Collateral Beauty (2016)

Śmierć. Miłość. Czas. Dla bohatera "Ukrytego piękna" były to abstrakcje, które zmienił w fundamenty sukcesu swojej firmy reklamowej. Zarabiał na nich miliony dolarów, wyzyskując fakt, że są to rzeczy zrozumiałe dla każdego człowieka. Ale kiedy poznał na własnej skórze ciemną stronę tych pojęć, załamał się. Odciął się od świata, na czym zaczęła tracić jego firma, a co za tym idzie jego współpracownicy. Ci próbowali więc mu pomóc, ale ponieśli klęskę. Jak bowiem można wydobyć kogoś z doliny żałoby, skoro ten ktoś nie chce pomocy? W końcu sięgnęli po desperackie środki: wkroczyli do jego świata, przemówili do niego językiem szaleństwa, wierząc, że to pobudzi go do działania, a w konsekwencji uratuje dla świata.



Wybierałem się na film nie wierząc, że może z tego wyjść coś dobrego. Owszem, Frankel potrafił mnie wzruszyć ("Marley i ja") i udowodnił, że ciekawie opowiada o ludzkich dylematach ("Dwoje do poprawki"). Jednak Will Smith w obsadzie kazał mi wątpić, czy dostanę wiarygodną opowieść o żałobie. Smith niestety kojarzy mi się z natrętnymi próbami wyciskania łez. Początek "Ukrytego piękna" pozytywnie mnie więc zaskoczył. Spodobał mi się pomysł, by postać Willa Smitha była tylko jedną z kilku dotkniętych mniejszymi czy też większymi dramatami. Podobał mi się pomysł z zatrudnieniem aktorów (którzy być może wcale aktorami nie są). To wszystko tworzyło solidne podstawy do historii o bólu, gniewie i odkupieniu.

Co więc nie wyszło? Przede wszystkim zabrakło cierpliwości. Kiedy tworzysz fabułę z małych kostek domina, to godzisz się na to, że historia rozwijać się będzie drobnymi krokami. Tymczasem po zdefiniowaniu pola i ustawieniu na niej pionków (bohaterów), narracja pędzi na łeb na szyję. Frankel nie zostawia miejsca, by emocjonalna relacje wydały owoce w postaci reakcji widzów. Rzuca hasłami, które pozostają niedookreślone, skomplikowane ludzkie sytuacje sprowadza do krótkich scenek rodzajowych. Z szokiem przyjąłem scenę, w której główny bohater ujawnia, że nie jest ślepy na świat, jak to się wszystkim wydaje. Poczułem się w tym momencie tak, jakbym oglądał wersję filmu, z której wycięto co najmniej 30 minut ważnego materiału. Jak miałem się wzruszyć, kiedy sytuacje wszystkich bohaterów można określić w dwóch słowach: "zegar biologiczny", "śmiertelna choroba", "odtrącony ojciec"? To zdecydowanie za mało.

Niestety nie podobała mi się też gra aktorska Willa Smitha. Nie rozumiem, dlaczego uparcie próbuje grać smutnych bohaterów, skoro wypada w tych rolach słabiutko. Kiedy się wścieka, jest jeszcze w porządku. Najgorzej jest jednak w scenach, kiedy musi milczeć i tylko mimiką twarzy ma przekazać ból kryjący się w jego środku. Prędzej uwierzyłbym, że cierpi na zatwardzenie niż na rozpacz po stracie córki.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

Tonight I Strike (2013)