Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2010

Звёздные собаки: Белка и Стрелка (2010)

Cóż, "Biała i Strzała" z całą pewnością nie powalają jeśli chodzi o animację czy fabułę. Film w zasadzie funkcjonuje jedynie na pierwszym planie. Drugi i trzeci plan są uproszczone do granic możliwości. Zaś efekt 3D został stworzony chyba tylko dla podkreślenia nosów i pysków psów. Fabuła jest zaś straszliwie naiwna i prosta jak nie przymierzając strzała. Jest jednak jedna rzecz, która film broni – to dialogi. Nie wiem na ile polscy autorzy korzystali z oryginalnych tekstów, jednak trzeba powiedzieć, że do polskiej wersji naprawdę się przyłożyli. Teksty świetne, napisane z polotem i pomysłowością. Do tego dubbing (zwłaszcza pchły i szczur) też wyszedł całkiem udanie. Dzięki temu całość oglądało się nawet przyjemnie, a miejscami było i naprawdę zabawnie. Ocena: 6

Smokin' Aces 2: Assassins' Ball (2010)

Jestem wielkim fanem "Asa w rękawie", dlatego też nie mogłem przepuścić okazji obejrzenia kontynuacji. Niestety P.J. Pesce próbuje udawać Carnahana, ale nie bardzo mu się to udaje. W rezultacie dostajemy film, który jest kopią oryginału, ale zrobioną przy użyciu wyświechtanej kalki tak, że prawie niczego nie można odczytać. Bohaterowie są słabi, narracja i montaż bez polotu, sceny akcji takie sobie (choć eksplodujące klauny były niezłe). Film ma kilka jasnych punktów. Tom Berenger nie był taki zły. Podobała mi się też bezpardonowa końcówka, kiedy wydaje się, że twórcy już otwierają drogę do sequela, a tu bam. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest mocno przeciętny, jakby fakt, że kręcony jest na DVD, zwalniał twórców z robienia czegoś wartościowego. Ocena: 5

Redwoods (2009)

Z miłością jest jak z dzikim zwierzęciem, które trzymane jest w niewoli. Z czasem marnieje wyglądając coraz gorzej i słabiej. Nic więc dziwnego, że kiedy poczuje zew natury, odżywa. W przypadku miłości pobudza ją nowa osoba. Miłość można jednak oszukać. Wystarczy tylko, by potencjalny związek został przerwany zanim się dopełni. Wtedy na zawsze pozostają marzenia z cyklu "co by było, gdyby...". Można wtedy być w przyziemnym związku, a w marzeniach oddawać się romantycznej, tęsknej i nigdy nie spełnionej miłości. "Redwood" to duży krok na przód w porównaniu z "Rock Haven" . Jednak mimo wszystko żałuję, że przed obejrzeniem filmu nie wiedziałem, kto jest reżyserem. Nie wiem, czy wtedy bym sięgną po film, a jeśli nawet, to pewnie spodziewałbym się wielkiej chały. Wtedy pewnie byłbym pozytywnie zaskoczony, a tak mimo wszystko skończyłem seans rozczarowany. Ocena: 5

Ne te retourne pas (2009)

Kim jesteśmy? Gdzie kończy się maska, a zaczyna prawdziwe "ja"? Czym jest pamięć i jaką pełni rolę w kreowaniu/utrzymywaniu tożsamości? Oto pytania, które stawiają przed nami twórcy filmu "Nie oglądaj się". Jeanne z przerażeniem odkrywa, że świat, jaki zna zanika. Jego miejsce zajmuje świat niemal identyczny, a jednak diametralnie inny. Jej dzieci, jej mąż, w końcu ona sama i jej matka stają się dla niej obcymi, nierozpoznawalnymi twarzami. Czy to zaburzenie neurologiczne? Zaburzenie psychologiczne? A może coś innego? Przed końcem filmu otrzymamy na te pytania odpowiedź. Jest to możliwe tylko i wyłącznie dzięki determinacji bohaterki i sile jej charakteru. Kiedy bowiem pogrąża się w chaosie, kiedy jej świat zmywany jest kolejnymi falami niewytłumaczalnych zmian, ona nie poddaje się. Chwyta się kolejnych śladów, podąża ulotnym tropem i odnajduje bolesną prawdę. Prawdę, która oznaczać będzie dla niej śmierć jak i nowe narodziny. Lubię historie próbujące zgłębiać ni

The Other Man (2008)

Mam mieszane uczucia jeśli chodzi o "The Other Man" (polski tytuł jest tak absurdalny, że nie zamierzam go powtarzać). Z jednej strony jest coś intrygującego w postaci męża, który odkrywa, że jego żona miała romans. Ów mąż jest postacią tak skrajnie nudną i pozbawioną wyobraźni, że wierność przestaje być w jego przypadku zaletą, a staje się tyranią i on to powoli odkrywa, a odkrywa to pogrążając się w manii. Jednak to właśnie ta obsesja, która wymusi na nim tworzenie odpracowanych fałszywych opowieści sprawie, że dokona się w nim przemiana. W ten sposób "The Other Man" jest pochwałą wyobraźni i twórczej narracji, która wyzwala nas z ograniczeń świata. Z drugiej jednak strony film Richarda Eyre'a jest kompletnie pusty. Wszystko, co w nim dobre pochodzi z opowieści Bernharda Schlinka. Eyre nie był jednak w stanie przenieść na ekran kinowy ducha opowieści. Zostało więc dwóch panów, którzy plotą kłamstwa zupełnie nie wiadomo po co i dlaczego. Nie ma w tym filmie nik

The Switch (2010)

