Deadpool (2016)

Po obejrzeniu "Deadpoola" zupełnie nie dziwi mnie jego popularność. Jest to bowiem typowy crowd-pleaser, wypełniony po brzegi rzeczami, które powinny się widzom podobać (i naprawdę się podobają). Ale żeby od razu mówić o nowej jakości, jak to stwierdził któryś z przedstawicieli kierownictwa jednej z wytwórni? Tu zgadzam się z Jamesem Gunnem. "Deadpool" niczego nowego nie wprowadził. Po prostu wykorzystał swoje atuty i wstrzelił się w zapotrzebowania widza.



Przede wszystkim jest się z czego pośmiać. Na ekranie króluje ironia, metazabawy, cytowanie popkultury, dystans do wszystkiego i wszystkich. Każdy może być obśmiany, ale bez złośliwości. Za tym humorem kryje się miłość do kina i show biznesu. Problem jednak w tym, że dowcipy szybko stają się monotematyczne, a i sam Deadpool, mimo że tryska energią i strzela zabawnymi one linerami, nie wystarcza. Wynika to z samej konwencji komediowej przyjętej przez twórców, która najlepiej sprawdza się, kiedy głównych bohaterów jest dwóch. Deadpoolowi bardzo, ale to naprawdę bardzo przydałby się kompan do żartów albo gość o przeciwnym charakterze. Jak w "Zabójczej broni" czy "21 Jump Street". W "Deadpoolu" funkcja kompana jest przechodnia. Raz pełni ją taksówkarz, innym razem barman, a czasami – zgodnie z tradycją przełamywania "czwartej ściany" – widzowie. Niestety ta zmienność nie pozwala nakręcić komediowej dynamiki. W efekcie moja uwaga skakała, raz przykuwana świetnymi rozwiązaniami (np. czołówka), innym razem rozpraszana nadmierną liczbą nic nie wnoszących bodźców.

Jednym z filarów "Deadpoola" jest jego brutalność. Na ekranie wygląda ona efektownie i efekciarsko, co sprawia, że film bawi. Jednak przemoc wzięta jest tu w za duży cudzysłów, przez co chwilami w ogólnie nie czuje się tej brutalności. Niektóre mordobicia (i różne dwuznaczne aluzje) w "Atomówkach" są zdecydowanie bardziej over the top od tego, co zaprezentowali twórcy w "Deadpoolu".

Jedno jest jednak pewne - Ryan Reynolds w końcu nie zmarnował szansy. Po kilku ciekawych rolach w skromnych filmach ("Głosy"), wreszcie mógł się wykazać przed masową publicznością. I pokazał, że urodził się, by grać Deadpoola. Brawurowa kreacja! I mam nadzieję, że nie zaprzepaści szansy, jaką daje mu sukces kasowy filmu. W końcu odnalazł się też Ed Skrein. Jako czarny charakter prezentuje się zdecydowanie lepiej, niż kiedy próbuje być bohaterem. Wielkim aktorem nie jest, ale tutaj wypadł dobrze. Choć moimi osobistymi ulubieńcami są mimo wszystko Colossus i Angel Dust. Ich pojedynek to jedna z najfajniejszych sekwencji całego filmu. Zdecydowanie bardziej mi się podobała niż walka Deadpoola z Ajaxem.

Póki co w tym roku w kategorii objechanych komedii "Deadpool" nie ma konkurencji. Ale w porównaniu chociażby z drugą częścią "Zombie SS" ma jeszcze sporo zaległości do nadrobienia. I zapewne będzie mieć okazję to zrobić. Pytanie tylko, czy po sukcesie jedynki studio pozwoli sobie na ryzykowne zagrania w dwójce czy też wybierze drogę bezpiecznego sequela.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

After Earth (2013)

Hvítur, hvítur dagur (2019)

The Sun Is Also a Star (2019)

Les dues vides d'Andrés Rabadán (2008)