Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2014

The Grand Budapest Hotel (2014)

Po dwóch znakomitych filmach Wes Anderson notuje lekki spadek formy. Choć pewnie nie każdy się ze mną zgodzi. "Grand Budapest Hotel" jest bowiem bardzo bliskie "Genialnemu klanowi" i "Pociągowi do Darjeeling", czyli dwóm filmom Andersona, które cenię najmniej (a które mają wielu fanów). Wszystkie te trzy tytuły łączy charakterystyczna konstrukcja bohaterów. Co trudno wyjaśnić, bo przecież wszyscy bohaterowie Andersona są dziwaczni, ale ich ekscentryzm ma różne odcienie. Te prezentowane w tej trójce tytułów najmniej mi pasują. Stąd też zachwyciły mnie tu tylko momenty (głównie pościg w muzeum, wyprawa do obserwatorium, no i oczywiście ucieczka), ale reszta trochę mnie uwierała. Podobały mi się też niektóre formalne zabiegi. Chwilami "Grand Budapest Hotel" przypomina mi niemiecki ekpresjonizm filmowy, tyle że w polukrowany. Brody i Dafeo wyglądają, jakby grali w "Nosferatu" Murnaua. Do gustu przypadła mi Tilda Swinton (która, podobni

C.O.G. (2013)

Nie wiem czemu, ale "C.O.G." strasznie mnie przygnębiło. Niby jest to film opowiedziany z humorem i ironią, ale wydają się one być tutaj wykorzystane jako mechanizm obronny, bowiem świat przedstawiony nie bardzo skłania do śmiechu. David/Samuel jest inteligentnym człowiekiem, może robić w życiu wszystko. A jednak nie bardzo wie, co ma ze sobą począć. Problemy rodzinne stają się impulsem do ucieczki, do zaszycia się wśród robotników, prostych ludzi. Z jednej strony patrzy na nich wszystkich z góry, niby chce się zaaklimatyzować, a jednocześnie nie potrafi nie trzymać dystansu. Z drugiej strony patrzy na nich z nadzieją, że ci prości ludzie pokażą mu, jak żyć. Jednak to, co zobaczył jest o wiele lepsze i gorsze zarazem. Każda osoba, którą spotyka David/Samuel jest istotą poturbowaną przez los, rozbitkiem, człowiekiem cierpiącym. Wszyscy są samotni, nawet jeśli mają kogoś u boku. Wszyscy szukają szczęścia, nigdy go tak naprawdę nie znajdując. I David/Samuel odkrywa, że ni

Safe Haven (2013)

Lasse Hallström powinien pozostać przy Nicholasie Sparksie. Nawet jeśli nie jest to kino najwyższych lotów, to przynajmniej nie jest też blamażem jak "Hipnotyzer". "Bezpieczna przystań" to film bezpieczny, przystępny, oczywisty. Jego celem jest otulenie widza rozgrzewającą serce opowiastką. A że jest ona płytką bajeczką? Cóż, takie historie też są potrzebne. Jednak Hallström chyba wciąż nie doszedł do siebie po hipnotycznym koszmarze, bo "Bezpieczna przystań" z trudem wydźwignęła się do poziomu przeciętności. I to pewnie by się nie udało, gdyby nie list z ostatniej sceny. Może jest to tani, ckliwy chwyt, ale tym razem zadziałał. Dzięki tej sceny film bardzo dużo nabrał w moich oczach. Uznałem wręcz, że ma trochę uroku. Szkoda, że wcześniej jest tak bardzo przymulasty, że aktorzy są bezbarwni, że postaci mało ciekawe. To mogła być fajna współczesna bajeczka o tym, że po burzy zawsze wychodzi słońce. A przydałoby mi się teraz obejrzeć właśnie taką histo

Act of Valor (2012)

