Outlaw Country" nie zostało zakupione. Pilotowy odcinek nie jest może szczytem oryginalności, ale historia jest na tyle ciekawa, że chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej. Jak na pilot jest to rzecz raczej standardowa, najgorszy jest w nim pomysł, który jest zbyt przejrzystą próbą wydojenia na raz dwóch krów. Jednak główni bohaterowie mają w sobie wystarczająco dużo potencjału, by mogło się to przerodzić w coś całkiem interesującego. John Hawkes & Ashley Jones - Outlaw Country przez JairOh Ponieważ jednak z serialu nic nie wyszło, "Outlaw Country" jest tworem niespełnionym. Otwarte zakończenie niestety nie może satysfakcjonować. W zasadzie rzecz podkłada się, by ją sponiewierać. Ale zarazem aż szkoda to robić, bo Hawkes był fajny i Steenburgen nie najgorsza. Była szansa, ale nigdy nie zostanie ona spełniona. Ocena: 5

Tom à la Ferme (2013)

Xavier Dolan całkowicie mnie zaskoczył. Jego trzy pierwsze filmy utrzymane są w podobnej konwencji, która przy "Na zawsze Laurence" już mi się przejadła. Gdyby więc "Tom" był kolejnym wizualnym cacuszkiem z podobną historią, to już bym tego nie kupił. I oto dziw nad dziwy: "Tom" to perfekcyjnie skrojony dreszczowiec, choć przecież jego temat wydaje się mało pasować do tego gatunku. Dolan jednak udowodnił, że jego reżyserskie emploi jest o wiele bogatsze, niż to do tej pory pokazywał i "Tom" perfekcyjnie łączy różne materie, tworząc fascynujące studium mrocznych zakamarków ludzkiej natury. Bowiem w tym filmie wszystkie postaci są skrzywione, uszkodzone, wypełnione mrokiem. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że powodem tego jest niespodziewana śmierć Guillaume'a. Jednak wkrótce okaże się, że wady mają swe źródło w naturze ludzkiej, a nie zewnętrznych okolicznościach. Ból, przemoc, miłość – granice między nimi zacierają się na tytułowej

Au nom du fils (2012)

"W imię syna" to inteligentna, zabawna i makabryczna przypowieść o tym, jakie są skutki kłamstwa. W tym filmie kłamią wszyscy. Mąż, który twierdzi, że jeździ na polowania, a w rzeczywistości szkoli się na chrześcijańskiego bojownika-fanatyka. Syn, który wspiera kłamstwo ojca nawet po jego śmierci i który okłamuje matkę co do swoich relacji z księdzem. Księża, wszyscy jak jeden mąż, ukrywający prawdę o pedofilii i innych grzechach ludzi kościoła. I wreszcie główna bohaterka, która rozpocznie krucjatę przeciwko pedofilom, bo łatwiej jest jej pogodzić się z myślą, że jest morderczynią, niż z tym, jak zachowała się na antenie, kiedy syn zadzwonił do jej audycji, by wyznać prawdę. Kłamstwo w filmie Vincenta Lannoo oznacza śmierć. Zazwyczaj związaną ze zmasakrowaną głową: najpierw mamy dwie kulki w łeb, a później czerep rozwalony czajniczkiem do herbaty. Obraz Lannoo to dzieło obrazoburcze, które jeszcze pół wieku temu doczekałoby się ekskomuniki. Film robi piorunujące wrażeni

Dood van een schaduw (2012)

"Śmierć cienia" to rzecz o tym, że czasem warto jest oddać swoje życie. Nathan Rijckx umarł w 1917 roku. Ale nie do końca. W zamian za przyjęcie makabrycznej pracy, jego śmierć została odroczona. Może z powrotem wrócić do życia, może zdobyć miłość, o której marzył przez 10 tysięcy dni. I kiedy wszystko ma na wyciągnięcie dłoni, odkrywa, że nie jest tak gruboskórny i bezduszny, jak mu się wydawało. Krótkometrażówka Toma Van Avermaeta to rzecz miła i sympatyczna, ale nic ponad to. Spodobał mi się pomysł konesera śmierci oraz łowcy cieni. Zaintrygowała mnie też sama maszyna. Czy decydowała ona o tym, kto jaką śmiercią żyje? Czy oni i tak by w ten sposób zginęli, niezależnie od przycisków wybranych przez bohatera. Ale jeśli chodzi o samą fabułę, to nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Nie jest źle, ale z całą pewnością nie jest też warte zapamiętania. Ocena: 6

Oldboy (2013)

Nie jestem wrogiem remake'ów. Wręcz przeciwnie, uważam, że mają one bardzo dużą wartość. Przede wszystkim dlatego, że mogą wyrwać mnie z kolein myślenia o danej historii w konkretny sposób. Wbrew temu, do czego się przyzwyczajamy, nawet najbardziej znaną opowieść można "ugryźć" w inny sposób, można naświetlić jakiś interesujący, a dotąd ignorowany aspekt, można wreszcie wykorzystać znaną historię, by na niej zbudować zupełnie nową konstrukcję. Po drugie remaki są najlepszym barometrem zmian cywilizacyjnych pokazując, jak ewoluują gusta i nastroje masowego odbiorcy. I to te drugie podejście sprawia, że nowy "Oldboy" jest tak przygnębiającym doświadczeniem. Film Parka miał w sobie moc antycznej tragedii. Tamten "Oldboy" był skromną opowieścią o kosmicznych rozmiarach, co robiło wstrząsające wrażenie. Był to bezdenny ocean nieświadomości. W porównaniu z nim "Oldboy. Zemsta jest cierpliwa" jest jak brodzik dla niemowląt. Ponieważ historia je