Obraz
Jako komedia romantyczna "The Switch" to jedna wielka strata czasu. Pomiędzy Aniston a Batemanem nie ma żadnej chemii a i fabuła jest nędzna, brakuje w niej "iskier". Nic zatem dziwnego, że bohaterom tak długo przychodzi zorientowanie się, że są w sobie zakochani. Gdyby nie fakt, że wiedziałem, iż jest to komedia romantyczna, też nie miałbym pojęcia, że dwójkę coś łączy. "The Switch" lepiej radzi sobie jako komedia kumpelska za sprawą zabawnego Jeffa Goldbluma. Między nim a Batemanem jest owa chemia, która sprawia, że ich relacje przyjacielsko-zawodowe są o wiele bardziej wiarygodne i interesujące. Film radzi sobie też jako komedia ojcowska, jako opowieść o ojcu odkrywającego czym jest rodzicielstwo (scena z wszami – urocza). Podobała mi się też Juliette Lewis. (Scott Elrod) Ocena: 6

The Expendables (2010)

Ok, nie czarujmy się. To nie jest dobry film, jeśli pod tą definicją kryć się mają wiarygodne psychologicznie postaci, logiczna fabuła, inteligentny scenariusz i głębszy sens całej opowieści. "Niezniszczalni" są dokładnie tym, co było zapowiadane: wielką, śmierdzącą kupą testosteronu. Jeśli wam nie odpowiada ten zapach, to lepiej omijajcie film z daleka. Ja najnowsze "dzieło" Stallone'a obejrzałem jednak z przyjemnością. Choć całość jest tak głupia, że naprawdę nie ma co streszczać fabuły, to wiele elementów jest naprawdę bardzo dobrych. Eric Roberts w roli czarnego charakteru jest świetny (choć po prawdzie rola nie była bardziej wymagająca od tej w teledysku Mariah Carey). Dolph Lundgren od lat nie był tak dobry, spotkanie Arnolda, Bruce'a i Sly'a – może niewiele, ale jednak fajnie zgrane z całkiem udanymi dialogami, no i Mickey Rourke ze świetnym monologiem, który przecież nie był niczym więcej jak kopniakiem prosto z zadek resztek sumienia bohatera gr

Despicable Me (2010)

"Jak ukraść Księżyc" nie jest z całą pewnością najlepszą animacją, jaką w tym roku widziałem. Zarówno DreamWorks ("Jak wytresować smoka") jak i 20th Century Fox ("Fantastyczny pan Lis") spisały się lepiej. To co uwiera w animacji Universala to jej poprawność i pompatyczność rodem z niedzielnego kazania. Wagę rodziny w życiu człowieka można jednak było pokazać z większą finezją i zadziornością. Niemniej jednak w filmie jest sporo fajnych momentów. Miniony są fajne. Sekwencja na rollercoasterze fajna. Nazwanie Banku Zła na cześć symbolu amerykańskiego kryzysu gospodarczego - Lehman Brothers – zabawne. Jednak potencjał był o wiele większy. Ocena: 6

The Messenger (2009)

Zupełnie nie dziwią mnie wysokie oceny wystawiane filmowi przez Amerykanów. "The Messenger" to przyzwoicie zrobiony, niewiarygodnie poprawny (robiony przy współpracy z wojskiem) film o wojnie. Twórcy sprytnie usunęli w cień polityczne dyskusje, nie zadają egzystencjalnych pytań o sens śmierci. Opowiadają za to prostą, i oczywiście że bardzo wzruszającą, historię żołnierza, który przeżył mocną traumę, a teraz staje się aniołem śmierci dla wielu rodzin. W obliczu tych prywatnych tragedii niestosowne stają się jakiekolwiek dywagacje. Jednak dla mnie cały ten film jest niestosowną manipulacją. Sceny rozpaczy bliskich przypominają mi raczej perwersyjną trawestację pornosów, gdzie seks został zastąpiony płaczem, krzykiem, bezsilnością. Mimo starań bycia delikatnym Oren Moverman nie poradził sobie z problemem uprzedmiotowienia osobistego dramatu. Jeszcze gorsze jest to, że dodaje do tego wątek romantyczny, który jest grubą przesadą. I to, że daje się go tolerować jest wynikiem tylko

Valhalla Rising (2009)

W komentarzu Nicolas Winding Refn do znudzenia powtarza, jak to chciał nakręcić film science-fiction tyle że bez 'science' i dlatego stworzył metafizyczną przypowieść o wierze, jak to chciał nakręcić film o podróży na obcą planetę, więc opowiedział o Wikingach trafiających do Ameryki, jak to chciał opowiedzieć o "zwierzęciu, które staje się wojownikiem, który staje się bogiem, który staje się człowiekiem" i dlatego jego film przypomina mitologię pisaną na kwasie. I rzeczywiście taka jest "Valhalla Rising". Jednak jak dla mnie Refn po znakomitym "Bronsonie" tym razem trochę przesadził. Co do tego "kwasu" to trudno jest mi się do tego odnieść. Na mnie film sprawiał wrażenie zrobionego przez schizofrenika katatonika: bezruch przerywany epizodami przemocy, urojeń i omamów. Powolne tempo tak bardzo mi nie przeszkadzało, za to dialogi tak. Może to wydawać się dziwne w filmie, w którym przez większość czasu bohaterowie milczą, ale jak dla mni

Grace (2009)