Po "Akt odwagi" sięgnąłem z ciekawości. Nie, nie dla tematu (tu dokładnie wiedziałem, czego się należy spodziewać, a poza tym wystarczył mi "Ocalony", nie kupiłem wtedy historii o etosie wojownika i teraz też jej nie kupię). Chciałem zobaczyć, czym tak zachwycił DreamWorks Scott Waugh, że powierzyli mu reżyserię "Need for Speed" (który zamierzam w tym tygodniu zobaczyć). I film na to pytanie daje mi dość wyczerpującą odpowiedź. "Akt odwagi" niczego nie udaje. To reklama jednostek SEAL i pean na cześć służących w nich żołnierzy. Waugh i Mike McCoy doskonale wiedzieli, jak historię opakować. Sceny akcji są dynamiczne i korzystają z estetyki, która będzie zrozumiała dla każdego widza będącego docelowym odbiorcą tej fabuły. "Akt odwagi" pokazuje służbę jako ekscytującą grę komputerową, fantastyczną strzelankę. Fantastyczną głównie dlatego, że zapewniającą wszystko to, co komputerowa gra plus coś ekstra: rzeczywiste a nie wirtualne prze

Drift (2013)

Surfing to jeden z tych sportów, których zupełnie nie rozumiem. Chociaż nie jest to rzecz jasna ta sama liga absurdu co krykiet. Ale wybór najlepszego surfera zawsze wydawał mi się dość dziwnym i mało sportowym (w sensie: obiektywnym) procesem. "Bracia surferzy" nie pogłębili mojej wiedzy na temat tego sportu. Głównie dlatego, że jest to bardzo stereotypowa fabuła. Film toczy się od jednej "klasycznej" sceny do drugiej w historii ludzi, którzy z szaraczków wydobywają się na wielkie wody sukcesu. "Toczy się" to idealne określenie. Fabuła bowiem wydaje się zupełnie bezwładna. Rola reżysera i aktorów polega jedynie na tym, by dać się ponieść historii tak oczywistej, że całą ją można opowiedzieć z zamkniętymi oczami, bez konieczności oglądania. W związku z tym nic z filmu nie wyniosłem. Ale jedno muszę twórcom oddać: rzecz została zrobiona na tyle sprawnie, że obejrzałem to bez większego bólu. Ocena: 6

El artista y la modelo (2012)

"Artysta i modelka" to kino drobiazgów. To opowieść o wszystkim i o niczym. Nie jestem zbyt wielkim fanem tego rodzaju filmów. I Trueba nie przekonał mnie, że może to być kino wyjątkowe. Owszem, jest tu wiele chwil, które mi się podobały. Jak choćby długo niezauważane napięcie erotyczne, które tytułowy artysta wykorzystuje, by szukać natchnienia, owego tajemniczego "pomysłu", które modelka wykorzystuje, by czuć się kimś istotnym, zauważanym, potrzebnym. Podobała mi się przypowieść o stworzeniu kobiety i grzechu pierworodnym. Podobała mi się postać żony artysty, która z muzy i modelki przeistoczyła się w swoistego alfonsa. Wreszcie podobały mi się niektóre ujęcia, gra cieni, muśnięcia linii kształtów rzeczy. Ale te elementy, jak to często bywa, nie złożyły się w jedną spójną całość. Przez to finał bardzo mnie rozczarował, wydał mi się zbyt nabzdyczony, bym mógł go tak całkiem serio potraktować. Ocena: 5

Svećenikova djeca (2013)

Naiwność – czasem patrzy się na nią z pobłażaniem, czasem można ją wyśmiewać, lecz w gruncie rzeczy nie jest uważana za coś groźnego czy szkodliwego. Tymczasem potrafi być siłą o niezwykłym potencjale destrukcyjnym. Najlepiej udowadnia to "Ojciec Szpiler". Oto na pewną chorwacką wyspę przybywa nowy ksiądz. Zrozpaczony ujemnym przyrostem naturalnym w swojej parafii, postanawia coś z tym zrobić. Pomysł ma bardzo prosty i początkowo skuteczny: przy pomocy kioskarza i aptekarza sabotuje antykoncepcyjne poczynania parafian. W swoim postępowaniu kieruje się naiwnością i prostotą, brakiem zrozumienia głębszych konsekwencji każdego czynu. Wkrótce jednak życie zacznie go leczyć z naiwności, kiedy działania poczęciowego triumwiratu zaczną przynosić zupełnie niespodziewane rezultaty. A mimo to prawie do samego końca główny bohater pozostanie ślepy na zło, jakie czynione jest niemalże na jego oczach. "Ojciec Szpiler" zrealizowany jest w komediowej konwencji. I rzeczywiśc

