Justice League (2017)

SPOILERY

Joss Whedon chyba nie miał zbyt wielkiego wpływu na ostateczny kształt "Ligi Sprawiedliwości". Ewentualnie wciąż nie zresetował się po "Czasie Ultrona". Najnowsze dziecko DCEU nie jest dla mnie filmem. To zlepek przypadkowych scen, które często osobno robią lepsze wrażenie niż w grupie.



Pod względem konstrukcji fabuły "Liga Sprawiedliwości" jest bratem bliźniakiem "Fantastycznej Czwórki" Josha Tranka. To, co powinno stanowić pierwszy akt, tutaj zajmuje 90% czasu. Film może stracił z tytułu "Part 1", ale wyraźnie czuć, że filozofia traktowania widowiska jako wstępu pozostała. Dlatego też jest to w zasadzie jedna wielka ekspozycja, pokazująca, kim są członkowie tytułowej Ligi i jak się spiknęli.

Sam pomysł można było uratować. Niestety problem polega na tym, że twórcy nie mieli spójnej wizji tego, jak to wszystko połączyć. Stąd poszczególne sceny w ogóle ze sobą nie współgrają. Między bohaterami nie ma ciekawych relacji, są jedynie fajne momenty (Flash i Wonder Woman). Ogólny zarys bohaterów jest intrygujący. Zarówno Flash jak i Aquaman mają w sobie potencjał i choć "Liga Sprawiedliwości" mi się nie podobał, to na ich solowe filmy czekam, licząc, że to, co tu zostało zasugerowane, zostanie w nich fajnie rozwinięte i wplątane w fabuły.

"Liga Sprawiedliwości" pod względem realizacyjnym przywodzi mi natomiast chaos, jakim był "Czas Ultrona". Twórcy wyraźnie padli pod tabunem bohaterów. Jest to jedno wielkie śmietnisko. Ja rozumiem, że chciano mrugać okiem do fanów komiksów. Mrugają jednak tak często, ze praktycznie oczy mają cały czas zamknięte. Połowa postaci nie ma racji bytu. I chodzi mi tu zarówno o tak kluczowe postaci jak Lois Lane, matka Kenta, ojciec Barry'ego, jak i wprowadzone zupełnie bez sensu postaci jak rosyjska rodzinka.

Odrębną kategorią jest czarny charakter. Steppenwolf swoim kretynizmem bije na głowę wszystkie czarne charaktery ze wszystkich ekranizacji komiksów powstałych w ostatnich 10 latach. Pomijam fakt, że brzydko wygląda. Gorzej, że sprowadzony jest do roli kuriera, który przyjeżdża po paczkę i musi się siłować z broniącym posesji psem. Jego połączenie potęgi i kompletnej impotencji sprawia, że nie sposób traktować go poważnie.

Jednak tym, co niszczy film, jest pierwsze wrażenie, czyli scena z Supermanem. Ktokolwiek wpadł na pomysł, by Cavillowi cyfrowo usunąć wąsy, powinien dostać dożywotni zakaz pracy w Hollywood. Aktor, który w pozostałych scenach wygląda tak, jak Zack Snyder wyobraża sobie, że kobiety wyobrażają sobie 100-procentowego samca alfa, tu wygląda jak ofiara postępującej choroby genetycznej stopniowo zmieniającej jego głowę w formę z roztopionego wosku. A ponieważ pierwsze wrażenie jest kluczowe, scena ta sprowadza widowisko do parteru, skąd nie podnosi go nic, co później zrobili i Snyder i Whedon.

W tym całym chaosie nietrafionych pomysłów jest kilka rzeczy, które mi się spodobały. Scena ze wskrzeszonym Supermanem (a w szczególności reakcja Flasha), to chyba jedyny moment w całym filmie, który wart jest zapamiętania. Flash jest zabawny, choć dwójka reżyserów nie potrafiła dać mu sceny, która mogłaby się równać z sekwencją Quicksilvera w Pentagonie w "Przeszłości, która nadejdzie". Podobał mi się też Aquaman i jego postawa "na pewno się nie uda". Żałowałem też, że Alfred ma tak mało ciętych odzywek, bo poprawiały mi one humor..

Ocena: 3

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)