Step Up All In (2014)

Jednego twórcom "Step Up" nie można odmówić – konsekwencji. W zasadzie większość tego, co pisałem przy okazji poprzednich części serii, mógłbym spokojnie tutaj powtórzyć. "All In" trzyma dokładnie ten sam poziom, czyli żenująco niski jeśli chodzi o fabułę, lecz satysfakcjonujący jeśli chodzi o taniec.




Aczkolwiek są pewne różnice. Fabuła tym razem nie irytowała mnie tak bardzo, jak w "Revolution". W przeciwieństwie do poprzednich dwóch części, w których najwyraźniej brakowało pomysłów na historię, tu jest odwrotnie: pomysłów jest tak dużo, że nie ma czasu i miejsca na ich odpowiednie rozwinięcie. W rezultacie choć fabuła sprawia wrażenie bardziej spójnej, jednocześnie jest o wiele bardziej olewczo potraktowan. Najlepiej widać to na przykładzie głównego bohatera, który dla mnie wcale nie jest pozytywną postacią. To, jak zachował się wobec swojego najlepszego przyjaciela, to jak ambicjonalnie podchodził do tańca i swojej grupy sprawiało, że był dla mnie postacią bardzo antypatyczną i kibicowałem w filmie wszystkim, tylko nie jemu. Ale było to twórcom potrzebne do pokazania jego przemiany. Problem w tym, że tej przemiany nie widać. Mamy dwa nudne monologi i ekspresowe przeprosiny i sprawa została rozwiązana. Jest w filmie kilka fajnych wątków opartych na rywalizacji. Ale i tu nic z tego nie wynika, bo gdy trzeba je rozwiązać, to twórcy tną, idą na skróty i w ogóle nie przywiązują wagi do logicznego łączenia faktów.

To prowadzi do tego, że wychodząc z kina miałem poczucie, że twórcy źle zdefiniowali bohaterów. Jak dla mnie to Sean był czarnych charakterem, a Jasper pozytywnym. Dlaczego? To proste, w świecie, gdzie wszyscy są podobnie utalentowani, mają równie dużo umiejętności i równie ciężko trenują, liczy się to coś "ekstra", co się robi dla ekipy. Sean jest naiwniakiem, więc nic nie robi, bo wierzy, że talent, umiejętności i trening wystarczą. Jasper wie lepiej i potrafi się zatroszczyć o swoją grupę. Naiwność jest urocza, ale nie wtedy, gdy w grę wchodzi praca. Twórcy natomiast chcą nas przekonać, że nie trzeba robić nic więcej, by odnieść sukces.

"Step Up: All In" w sferze tańca to powrót do korzeni serii. I to mi się podobało. Wszystkie choreografie są bardzo naturalne, udziwnienia i wymyślność, które do przesady rozdmuchano w trzeciej części, tu zostały ograniczone do minimum. Ten nieco surowy styl bardzo przypadł mi do gustu, ale... w tym filmie nie ma ani jednej sekwencji tanecznej, która zapadłaby mi w pamięci. Wszystko jest fajne, przyjemne dla oka i ucha, ale pozbawione pierwiastka "wow", jak to było chociażby z sekwencją w galerii w "Revolution".

Odrębną kwestię stanowi Izabella Miko. Ja rozumiem, że je postać miała być efekciarska. Ale styliści nie popisali się przygotowując jej wygląd. Miałem wrażenie, że oglądam skrzyżowanie Lady Gagy z "Bad Romance" z tanią imitacją Elizabeth Banks z "Igrzysk śmierci". Rezultat był koszmarny. Jakbym oglądał karlicę z nogami wydłużonymi w postprodukcji, bądź też efekt genowego modelowania, by postać wyglądała jak żywy odpowiednik bohaterek z japońskich filmów animowanych.

Ocena: 4

Komentarze

  1. A ja myślałem, że już Elizabeth Banks w "Igrzyskach śmierci" była tanią imitacją Gagi.:) Żartuję, w ogóle mnie to nie obchodzi.

    W sumie bym obejrzał dobry film taneczny. Na jedynce byłem dwa razy w kinie. Masz dobre podejście do takiego kina, chyba pierwszy raz się z takim spotykam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam słabość do tanecznego kina, to pewnie dlatego

      Usuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)