The Hunger Games: Catching Fire (2013)

Cuda się jednak zdarzają. Francis Lawrence potrafi nakręcić dobry film. Po tym, jak zmasakrował "Jestem legendą", nie wierzyłem, że rozumie on fantastykę. A ponieważ pierwsze "Igrzyska śmierci" bardzo mi się spodobały, angaż Lawrence'a przyjąłem ze smutkiem. Tymczasem okazało się, że reżyser jak chce, to potrafi uchwycić ducha SF i nakręcić opowieść, która zawiera wszystko to, co w tym gatunku najlepsze (a przynajmniej to, co ja w nim cenię). "W pierścieniu ognia", jeśli chodzi o samą fabułę, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Jest to w gruncie rzeczy powtórka z rozrywki z tym, że na trzecim planie zaczynają się dziać ciekawsze rzeczy. Film wygrywa samą atmosferą i tym, jak rozłożone zostają akcenty. Spodobało mi się to, jak pokazane są zmagania głównej bohaterki. Dziewczyna miota się, buntuje, ale niemal do samego końca pozostaje wierna systemowi, w jakim się wychowała. Zamiast próbować się wyrwać, ona stara się wytrzymać, walczy, ale według reg

Saving Mr. Banks (2013)

"Ratując pana Banksa" dało mi wszystko to, czego oczekiwałem po "Zniewolonym" i jeszcze dużo, dużo więcej. Zazwyczaj takich emocji i wrażeń, jakich dostarczył mi film Hancocka, szukać mogłem jedynie w amerykańskich filmach niezależnych. To, że obraz pochodzący z wielkiej wytwórni może być tak magiczny, cudowny i wzruszający, jest dla mnie szokiem. Miło wyjść z kina oczarowanym i pozytywnie zaskoczonym. Dzieło Hancocka to zachwycająca opowieść o przebaczeniu i leczniczej sile wyobraźni. To również przypowieść o tym, że piękno historii rodzi się w bólu. "Ratując pana Banksa" rozgrywa się na dwóch planach czasowych. Pierwszy to opowieść o młodej Helenie Goff, która świata nie widzi poza swoim wspaniałym, obdarzonym niebywałą wyobraźnią ojcem. Tyle tylko, że ten ojciec nie jest niezwyciężonym mistrzem imaginacji, a człowiek słabym, zniszczonym przez marzenia, których nie był w stanie zrealizować. Co więcej w swej nieudolnej próbie chronienia córki, tylko

Cottage Country (2013)

Tyler Labine najwyraźniej uznał krwawe komedie za swoją specjalność. I w sumie dobrze, bo ten gatunek do niego pasuje. Niestety w przypadku "Wiejskiej idylli" skończyło się na pomyśle. Całość jest o wiele słabsza od "Porąbanych". "Wiejska idylla" to przestroga dla wszystkich facetów, którym marzy się założenie rodziny z kobietą o wiele za atrakcyjną dla nich. Film pokazuje, że takie marzenia mogą się spełnić, ale niestety ujawnia też cenę, jaką trzeba za to zapłacić. I jak się okazuje nie jest to niska cena. Piękna kobieta u boku to droga inwestycja, a w przypadku głównego bohatera "Wiejskiej idylli" również krwawa. Kiedy wyznaje ukochanej, że przypadkowo zabił podczas kłótni brata, na pewno nie spodziewał się tak pragmatycznej reakcji. A już z całą pewnością nie tego, że to już za jej sprawą będą ginęły kolejne osoby. "Wiejska idylla" naigrywa się z "Makbeta", ale poza może dwiema zabawnymi scenami i jednym świetnym on

12 Years a Slave (2013)

Serio? "Zniewolony" dostawał owacje na stojąco? Owszem, to film dobry, a chwilami bardzo dobry, na poziomie "Wstydu" , ale bez przesady. Choć z drugiej strony, być może nie da się w przypadku tego filmu uciec od kontekstu. Dla Amerykanów musi być to naprawdę mocne przeżycie. McQueen nie wygładza rzeczywistości, jest brutalny i szczery, jak to tylko on potrafi. W czasach, kiedy prezydentem jest Afroamerykanin, a prawa obywatelskie znów są gorącym tematem (choć dotyczą innej grupy ludzi), obraz niewolnictwa w Ameryce musi wstrząsać. Niestety, ja Amerykaninem nie jestem i ten kontekst nie robi na mnie wrażenia. Dla mnie "Zniewolony" okazał się rozczarowaniem. Jest to dość standardowa opowieść o niewolnictwie. Wszystkie obowiązkowe sceny i przewidywalny wianuszek bohaterów został uwzględniony. Wkładem McQueena było nadanie życia, mięcha, krwi i potu tam, gdzie inni twórcy staraliby się delikatniej obchodzić z tematem. Niestety nie odnalazłem w tym filmi