Death Note (2017)

Dla dobra twórców i spokoju widzów przed filmem powinien widnieć napis: "podobieństwo postaci i historii do japońskiego 'Notatnika śmierci" czysto przypadkowe". Film Adama Wingarda ma bowiem niewiele wspólnego z oryginałem. Wziął z niego imiona postaci i ogólny zarys fabuły, reszta jednak stanowi wolną amerykankę. Co akurat ja uważam za plus. Oglądając film Netflixa nie miałem wrażenie, że wkraczam do świata bogatej mitologii, którą już ktoś kiedyś ze szczegółami zaprezentował. Ten "Notatnik śmierci" jest filmem autonomicznym i bardzo amerykańskim. Zdaję sobie sprawę, że większość oglądających nie będzie uznawała tego za atut, ale ja zdecydowanie wolę takie podejście od tego, co zrobiono z "Ghost in the Shell".



Na tym jednak w zasadzie kończą się moje pochwały. Choć nie, jest jeszcze jedna rzecz, która mi się podobała. Są to mianowicie sceny śmierci. Kiedy już – w końcu! – jakąś reżyser zdecydował się pokazać, to robił to w sposób naprawdę efekciarski. Już pierwsza scena ze ściętą głową jest krwista, że palce lizać. W kolejnych również twórcy nie patyczkowali się, jeśli chodzi o brutalność.

Problem polega jednak na tym, że te sceny istnieją w zasadzie w zawieszeniu. Trudno bowiem odgadnąć jaki charakter chcą twórcy nadać całemu filmowi. Z całą pewnością nie ma to być kino gore i to pomimo dosłowności scen przemocy. Nie jest jednak też kinem inteligentnym, które ma jakieś przesłanie. Dylematy na temat tego, co jest dobrem a co złem, problem kompleksu boga czy też konfliktu lojalności są tutaj mocno rozcieńczone i zmarginalizowane. "Notatnik śmierci" jest banalnie płytki pomimo posiadania bohaterów, którzy aż proszą się o głębszą refleksję. Sama fabuła jest zaś miejscami najzwyczajniej w świecie idiotyczna tak, że mogła się sprawdzić jedynie w formule kina campowego. Tyle tylko, że w tę stronę twórcy również nie raczyli się skierować.

Mam też spore zarzuty wobec obsady. Nat Wolff jako Light to dla mnie kompletna castingowa pomyłka. Nie kupuję go jako outsidera, a jest jeszcze gorszy, kiedy próbuje być ironiczny lub sarkastyczny. Nie przekonał mnie również Willem Dafoe jako Ryuk. Jakoś nie czułem w jego głosie mroku i przewrotności.

Z całego filmu najlepiej wspominać będę muzykę. Choć tutaj twórcy poszli na łatwiznę i postawili na dość popularne utwory. I choć ścieżka dźwiękowa przypadła mi do gustu, to zarazem zaczyna mnie już trochę męczyć budowanie filmów wokół "awesome mix tapes". Za dużo ich powstaje w zbyt krótkim okresie czasu.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)