Captain America: The Winter Soldier (2014)

Jestem rozdarty. Najnowsze dziecko Marvela rozczarowało mnie. Jestem fanem "Pierwszego starcia" i to, co zobaczyłem tym razem jest odwróceniem się i wypięciem na tamtą stylistykę. Co jeszcze bym był w stanie zrozumieć, gdyby twórcy zaoferowali coś w zamian. Ale tak nie jest. "Zimowy Żołnierz" nie ma własnego charakteru, brakuje mu wyrazu. Wpisuje się w całą serię podobnych produkcji. Zamiast Rogersa mógłby być Bond, Bourne czy Hunt, zamiast SHIELD (i akcji Wizja) zaś MI6, CIA/Treadstone czy IMF i tak naprawdę trudno byłoby zauważyć różnicę. To w ogóle nie jest film o Kapitanie Ameryce, już bardziej odpowiednim tytułem byłoby "S.H.I.E.L.D.", bo tak naprawdę połowa "Zimowego Żołnierza" jest przeprosinami dla dotychczas ignorowanych bohaterów serii Marvela, którzy tym razem mają swoje pięć (Hill), dziesięć (Fury), a nawet piętnaście (Romanoff) minut. No tak, ale abstrahując od Kapitana Ameryki i komiksu, to muszę przyznać, że "Zimowy Żołni

Karuzela (2014)

UWAGA SPOILERY "Karuzela" to kino fatalistyczne. Jej twórca nie ma dobrych wiadomości dla dzieci z rozbitych domów, dotkniętych alkoholizmem. Robert Wichrowski pokazuje, że dla takich osób nie ma żadnej nadziei. Są bowiem ułomni, ograniczeni przez psychiczne kalectwo wypaczające ich proces podejmowania decyzji, kalectwo, które zostało im narzucone przez los, od którego nie można się uwolnić. Ojciec Piotra porzucił rodzinę wiele, wiele lat temu. Matka popadła w alkoholizm i robiła, co mogła, by nastawić syna przeciwko ojcu. Piotr znalazł oparcie w rodzinie Rafała, z którym się zaprzyjaźnił. A raczej wkupił się w ich łaski (jeśli wyznanie Rafała nie jest metaforą, lecz przyznaniem, że jako dziecko zawdzięczał życie Piotrowi). Bo Piotr bardzo chciał być dobrym człowiekiem, robić wszystko właściwie, jak należy, zbudować dom, zapewnić dostanie życie, opiekować się tymi, na których mu zależy. Ale – parafrazując słynny tekst – był tą siłą fatalną, co dobro chcą czynić, zawsze

Locke (2013)

Film Stevena Knighta nosi tytuł "Locke", lecz równie dobrze (a może nawet bardziej) pasowałby tu "Bastard". Ponieważ jest to opowieść o bękarcim piętnie, które sprawi, że bohater próbując robić to co właściwe, postawi na szali cały dorobek swojego życia. Ivan Locke miał wszystko: kochającą żonę, z którą jest od 15 lat, dwóch synów oraz pracę, w której przez 9 lat dorobił się doskonałej reputacji. Ale jest bękartem i nigdy się z tym faktem nie pogodził. Cień ojca wciąż kryje w mroku jego świat, nawet teraz, kiedy nie żyje, a Ivan Locke odniósł sukces. Ale ten sukces zbudowany jest na wątpliwych podstawach. Mają one udowodnić Ivanowi, kim NIE jest, a nie to, kim JEST. Dlatego też wystarczy jeden błąd, jedna chwila zapomnienia, by cała ta pieczołowicie wznoszona konstrukcja (nie przez przypadek Locke działa w branży budowniczej, konstruowanie budowli jest jego specjalnością zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym) zaczęła się chwiać w posadach. W filmie obserwuj