Było coś o męskiej psychice, dla równowagi obejrzałem więc też coś o kobietach. "Grace" to intrygujący obraz kobiecości, w którym rola mężczyzn sprowadza się do oddania nasienia, złożenia łóżeczka, nękania i wywoływania niepotrzebnych dramatów. Za to kobiety, aaaa... to już inna sprawa. W "Grace" macierzyństwo staje się obsesją. Siłą sprawczą, mogącą sprawdzać śmierć i życie. Wszystko zaczyna się od pragnienia dziecka, które przeradza się z symbiotycznej, zupełnie naturalnej więzi, w relację pasożytniczą. W takiej sytuacji matka nie jest zdolna do oderwania się od swego potomka. Jego utrata wzbudza potrzebę odzyskania go za wszelką cenę. W "Grace" widzimy tę potrzebę zaprezentowaną w dwóch wersjach. Pierwsza, bardziej "naturalna", gdy pogrążona w żałobie po śmierci syna kobieta postanawia odebrać synowej dziecko. Kobieta posuwa się aż do tego, że mimo przebytej menopauzy pobudza swoje piersi do laktacji. Druga, bardziej "horrorowa", w k

44 Inch Chest (2009)

W 100% męskie kino, ale jakże inne! Ubrane w szaty gangsterskiego film, w rzeczywistości jest to skromny, bardzo introwertyczny dramat o męskiej psychice. "44 Inch Chest" pokazuje, co dzieje się z twardzielem, który pozwolił sobie na uczucia. Colin właśnie dowiedział się, że jego żona wcale go nie kocha, że znalazła sobie faceta, że opuszcza dom. Colin, twardziel jakich mało, facet z szemraną przeszłością (a przynajmniej tak można sądzić), nie potrafi tego pojąć. Przy pomocy swoich kumpli spróbuje sobie z tym poradzić. Nie będzie łatwo. "44 Inch Chest" zaskakuje od pierwszego ujęcia. Twórcy stworzyli pierwszorzędne postaci idealnie pasujące do brytyjskiego gangsterskiego filmu, a następnie wrzucili je w zupełnie inne środowisko. Dla wielu widzów będzie to zapewne wewnętrznie sprzeczne i nie do pogodzenia, lecz mnie to zupełnie zachwyciło. Film bowiem zrealizowany został w sposób na wskroś staroświecki. Bardziej przypomina to teatr niż filmy, jakie dziś się robi. Bli

The Big Gay Musical (2009)

Po niezłym "Were the World Mine" miałem ochotę na kolejny 'kiczowaty' musical. Kiedy więc zobaczyłem blurb z Variety określający "The Big Gay Musical" entertaing blasphemy, pomyślałem, że się skuszę. Powinienem był jednak najpierw sprawdzić, kto stoi za reżyserią filmu, wtedy mój entuzjazm na pewno znacznie by spadł. Tak naprawdę "The Big Gay Musical" to dwa filmy w jednym. Pierwszy to musical "Adam & Steve", który zrealizował w dużej mierze debiutant Fred M. Caruso. I ten musical mi się podobał. Tego też, mam takie nieodparte wrażenie, dotyczył wyciągnięty z Variety cytat. Bo też musical bywa momentami mocno niepoprawny politycznie, ale jest zabawny, z całkiem niezłymi dialogami. Z piosenkami jest różnie, ale niektóre jak lament Ewy czy końcowa piosenka Patty-Maye są naprawdę fajne. Co ciekawe, najlepsza piosenka Adama i Steve'a nie znalazła się w kinowej wersji filmu, a szkoda. Drugi film to niestety zupełnie

The Slammin' Salmon (2009)

Typowa komedia Broken Lizard. Mniej więcej na tym samym poziomie humoru co "Straż wiejska". Jest to więc film dość chaotyczny, w którym świetne pomysły mieszają się z takimi, które zabawne są chyba tylko dla członków grupy. Muszę jednak przyznać, że Michael Clarke Duncan w roli mistrza bokserskiego a teraz szefa-kretyna, wypada przezabawnie. Spodobała mi się też postać szajbusa zagranego przez Chandrasekhara. Ocena: 6

The Descent: Part 2 (2009)

Jon Harris powinien jednak pozostać przy montażu. To mu zdecydowanie lepiej wychodzi niż reżyseria. "Zejście 2" nie jest może porażką, ale z całą pewnością niczym na plus się nie wyróżnia. Filmik ten ma swoje momenty, ale ma też długie okresy przestoju. Kilka fajnych scen sąsiaduje z sekwencjami całkowicie pozbawionymi polotu. Harris odnosi porażkę niemal we wszystkich scenach z krwiożerczymi stworami. O wiele lepiej poradził sobie ze scenami pokazującymi klaustrofobię zamknięcia we wnętrzu ziemi. Śmieszne jest też to, że choć akcja filmu rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, amerykańskiego akcentu jest tam niewiele, za to brytyjski i australijski angielski jest na porządku dziennym. No ale cóż, może Appalachy nie są zbyt amerykańskimi górami. Ocena: 5

Grown Ups (2010)

Zupełnie nie dziwi mnie to, że w Stanach "Duże dzieci" zarobiły grubo ponad 100 milionów dolarów. Jest to bowiem kwintesencja amerykańskiego stylu, pochwała ich systemu wartości i ogólne pianie z zachwytu nad wspaniałością tamtejszych społeczności, nawet jeśli wydają się pełne wad. Wady te bowiem są bardzo powierzchowne – wystarczy weekend 4 lipca, by usunąć je w niebyt i wzmocnić to, co jest tak wspaniale amerykańskie: rodzina, przyjaciele, zdrowa rywalizacja i wspieranie słabszych w potrzebie. Cały ten amerykański bullshit oczywiście do mnie nie przemawia. Pozostaje więc kwestia samej komedii. A tu nie jest już tak wspaniale, choć myślałem, że będzie gorzej. Jest kilka zabawnych scen. Problem w tym, że wrzucono tu zbyt wiele gwiazd i komediowych talentów, by dla wszystkich starczyło miejsca. Marnuje się Bello i Rudolph, niezrozumiała jest obecność Buscemiego (Wileya mógł zagrać każdy), Salma Hayek nie ma ani jednej zabawnej kwestii, za to kilka innych gagów jest powtarzanyc

