Ciudad de M (2000)
Po film sięgnąłem ze względu na aktorów: Santiago Magilla i Christiana Meiera. Dobrze ich wspominałem z "No se lo digas a nadie" i pomyślałem 'czemu nie?'. Oglądając "Ciudad de M" miałem mocne wrażenie déjà vu.
Znów dostałem opowieść o Peruwiańczykach, którzy tylko by ćpali, pili alkohol i marzyli o pracy bez wykonywania jakiejkolwiek pracy. Podobnie jak i w tamtym filmie, tak i tu w połowie mamy tragedię, która naznacza głównego bohatera (biedny Magill), znów marzenie o Miami, z którego nic nie wychodzi. Aż dziwne, że większość z bohaterów wyszła koniec końców na ludzi. Wielkiej kasy nie zbili, ale przynajmniej żyją (z dwoma wyjątkami).
Sam film niczym specjalnym się nie wyróżnia. Brakuje mu oryginalności i wyrazistości. I choć nie jest źle zagrany, to niestety ginie w tłumie.
Ocena: 6
Znów dostałem opowieść o Peruwiańczykach, którzy tylko by ćpali, pili alkohol i marzyli o pracy bez wykonywania jakiejkolwiek pracy. Podobnie jak i w tamtym filmie, tak i tu w połowie mamy tragedię, która naznacza głównego bohatera (biedny Magill), znów marzenie o Miami, z którego nic nie wychodzi. Aż dziwne, że większość z bohaterów wyszła koniec końców na ludzi. Wielkiej kasy nie zbili, ale przynajmniej żyją (z dwoma wyjątkami).
Sam film niczym specjalnym się nie wyróżnia. Brakuje mu oryginalności i wyrazistości. I choć nie jest źle zagrany, to niestety ginie w tłumie.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz