Godzilla (2014)

Na wstępie powinien chyba wyraźnie podkreślić, że wiele sobie obiecywałem po "Godzilli". A wszystko przez Guillermo del Toro, którego "Pacific Rim" mocno mnie rozczarował. Zwiastuny jeszcze bardzie mnie nakręciły. Dlatego też zupełnie nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem na ekranie. "Godzilla" zostawiła mnie dokładnie z tym samym gorzkim posmakiem zawodu, co film del Toro. Po drodze do kin Godzilla musiał pożreć chyba wszystkie inteligentne pomysły fabularne i to, co widzimy na ekranie, jest niczym więcej, jak odchodami Króla Potworów.




W zasadzie mógłby tu skopiować cały mój komentarz napisany pod "Pacific Rim". Na pozór oba filmy różni wiele. "Godzilla" jest o wiele bardziej "poważna" (na tyle na ile głupota fabularna może być traktowana na serio). Nie ma tu tej komiksowo-komputerowej stylistyki. Łączy je to, że jedynym atutem obu filmów jest ich strona wizualna. U Edwardsa potwory robią bardzo dobre wrażenie, choć zgadzam się z Japończykami: Godzilla wcale nie wygląda na masywnego, lecz na zwyczajnie otyłego. Imponująco prezentują się też wszystkie panoramy zniszczonych miast. Podobało mi się również finałowe starcie (a w szczególności ostatnia walka).

Niestety na tym kończą się zalety. Kiedy przejść do samej fabuły, bohaterów i zdarzeń, okaże się, że film jest wyschnięty na wiór. To, co mogło być największym atutem filmu, jest jego największą wadą. "Godzilla" skonstruowana została tak, że w zasadzie ludzie są tu niepotrzebni. Tylko w jednym momencie (oczywiście kluczowym) jeden z nich odegra jakąś rolę istotną dla potworów. To świetny pomysł - pokazać, jakimi marnymi, mało istotnymi drobinami są ludzie. Ale jak przekuć to w historię? To pytanie okazało się przerastać twórców. Dlatego też powstała historia o rodzinie żyjącej w jakimś przeklętym karmicznym cyklu, który sprawia, że w nieodpowiedniej chwili znajdują się w odpowiednim miejscu. Bohaterowie co chwilę trafią w samo centrum wydarzeń, choć statystyczne prawdopodobieństwo takiego ciągu zbiegów okoliczności jest praktycznie równe zeru. Połowa działań potworów jest pozbawiona sensu. Otóż wyczuwają one promieniowanie radioaktywne, którym się żywią. Ale nikt w filmie nie pokusił się o wyjaśnienie, jakim cudem potwory są w stanie odróżnić szczelnie zapieczętowany (a więc nieemitujący promieniowania) pojemnik z promieniotwórczymi substancjami od tego, który takiej substancji nie posiada.

Oczywiście gdyby film był wciągający i rozrywkowy, można byłoby podobne wpadki zignorować. Ale "Godzilla" jest równie ciężka, co sam potwór. Tu wszystko jest zrobione ze śmiertelną powagą, że kilka humorystycznych tekstów brzmi nieprzyzwoicie. Dociskają film straszliwe dialogi, a raczej to co za dialogi uchodzi. Rozmów, które mógłby uznać za prawdziwe, można zliczyć na palcach jednej ręki. Całą resztę stanowią wyjaśnienia prezentowane widzom, byśmy wiedzieli, co się dzieje, co się działo, co jest czym, jakie są skutki, jakie są przyczyny. Ekspozycja w tego rodzaju filmach jest czymś naturalnym, ale zazwyczaj ogranicza się do pierwszego aktu. Tu zaś całość jest jednym wielkim wykładem. Po pewnym czasie nie czułem się, jakbym był  w kinie. Wydawało mi się, że jest to raczej lekcja biologii i to prowadzona przez nauczyciela pasjonującego się przedmiotem, ale pozbawionego umiejętności zarażenia swoją pasją uczniów.

Ocena: 3

PS. Edwards ma chyba jakąś obsesję na temat życia seksualnego potworów.

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

Tonight I Strike (2013)