The Bad Lieutenant: Port of Call - New Orleans (2009)

Ten film to jakiś żart. I to żart, który najwyraźniej ludziom się podoba. Cóż, mnie nie. Stawiam go w jednym rzędzie z "Tetro" Coppoli i "Spotkaniem w Palermo" Wendersa, czyli mamrotanie staruszka, który kiedyś potrafił kręcić świetne filmy. Herzog zresztą jeszcze nie tak dawno trzymał wysoką formę, choć lepiej wypadał w dokumentach. Jednak "Zły porucznikiem" stoczył się o kilka klas. Nie rozumiem po co ten film powstał. Jako kryminał jest bardzo słaby. W porównaniu do tego, co można obecnie obejrzeć na różnych stacjach telewizyjnych, zarówno postaci jak i intryga są dość prymitywnie skrojone i pozostawiają wiele do życzenia. Film nie sprawdza się też jako przypowieść. Historia z zamkniętym aresztantem jest śmieszna nie tylko przez fakt, że staje się przyczyną prawie 'house'owego' cierpienia ale i przez ostatnią scenę filmu. Cage jako staczający się glina wypada miernie. A całe to piekło wygląda raczej jak źle zbudowany domek dla lalek niż rzec

The Last Station (2009)

"The Last Station" to bezsprzecznie jeden z najlepiej rozpisanych na postaci filmów, jaki widziałem w tym roku. Zaś Helen Mirren, Christopher Plummer i Paul Giamatti wynoszą je na sam szczyt ludzkich możliwości. Od czasu "Lwa w zimie" nie dane było mi obejrzeć tak soczystych, wspaniałych ról dla starszych aktorów. Mistrzostwo świata i nie rozumiem, dlaczego do tej pory obraz ten nie trafił do polskich kin. Porównanie z "Lwem w zimie" (którąkolwiek wersją, lubię obie) nie wynika tylko z wieku bohaterów, ale też z dynamiki prezentowanego związku. Oto wraz z młodym i jakże naiwnym Walentinem trafiamy w sam środek monumentalnej walki rozgrywającej się pomiędzy Sofią Tołstojową a Władimirem Czertokowem, walkę toczoną o ciało, duszę a przede wszystkim spuściznę Lwa Tołstoja. Ten odgrywa rolę proroka, głosiciela nowej religii, a jej arcykapłanem jest właśnie Czertkow. Z kolei Sofia to jego wielka miłość i muza, która nie chce pogodzić się z faktem, że zeszła na d

Gentlemen Broncos (2009)

Jakim cudem "Gentlemen Broncos" trafiło do nas do kin? (choć liczba mnoga jest tu raczej nie na miejscu) Wiele znacznie bardziej mainstreamowych filmów omija rynek kinowy i ląduje bezpośrednio na DVD, a tymczasem obraz Jared Hessa, hermetyczny i przeznaczony dla naprawdę niewielkiej grupy odbiorców można tu i tam znaleźć w kinie. Jest to tym bardziej dziwne, że w Stanach film został wycofany z kinowej dystrybucji ze względu na słabe recenzje. Jestem przekonany, że większość osób, które wybierze się na film bez jakiejkolwiek wiedzy o nim, nie wysiedzi do końca. Uzna film za głupi, nudny i nieśmieszny. Jeśli jednak wiecie co nieco o historii SF&F, o pulpowych wydawnictwach oraz tanich i kiczowatych filmach poza wszelką klasą, wtedy będziecie przygotowani na to, co zobaczycie na ekranie. To hołd nieskrępowanej wyobraźni, z której rodzą się najbardziej chore, pokręcone i absurdalne pomysły pod słońcem. To opowieść o fanach, którzy czynią to, co czynią z pasji, a nie dla bogac

ZMD: Zombies of Mass Destruction (2009)

Jak na debiut reżyserski Kevin Hamedani sprawił się całkiem nieźle i choć nie jest to "Wysyp żywych trupów", to wiele im nie ustępuje. Wadą i zaletą "ZMD" jest jego polityczne zaangażowanie. Podczas gdy brytyjski film był po prostu parodią kina zombie, reakcją na cały wysyp zombiepodobnych filmów, o tyle Hamedani wykorzystuje przypowieść o zombie, by opowiedzieć o paranoi istniejącej w USA po 11 września. Widać to zarówno w ekipie filmowej (wiele nazwisk niewiele ma wspólnego z protestancko-katolickimi korzeniami) jak i w tematyce, w której biała, protestancka, konserwatywna większość zostaje przemieniona w zombie, a epidemię mogą przeżyć jedynie potomkowie emigrantów z Bliskiego Wschodu, postępowe oszołomy (które jednak zmienią front, odkrywając ekscytującą moc przemocy i broni palnej) oraz geje (ale tylko otwarcie się do tego przyznający). Film ma kilka fajnych sceny i tekstów ( Mammy ate daddy ; Don't be affraid. We have the greatest zombie on our side – Jesu

Mirageman (2007)

Drugi wspólny film Ernesto Díaza Espinozy i Marko Zarora, nie sprostał moim oczekiwaniom. Tym razem proporcje poszczególnych składników nie zostały odpowiednio dobrane i tam, gdzie "Kiltro" odnosiło sukces, "Mirrageman" jest tylko cieniem. O dziwo to ten film ma na IMDb wyższe oceny. Hmm... Film niby ma ckliwą historię (brat zgwałconego chłopaka przebywającego w psychiatry ku zostaje zamaskowanym mścicielem, bo tylko ta postać zdaje się wydobywać chorego z obsesji), jest też humor (pierwsza misja, problemy z kostiumem i cywilnym ubraniem), ale czegoś zabrakło. Brak tempa, chwilami jest trochę zbyt serio, pojawia się krytyka massmediów. Film cierpi też na brak ciekawego czarnego bohatera. W sumie więc jest kilka fajnych momentów, a reszta to niestety nuda, nuda, nuda. Ocena: 5

