Kler (2018)

Wojciech Smarzowski włożył kij w mrowisko. I mrówki rzeczywiście wylęgły, by gryźć, atakować wszystko, co popadnie. Kiedy jednak zignoruje się fakt, że "Kler" bierze na tapetę chwytliwy temat, to okazuje się, że jest całkiem biednie, a całość ratują aktorzy, który grają zdecydowanie powyżej poziomu, jaki reprezentują reżyser i scenarzyści.



"Kler" to bowiem film, który istnieje wyłącznie dzięki tematowi. Fabuła, zestaw bohaterów - wszystko to jest podporządkowane idei pokazania współczesnego kościoła. Tyle tylko, że diagnoza stawiana przez Smarzowskiego jest delikatnie mówiąc mało odkrywcza. To mieszanka powszechnej znanej wiedzy i równie popularnych stereotypów na temat księży. A wszystko to pedantycznie posegregowane według różnych kluczy. Jednym z nich jest zamożność, która maleje im dalej jest się od centrum decyzyjnego. Stąd kuria biskupia żyje otoczona rzeczami ze złota, a jednak skromnymi. Księża miejskich parafii mają sporo dusz gotowych za pogrzeb i ślub sporo zapłacić. Za to wiejscy księża żyją równie biednie, co ich parafianie.

Film Smarzowskiego jest więc bardzo bezpiecznym i mało interesującym obrazem kościoła. Reżyser najwyraźniej doszedł do wniosku, że wystarczy parę kontrowersyjnych ogólnych uwag, a resztę roboty zrobią za niego widzowie, którzy w reakcji na łatwo przyswajalne banały spolaryzują się i będą się ze sobą spektakularnie i bardzo publicznie kłócić. I jak się okazało, miał rację. Dla mnie jednak takie podejście reżysera sprawiło, że "Kler" wydał mi się obrazem naiwnym. Pozostaje mi więc nadzieja, że być może inni twórcy pociągną temat i kolejne filmy o kościele będą już obfitowały w ciekawsze obserwacje, mniej opatrzone interpretacje.

Jako historia konkretnych ludzi "Kler" również nie zrobił na mnie wrażenia. Już sama konstrukcja narracji wydała mi się mocno wadliwa. Film zaczyna się od popijawy trójki znajomych. Przed laty jeden z nich uratował pozostałą dwójkę przed spaleniem się żywcem. Później widzimy, jak się rozjeżdżają i każdy z nich egzystuje w innym świecie, choć wszyscy są niby członkami jednego kościoła. Ta otwierająca sekwencja mogła zostać wykorzystana do zbudowania ciekawego dramatu moralnego, gdyby później Smarzowski zmusił ich do konfrontacji. Ten pomysł jednak pojawia się w bardzo mizernej scence, która emocjonalnie nie ma większego znaczenia. Jak niemal wszystko inne w filmie, również ten początek jest przez reżysera potraktowany czysto pragmatycznie, jako pretekst to zaprezentowania paru MacGuffinów (tak, uważam, że pedofilia w "Klerze" jest właśnie tym - MacGuffinem) i przygotowaniem gruntu pod łopatologiczny finał.

To, że bohaterowie nabierają charakteru i pozorów postaci niejednoznacznych, jest zasługą samych aktorów, którzy grają na bardzo wysokim poziomie. Mnie najbardziej spodobali się Jakubik, Braciak i Gajos, którzy naprawdę tchnęli życie w drewniane, wydobyte z jakiegoś podręcznika psychologii, osoby. Niestety ich kreacje są tak znakomite, że tylko pogorszyły moją percepcję całego filmu, bo widząc ich bardzo chciałem, żeby reżyser znalazł się bliżej nich, zapomniał o myśli przewodniej i opowiedział mi konkretne, jednostkowe i niezwykle osobiste historie. Moje modlitwy nie zostały jednak wysłuchane.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)