Pit Stop (2013)

Dzisiejszy dzień minął mi pod znakiem filmów z bardzo mylącymi opisami/okładkami. "Pit Stop" zgodnie z opisem na tyle DVD miał być romansem rozgrywającym się gdzieś na prowincji Teksasu. Tak nie jest. Przód DVD należy zaś uznać za wielki spoiler, bo też zaprezentowani tam bohaterowie tak naprawdę spotykają się dopiero na 15 minut przed końcem filmu. Tak więc "Pit Stop" okazał się rozczarowaniem, bo nie tego oczekiwałem. Ale w sumie nie jest to wcale zły film. Po prostu inny od tego, na jaki się nastawiłem. "Pit Stop" to w rzeczywistości portret ludzi po przejściach, którzy jednak nie poddają się i kroczą dalej beznadziejną drogą od jednego związku do drugiego. Każdy z bohaterów znalazł w swoim życiu miłość i każdy odkrył, że uczucie zawsze przegrywa z prozą życia. Miłość jest iluzją, której chwytamy się, kiedy chcemy być inni, niż jesteśmy, kiedy boimy się zaryzykować lub kiedy po prostu chcemy nie być sami. Prędzej czy później trzeba jednak stawić cz

Viral (2013)

Mam problem z oceną tego filmu. Nie potrafię rozstrzygnąć, czy "Viral" jest pastiszem hiszpańskich horrorów, czy też po prostu kolejną idiotyczną pozycją w tym gatunku. Na to drugie wskazują moje doświadczenia z hiszpańskimi horrorami. Na każdy niezły film przypada dziesięć, które są po prostu strasznymi gniotami. Zazwyczaj mają one za temat faszystów i księży-egzorcystów. W "Viralu" odpuszczono sobie na całe szczęście faszystów. Ale niektóre z pomysłów są tak głupie, że wręcz trudno w nie uwierzyć. I właśnie dlatego wydaje się, że film ma być pastiszem. Jeśli jednak tak rzeczywiście jest, to twórcom nie udało się w całości planu zrealizować. "Viral" ma kilka całkiem śmiesznych pomysłów, ale daleko mu do naprawdę świetnej zabawy konwencją. Chwilami jest wręcz nudny, pozbawiony nie tylko humoru, ale i klimatu. Na plus zaliczyć trzeba Juana Blanco. Chłopak dopiero stawia pierwsze kroki w kinie, ale jako ciapowaty protagonista spisał się doskonale. Nie

Much Ado About Nothing (2012)

Joss Whedon i Szekspir? Sam pomysł jest tak niedorzeczny, że po prostu musiałem przekonać się, co też z takiej mieszanki wyszło. Efekt okazał się całkiem satysfakcjonujący, choć Whedon nie był w stanie wycisnąć z tekstu Szekspira wszystkich smakowitych soków. Ale chyba też nie taki miał zamiast. Wydaje się, że on po prostu zabawił się tekstem Barda, koncentrując się na otoczce fabuły, przenosząc akcję sztuki w czasy nam współczesne, zachowując jednak oryginalny język. Nie jest to pomysł szczególnie odkrywczy i w realizacji daleko mu chociażby do takich wersji jak "Szeregowy Romeo", gdzie naprawdę zmieniono pryzmat interpretacyjny. Kilka scen udało się Whedonowi fajnie skonstruować, ale w sumie wydaje się, że trochę zabrakło mu kreatywności. Niestety całości niezbyt dobrze przysłużyli się aktorzy. Och, radzą sobie z tekstem Szekspira nieźle, jednak po prostu brakuje im charyzmy, by udźwignąć ciężar bohaterów. Dotyczy to w szczególności B&B. Acker i Denisof nie są ża

Stockholm (2013)