Kiltro (2006)

Obraz
Ta płyta leżała u mnie zbierając kurz baaardzo długo, a szkoda, bo jak się okazało, jest to świetna rozrywka. Nie "dobra", bo ten film to prawdziwy festiwal kiczu, ale naprawdę ogląda się wyśmienicie. "Kiltro" to połączenie wuxia, spaghetti westernu i południowoamerykańskiej telenoweli. Powinna być to trująca mieszanka, ale o dziwo wszystkie elementy razem dają całkiem zabawny efekt. Czarny charakter szukający zemsty za zdradę swojej kobiety, młody wojownik odkrywający tajemnicę swej rodziny i próbujący walczyć o piękną dziewczynę, pojedynki w samo południe i walka jeden przeciw setce zbirów. A wszystko to okraszone melodramatycznymi tekstami i dużą dawką autoironicznego humoru. W tym filmie sprawdza się wszystko. Marko Zaror jest doskonale wysportowany, ale jednocześnie nie próbuje udawać amerykańskich czy azjatyckich gwiazd. Zachowuje dystans, potrafi odnaleźć się w scenach, w których widz śmieje się i z niego i z całej sytuacji. Znakomicie w roli czarnego charakt

The Sorcerer's Apprentice (2010)

"Uczeń czarnoksiężnika" okazał się filmem doskonale nijakim. Są w nim elementy komediowe, jest kilka ekscytujących momentów, lecz cała reszta jest tak bezbarwna, że praktycznie niezauważalna. Film Jona Turteltauba jest niczym biały szum – jest, ale nic z tego nie wynika. Tym samym Turteltaub nie zrehabilitował się za słaby "Skarb narodów: Księgę Tajemnic". Całość znów jest zbyt chaotyczna i de facto pozbawiona jakiejkolwiek fabuły. Patrząc na wszystko z boku wyraźnie widać, że między początkiem filmu a końcem główny bohater zrobił może ze dwa kroki. Smaczki w stylu nowe wersji sceny z "Fantazji" umykają uwagi. Podobnie jak i scena po napisach końcowych, która rozczarowuje swoją nijakością. Ocena: 6

A Nightmare on Elm Street Part 2: Freddy's Revenge (1985)

Pamięć, śmieszna rzecz. Z drugiego "Koszmaru" pamiętałem poszczególne sceny, ale wydawało mi się cały czas, że bohaterką wciąż była Nancy, a tymczasem jej miejsce zajęła Lisa, dzielnie walcząca o swego ukochanego Jesse'ego. Pamięć potrafi spłatać figle. Z drugiej strony drugiego "koszmaru" nie warto pamiętać. W gruncie rzeczy nie należy on do cyklu, a wręcz zdradza mitologię stworzoną przez Wesa Cravena (który ostro sprzeciwiał się powstaniu dwójki). Być może właśnie dlatego trzeci "Koszmar" jest tak dobry, bo Craven chciał zatrzeć pamięć o dwójce. Z perspektywy czasu, a zwłaszcza w kontekście nowego "Koszmaru z ulicy Wiązów", warto film obejrzeć. Pokazuje bowiem wyraźnie, błędy popełnione przez twórców reboota. Oba filmy wykorzystują Freddy'ego jako symbol wypartych popędów seksualnych. O ile jednak w "Zemście Freddy'ego" Krueger jest rzeczywiście metaforyczną reprezentacją homoseksualnych popędów Jesse'ego, o tyle w no

The Children (2008)

No proszę. Podczas gdy w Polsce wciąż próbuje się nam wcisnąć jakieś hiszpańskie popłuczyny. W Wielkiej Brytanii rośnie nowe pokolenie interesujących twórców filmów okołohorrorowych. "The Children" to może nie przełom, ale z całą pewnością solidna propozycja dla fanów gatunku. Oto zbliżają się święta. Dwie rodziny spędzą je w uroczym domku. Świętować będą dwie pary małżeńskie i cała gromadka radosnych dzieci. Ale dzieci, jak to dzieci, łatwo zarażają się różnymi paskudztwami. Tym razem jednak to nie one będą cierpieć, ale dorośli, którzy nagle staną się ofiarami krwawej wyobraźni swych pociech. Twórcom całkiem sprawnie udało się stworzyć paranoiczna sytuację, w której dorośli z jednej strony wiedzą, że dzieci są śmiertelnym zagrożeniem, a z drugiej strony kompletnie nie przyjmują tego do wiadomości, bo to w końcu ich małe aniołki. Tworzy to pozbawioną równowagi sytuację, w której dzieci mają przewagę i mogą dokonać naprawdę sporych zniszczeń, zanim instynkt ochrony potomst

Van Diemen's Land (2009)

Jako detoks sięgnąłem po "Van Diemen's Land". Tytuł odnosi się do Tasmanii, która tak właśnie się nazywała przed 1856 rokiem. Van Diemen's Land było miejscem zsyłki więźniów z Wysp Brytyjskich. Wśród wszystkich kolonii karnych najcięższa znajdowała się na wyspie w zatoce Macquarie. Choć istniała ledwie 11 lat doczekała się całkiem niezłej reputacji. Dużą w tym zasługę odegrały wydarzenia z 1822 roku, roku założenie kolonii. O tych wydarzeniach opowiada właśnie film "Van Diemen's Land". Ośmiu więźniów organizuje ucieczkę. Słowo "organizuje" jest tu użyte trochę na wyrost. Wykorzystali okazję i po prostu zwiali. Jednak wyspa Sarah nie jest zbyt gościnnym miejscem. Prawie pozbawiona zwierzyny, pełna dzikich ostępów i wartkich rzek jest miejscem wrogi nieprzygotowanemu człowiekowi, a ósemka więźniów była bardzo nieprzygotowana. Kiedy w oczy zagląda im głód, w desperacji zaczynają się zabijać i zjadać. Z tej opresji żywy wyjdzie jedynie Alexander P

