Florence Foster Jenkins (2016)

"Niesamowita Marguerite" wysoko postawiła poprzeczkę. Jak się okazało zbyt wysoko dla Stephena Frearsa. Jego "Boska Florence" jest filmem poprawnym, przyjemnym w oglądaniu i z całą pewnością zabawnym. Ale niczym więcej. Tymczasem komediowość francuskiego filmu stanowi tylko jeden z aspektów dzieła. "Marguerite" jest filmem inteligentnym, wielowymiarowym, o rozbudowanych, interesujących portretach osobowościowych.



Na tle francuskiego filmu "Boska Florence" wypada po prostu blado i nijako. Film Frearsa jest w zasadzie komedią jednego dowcipu. Reżyser wraz ze scenarzystą skupiają się na "najgorszej śpiewaczce świata" i katują nas scenami fałszującej Florence. I za każdym razem jest to zabawne, bo jakże mogłoby być inaczej. Ale zarazem po pewnym czasie zaczęło to po mnie spływać, jak woda po kaczce. I wtedy okazało się, jak niewiele do zaoferowania ma film. Postać Florence jest straszliwie jednowymiarowa. To karygodne, jak niewiele miejsca poświęcono na rozbudowanie jej filmowej charakterystyki. Simon Helberg również gra postać bez charakteru i historii, przez co nie jest żadnym konkurentem dla swojego francuskiego odpowiednika - Michela Fau. Nawet miny robi gorsze (scena, kiedy Fau po raz pierwszy słyszy Marguerite wykracza śmiesznością poza wszystko, co można było zobaczyć w "Boskiej Florence").

Na dłuższą metę film Frearsa ma tylko jeden mocny punktu. To Hugh Grant. Po pierwsze postać męża Florence jest świetnie napisana. W przeciwieństwie do tytułowej bohaterki, tu coś się dzieje, bohater jest wyrazisty, niejednoznaczny, fascynujący. A Hugh Grant zrobił wszystko, co było w jego mocy, by nadać mu namiastkę prawdziwego życia. Grant z łatwością przyćmił Meryl Streep. I jest jedyną osobą, którą zapamiętam z całego filmu.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Son of a Gun (2014)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)

The Sun Is Also a Star (2019)