Wolna natura! Wolna żarty. Wcale nie jesteśmy wolni. Pozostajemy niewolnikami swojej własnej natury właśnie... natury, której sami przecież nie wybraliśmy. O tym opowiada hiszpański "Stockholm". Najpierw naszym oczom ukazuje się On. Na jemu podobnych mówi się "player". To łowca, doskonale wyrobiony w sztuce wypatrywania i pogoni za ofiarą. Nie zadowoli się pierwszym z brzegu kąskiem. W końcu jest drapieżnikiem, więc dla niego istotna jest nie ofiara, lecz same łowy. Jak więc zwrócić na siebie jego uwagę? Oczywiście stając się ofiarą idealną, taką, której po prostu nie będzie się mógł oprzeć, za którą puści się w pogoń. I wtedy pojawia się Ona. Jest chłodna, obojętna, niedostępna. Mówi "nie", ale... No właśnie, choć jej "nie" jest szczere i przekonujące, to jednocześnie jest kłamstwem, grą (ten, kto twierdzi, że człowiek ma prostą naturę, oszukuje samego siebie), w końcu nikt nie chce być schwytany, ale z drugiej strony ofiara musi tego pragn

The Door (2012)

Człowiek jest narracją. Ciało, dom, zachowania – to są wszystko tylko i wyłącznie rekwizyty. Oczywiście bez nich opowieść nie mogłaby zaistnieć. A zatem nie byłoby także człowieka. Ale myli się ten, kto chciałby jednostkę sprowadzić wyłącznie do tego, co namacalne. Prawda – nawet jeśli jest fikcją – kryje się w słowach, a raczej w wierze w te słowa. "Zamknięte drzwi" to studium dwóch narracji. Jednej stworzonej przez amatorkę, a przecież mistrzynię kreacji Świata Wypowiedzianego. Drugiej stworzonej przez profesjonalistkę, a jednak niezdarę, boleśnie odkrywającą na własnej skórze skutki popełnionych twórczych błędów. Ta pierwsza jest mistrzynią konstruowania skomplikowanych wzorów, splatania historii, ludzkich losów, tworzenia monumentalnej budowli, która skrywa jej skromną osóbkę niczym Tajemnicę. Ta druga jest mistrzynią dekonstrukcji, odtwarzania, otwierania drzwi do cudzych żyć, by snuć za ich pomocą własną opowieść. Film István Szabó stara się stworzyć klimat rzeki

Sleeping Beauty (2011)

Perwersja – słowo-tajemnica, sugeruje niezwykłość, wyjątkowość, rzeczy wykraczające poza to co "normalne" i "zwyczajne" (co utożsamiane bywa z nudą i bezbarwnością). A zatem perwersja powinna być ekscytująca, fascynująca. Niestety tak nie jest, a przynajmniej do tego chce nas przekonać reżyserka "Śpiącej piękności". Bowiem w jej filmie perwersje są rozczarowująco nijakie, zwyczajnie nudne i co najwyżej nieumyślnie groteskowe, ale nie ma tu żadnej tajemnicy, fascynacji, jest tylko słabość, kompleksy, niedoskonałość. "Śpiąca piękność" rozczarowuje. Film albo pokazuje za dużo albo za mało, w zależności od tego, jakie miało być przesłanie (które rzecz jasna jest nieczytelne). Jeśli miało to być studium materialistycznego poświęcenia wolnej woli, to w takim razie film pokazuje zdecydowanie za dużo. O wiele lepsza byłaby tu bliższa bohaterki perspektywa, gdybyśmy podobnie jak ona nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się z nią, kiedy śpi. Jeśli za

Binds (2010)

Krótki metraż nie zna litości. Wystarczy jeden pomysł za dużo, by forma nie wytrzymała i została rozsadzona od środka. Tak jest w przypadku "Binds". Binds from Marcello on Vimeo . Dopóki jest to historia chłopaka czującego się winnym za śmierć brata, dopóty jest w miarę w porządku. Owszem, aktorstwo nie jest najwyższych lotów, przydało by się też popracować nad charakteryzacją (bohater w scenie nad grobem wygląda jakby mu twarz spiekło), ale to są detale, które można byłoby zignorować. Niestety koniec dodaje zupełnie inną historię, która może na papierze wyglądała fajnie, ale w rzeczywistości pochodzi z zupełnie innej bajki i zniszczyła mi całą (niewielką) frajdę. Ocena: 4