Another Gay Movie (2006)

Naprawdę rzadko zdarza się, by film wzbudził we mnie zażenowanie. Niestety w tym przypadku mam poczucie całkowicie zmarnowanego czasu. Najchętniej wypaliłbym sobie komórki mózgowe, w których przechowywana jest pamięć o tym filmie, ale wtedy mógłbym błąd sięgnięcia po film powtórzyć. Nie wiem co bardziej mnie zdumiewa: poziom głupoty gagów, przy których rynsztok to niebo, czy liczba znanych osób, które przez film się przewija. Obecność Matthew Rusha mogę jeszcze zrozumieć. W końcu to mainstream (nawet jeśli niezależny), więc dla niego to już nobilitacja. Co się jednak stało, że w filmie zagrał Graham Norton?? Jeden z zabawniejszych brytyjskich komików (lubiłem jego programy telewizyjne) tutaj stoczył się na samo dno (choć dowcip o "belgijskiej czekoladzie" był zabawny). Zdumiewa też obecność Richarda Hatcha. Facet, który wygrał w pierwszym sezonie Rozbitków i zgarnął milion dolarów powinien lepiej rozporządzać swoim czasem celebryty. Ocena: 2

Breakfast with Scot (2007)

Eric nie przepada za dziećmi. I nic w tym dziwnego, wiążą się z jednym z najboleśniejszych wydarzeń w jego karierze. Dlatego też jest zupełnie naturalne, że na wieść o tym, że w jego domu zamieszka dzieciak zmarłej narkomanki, nie pałał radosnym nastrojem. Kiedy jednak w drzwiach pojawiło się TO, nawet faceci z silnie rozwiniętym instynktem ojcowskim zwątpiliby. Scot to dziecięca wersja męskiej primadonny bez których nie może obyć się żaden porządny klub dla drag queens. Choć to jeszcze dzieciak, już wie, jak się malować, jak prezentować się tiulach i boa o oczojebnych kolorach. Dla Erica i jego partnera Sama, to o wiele za dużo. Jak się jednak okaże, obie strony na tym "kulturowym starciu" mogą skorzystać, choć nie obędzie się bez kłótni i problemów. "Breakfast with Scot" to ciepła opowieść o tym, że w życiu każdego ważna jest rodzina i bliskość kogoś, kto nas zauważy i zaakceptuje takim, jakim jesteśmy. Sympatyczni bohaterowie, kilka zabawnych scen (głównie w pier

Vier Minuten (2006)

Intrygująca opowieść o poczuciu winy, buncie, dyscyplinie i nieskrępowanym artystycznym żywiole. Pani Krüger powraca do więzienia na kolejny rok uczyć więźniarki gry na pianinie. Od dziesięcioleci musi wysłuchiwać tych samych utyskiwań naczelników i tej samej ignorancji więźniarek. W tym roku jednak trafił się jej jednak diament. Nie do końca oszlifowany, lecz bezsprzecznie artystyczny klejnot. Jednak Jenny to dusza zbuntowana, zamknięta za murem obojętności. Krüger, która widziała niejedno, zupełnie się tym nie przejmuje. Narzuca dziewczynie przysłowiową niemiecką dyscyplinę, która – o dziwo – zaczyna przynosić rezultaty. Jednak w więzieniu nic nigdy nie idzie łatwo i zgodnie z planem. Do tego Krüger skrywa własne demony, które tym razem będą bliżej powierzchni niż przez ostatnich kilkadziesiąt lat. To, co w "Czterech minutach" intryguje najbardziej, to sama narracja. Film zbudowany jest na typowej konstrukcji: charyzmatyczny nauczyciel – problematyczny ale utalentowany ucze

Zerophilia (2005)

Wszyscy wiemy, że za opowieściami o wilkołakach i wampirach kryją się wyparte impulsy seksualne. Po co więc pieprzyć po próżnicy, skoro można opowiedzieć co i jak bez owijania w bawełnę. Tak zapewne pomyśleli sobie twórcy "Zerophilii" i stworzyli historię chłopaka, który przemienia się w dziewczynę. Pomysł z łatwością mógł się stać podstawą głupawej komedyjki, pełnej niewybrednych dowcipów. Za to, że udało się tego uniknąć, twórcom należą się brawa. Jednak ich wersja jest nieco zbyt uładzona. Powinni byli pokazać trochę więcej pazura. A tak wyszedł film sympatyczny, ale nienadzwyczajny. Zabawny, ale tylko do pewnego stopnia. Ogląda się to nieźle, ale w pamięci raczej nie zapisze się na stałe. Ocena: 6

En tu ausencia (2008)

Lubię takie kino, kiedy twórcy opowiadają jedną historię w rzeczywistości opowiadając historię zupełnie inną. A kiedy dzieje się tak praktycznie bez budżetu, w bardzo amatorskich warunkach, wtedy rezultat imponuje jeszcze bardziej. "En tu ausencia" zdaje się opowiada historię związku pomiędzy 13-letnim chłopakiem a przybyłym "z północy" tajemniczym mężczyzną. I rzeczywiście mężczyzna na swój sposób uwodzi chłopaka, lecz zupełnie inaczej, niż jest to sugerowane. To niedomówienie, wypełnione aluzjami i podejrzeniami buduje scenę, na której rozegra się tragedia. Choć aktorsko film jest ledwie średni, to jednak pomysł i sposób opowiedzenia bardzo mi się spodobały. Ocena: 7

Cirque du Freak: The Vampire's Assistant (2009)

OK, "Asystent wampira" nie jest arcydziełem. Nie jest nawet dobrym filmem rozrywkowym, lecz jest na tyle dobry, bym nie rozumiał, dlaczego nie trafił do naszych kin. W porównaniu z całą masą rzeczywistych gniotów, najnowszy obraz Paula Weitza trzyma całkiem przyzwoity poziom. A tak nie dowiem, się co było dalej (na te książki jestem już chyba nieco za stary). Film imponuje interesującą obsadą. Niektórzy z nich pokazali się z zupełnie innej strony. Mnie najbardziej spodobał się Ray Stevenson w roli dość odmiennej od tych, w jakich go dotąd widziałem. Jednak filmowi po prostu brakuje "jaj". Jest nudny i co gorsza niewiele się w nim dzieje. Może lepiej byłoby, gdyby twórcy zdecydowali się zmieścić w jednym filmie dwa albo trzy tomy serii. Ocena: 6

Tetro (2009)

O matko! Co się dzieje z Coppolą? Po przeciętnej "Miłości stulatka" spada jeszcze niżej w "Tetro". Gdyby ten film nakręcił jakiś pryszczaty nastolatek, który o życiu wie tyle, co się naczytał u romantyków, to bym mógł jakoś zrozumieć. Jednak Coppola od lat nastolatkiem już nie jest, filmowy chleb jadł z niejednego pieca, zatem nie rozumiem, jak mógł nakręcić tak psychologicznie naiwny film. Ter relacje, tajemnice, rodzinne więzi, wszystko jest tu tak egzaltowane, że trudne do strawienia. Film broni się od strony wizualnej. Zdjęcia są chwilami naprawdę piękne. Jednak z każdego kadru wieje rozmysłem i wykoncypowaną pretensjonalnością, że nie sposób się tym cieszyć. Coppola jest za bardzo samoświadomy każdego podejmowanego przez siebie ruchu, przez co w filmie nie czuć naturalności. A – co Coppola, samozwańczy prorok niezależnego kina wiedzieć powinien – filmy niezależne, na poły amatorskie prawie zawsze bronią się nie technicznym kunsztem lecz właśnie surową,

Step Up 3D (2010)

No cóż, "Step Up 3D" to nic więcej jak taneczny pornos z ambicjami. A co jest najgorsze w pornosie? Oczywiście ambicje. Kogo obchodzi fabuła, kiedy i tak wszyscy liczą na akcję. Niestety zanim doczekamy się jakiejś akcji w tym filmie, trzeba wcześniej wymęczyć się słuchając patetycznych dialogów o marzeniach i naoglądać się ludzi, którzy więcej czasu spędzają wsmarowując w siebie samoopalacze niż trenując jakikolwiek taniec. Jeszcze gdyby w fabule był chociaż jeden pomysł, ale nie, wszystko zostało tu zerżnięte z innych filmów. Po "Glee" jednak twórcy muszą się postarać bardziej, jeśli chcą mnie zaciekawić tańcem i muzyką. Same sceny tańca są dość fajne. Szczególnie spodobały mi się te w wodzie, sekwencja na ulicy i finałowe widowisko świetlne. Problem jednak w tym, że poza "tangiem" całość jest strasznie monotonna stylowo. W jedynce było przynajmniej zetknięcie tańca ulicy i tańca klasycznego. Tu jednak króluje tylko jeden styl. Dla mnie to za mało. Niekt

Les amours imaginaires (2010)

Pedro Almodovar przekonywał nas, że nie liczy się związek, że ludzie nie kochają ludzi, a kochają czuć pożądanie, a przede wszystkim kochają cierpieć z powodu odrzucenia. Ileż to bohaterek i bohaterów Almodovara rozpływało się nad swoim bólem, czyniąc z tragedii spektakl. U Xaviera Dolana bohaterowie kochają pościg, rywalizację, obsesję związaną z wcześniejszą fazą zakochania. Walcząc o miłość walczą tak naprawdę między sobą o to, kto zdobędzie. Są jak łowcy na polowaniu, drapieżniki złaknione świeżej krwi (no w tym przypadku czegoś innego). Francis i Marie są przyjaciółmi. Na pewnej imprezie ich uwagę zwraca Nicolas. Fakt ten do niczego by nie doprowadził, ale Nicolas zwrócił uwagę też na nich i tak się zaczęła zabawa. Kto się z nim spotka w kinie a kto w restauracji, kto usłysz "kocham cię", a kogo obejmie we śnie. "Wyśnione miłości" byłby pewnie niczym więcej jak kinową wersją jednego z odcinków "Willa i Grace", gdyby nie fakt, że Dolan jest twórcą tak

Die Buddenbrooks (2008)

Piękne kostiumowe widowisko, lecz tak puste, że aż echo się niesie. Aż żal tych wszystkich kostiumów, gry aktorów, bo też jest to przykład filmu zrealizowanego zupełnie bez pomyślunku. Mimo kilku zmian "Buddenbrookowie" są dość wierną adaptacją książki Tomasza Mann. Tyle tylko, że jest to adaptacja bardzo powierzchowna. Widzimy więc bohaterów, widzimy ich losy, ale nic z tego nie wynika. Film nie skłania do rozmyślań o powinności, przypadku i procesach społecznych. A przecież materiał aż prosił się o jakąś interpretację, o próbę spojrzenia na powieść z jakiegoś konkretnego punktu. Niestety reżyser nie miał odwagi, by zamiast prostej adaptacji wykonać odczytanie dzieła Manna na nowo. Ocena: 6

Paintball (2009)

Niech ktoś zadzwoni po speców od kanalizacji. Szambo wybiło i zapaćkało cały ekran. Choć nie, smród rozmiękłego gówna byłby niczym fiołki w porównaniu z koniecznością zdzierżenia półtorej godziny "Paintaballu". Od czasu "Bezimiennych" żaden hiszpański film nie zrobił na mnie tak złego wrażenia. Nic, absolutnie nic go nie broni. Całość składa się z mniejszych i większych bzdur, z których część to jawny przykład bezmyślności. Na przykład "łowca" używa wizjera, który podaje m.in. jego położenie geograficzne. Bardzo "interesujące" było oglądanie tego, jak zmieniają się współrzędne. Wystarczyło że odwrócił głowę, a już lądował 10 stopni na wschód lub zachód. Zaś szerokość geograficzna sugerowała, że całość rozgrywa się gdzieś pomiędzy Libią a Egiptem, jednak co innego widać na ekranie. Jeśli nawet pojawiał się jakiś fajny pomysł (głównie z zabijaniem) był on z miejsca psuty przez pokazywanie go w czarno-białej formie pseudonegatywu termowizjera. Katas

Salt (2010)

Ten film całkiem spokojnie mógłby się nazywać "Incepcja 2". Niech nie zwiedzie was brak otoczki SF, w "Salt" dzieją się równie niewiarygodne rzeczy co u Nolana, a fabuła ma identycznie warstwową konstrukcję. Całość zaś toczy się wokół jednej osoby i jej życia emocjonalnego. Pierwszą warstwę stanowi Salt zwyczajna kobieta i żona, drugą jest Salt jako agent CIA, trzecią Salt jako uśpiona komórka, czwartą Salt jako... i tak dalej. A każda z nich zapętla fabułę, zakręca historię, która tak naprawdę jest bardzo prosta i dla wielu będzie to silne deja vu. Powyżej napisałem, że film mógłby się nazywać "Incepcja 2", jednak mógłby też nosić inną nazwę – zważywszy na autora scenariusza chyba jeszcze bardziej adekwatną: "Equilibrium 2". Wimmer w "Salt" powraca do swojego ulubionego tematu "jeden przeciw wszystkim" (pamiętany także z jego "Prawa zemsty"). I w zasadzie "Salt" jest tym do "Incepcji"

The Brothers Bloom (2008)

Życie to niekończąca się seria przewałów, numerów i oszustw. To możliwość życia w iluzji, że jesteśmy kimś innym, niż jesteśmy w rzeczywistości, choć tak naprawdę jesteśmy dokładnie tacy, jakich udajemy. Czy są to setki umiejętności, jakie posiadamy, a których w "normalnych okolicznościach" byśmy nie mieli okazji wykorzystać, czy też szansa bycia pewnym siebie, choć wydaje nam się, że jesteśmy wstydliwi – nie ważne. Życie to opowieść, a kiedy opowieść zostaje przerwana, pojawia się śmierć. "Bracia Bloom" to ciekawa przypowieść o braterskiej miłości i tym, jaką rolę w naszym życiu odgrywa kłamstwo. Film to uroczy, ale zdecydowanie nie aż tak przebojowy, jakby to chcieli nam wmówić twórcy. Mimo usilnych prób rozbawienia, jedyną naprawdę śmieszną sceną jest sekwencja "skoku" w Pradze od momentu niefartownej eksplozji na wieży. Z kolei końcówka robi mocne wrażenie z zupełnie innych powodów. Cała reszta sprawia wrażenie historii wymuszonej, wręcz wy

Sanguepazzo (2008)

"Dzika krew" opowiada prawdziwą historię życia słynnej pary filmowej Luisy Feridy i Osvaldo Marozina. Byli gwiazdami kina w czasach faszystowskiej dyktatury we Włoszech. Pozostali po stronie władzy aż do końca. Zostali rozstrzelani przez ruch oporu na podstawie niejasnych poszlak. Ferida i Marozin to niezwykle barwna i niejednoznaczna para. O ich związku, w który w filmie włącza się jeszcze reżyser Golfiero Goffredi, można byłoby nakręci porywający dramat psychologiczny. Niestety twórcy "Dzikiej krwi" traktują ich po macoszemu. Widzimy najważniejsze punkty ich biografii, ale bez zagłębiania się w ich motywacje. Autodestrukcyjna natura Osvaldo nigdy nie zostanie zbadana podobnie jak i fascynacja nim Feridy. Reżysera bardziej interesuje historia ostatnich 10 lat dyktatury Mussoliniego. Ta historia jest równie pobieżnie potraktowana, ale mimo wszystko wypada lepiej niż historia osobista. Film zdaje się dużo mówić nie tylko o Włoszech sprzed 70 lat ale i tych obecnych.

Eden Lake (2008)

"Eden Lake" to taka słabsza wersja "Zaraz wracam" . Znów mamy bandę wyrostków, którym wydaje się, że mogą robić co chcą z kim chcą i "zwyczajnych ludzi", którzy stają się ich ofiarami. W obu przypadkach do nierównej walki stają kobiety. O ile jednak "Zaraz wracam" to rasowe kino akcji, o tyle "Eden Lake" jest czymś pomiędzy społecznym dramatem, a survival slasherem. Twórcy ze wszystkich sił starają się nam zasugerować, że ich film to opowieść o tym, co się dzieje, kiedy dzieci zostają pozostawione same sobie i nikt ich nie wychowuje. Jednak dla mnie ciekawsze okazało się inne przesłanie (też mało odkrywcze). "Eden Lake" pokazuje co się dzieje, kiedy ucywilizowany człowiek wykracza poza swój świat. Taka osoba jest kompletnie nieprzystosowana do walki o przetrwanie i co ważne, w ogóle o przetrwaniu nie myśli. Główni bohaterowie przez długi czas w ogóle nie dostrzegają niebezpieczeństwa. Wydaje im się, że reguły życia w świecie,