The Invisible Woman (2013)

Ach, jakże wspaniałym dziełem mogła być "Kobieta w ukryciu". Niestety, by tak się stało, potrzebny był ktoś lepszy u sterów niż Ralph Fiennes. Ten jest na tyle dobry, że potrafił rozpoznać i nawet pokazać na ekranie to, co najważniejsze w całej tej historii, ale tak naprawdę, wszystko co istotne gdzieś mu umyka, przecieka między palcami, niby jest na ekranie, a jednak nie ma. "Kobieta w ukryciu" mogła być fascynującym obrazem epoki stanowiącej całkowite przeciwieństwo Romantyzmu. Tu szaleństwo uczuć poddane zostało terrorowi konwenansów. Nawet zdrada ma bardzo pragmatyczny charakter. Obserwując bohaterów filmu łatwo zrozumieć, dlaczego właśnie wtedy narodziła się psychologia. "Kobieta w ukryciu" mogła też być genialną przypowieścią o okrucieństwie wierności. Historia Dickensa i Nelly Ternan uczy, że żadna więź nie jest trwała (ojcowska, małżeńska, romansowa). Ci, którzy w to nie wierzą, skazują się na ból i cierpienie, kiedy to, co dobre mija i staj

Vampire Academy (2014)

Bracia Waters wyraźnie się marnują. Nie powinni kręcić paranormalnych romansideł dla rozpalonych nastolatek, które nie bardzo wiedzą, czym jest seks, ale są już pewne, że chcą go uprawiać. Zamiast tego powinni się wziąć za porządne kino akcji. Wtedy mogłoby wyjść im coś ciekawego. "Akademia wampirów" sprawia wrażenie filmu zrobionego przez ciężarną kobietę mającą przedziwne zachcianki typu ogórek kiszony maczany w maśle orzechowym. To, co można tu znaleźć, przyprawia o mdłości. Jest tu za dużo wszystkiego, panuje za wielki rozgardiasz, a już dowcipkowanie na temat "Zmierzchu" jest poniżej wszelkie krytyki, bo "Akademia" wcale nie reprezentuje wyższego poziomu.  Najlepsza w całym filmie jest finałowa sekwencja akcji. O dziwo jest dynamiczna, świetnie zrealizowana i – co najważniejsze – posiada kilka świetnych testów typu: "Dimitri nazywany jest bogiem. Na szczęście jestem ateistą z wielką spluwą". Właśnie dlatego napisałem wyżej, że Watersowi

Poziţia copilului (2013)

Dzieci. Mają być źródłem dumy, dowodem na spełnienie się rodziców jako ludzi. Zamiast tego są źródłem cierpienia, bólu, rozczarowań, wyrzutów sumienia, powodem do kwestionowania wartości rodziców jako ludzi. Niektóre dzieci wywołują ten ból swoją przedwczesną śmiercią. Inne śmiercią symboliczną. "Pozycja dziecka" to opowieść o żałobie. Tej czasowej i tej permanentnej. Główna bohaterka jest kobietą sukcesu. Ma wszystko, poza jednym – dobrym kontaktem z synem. I to sprawia, że cierpi. Ale dopiero w konfrontacji z rodziną, która może cierpieć otwarcie, bo ich nastoletni syn zginął w wypadku samochodowym, okazuje się, że desperacko próbując nawiązać kontakt z synem, tak naprawdę przeżywa żałobę. Jej dziecko zmarło, kiedy odrzuciło jej troskę, miłość, zaangażowanie. Ale co dokładnie opłakuje kobieta? Tego możemy się tylko domyślać. Rumuński film pokazuje bowiem świat toksycznych relacji. Choć słowo "toksyczne" nie jest tu do końca na miejscu. Sugeruje bowiem wypac

Lone Survivor (2013)

"Ocalony" to ciekawe doświadczenie, jeśli wcześniej widziało się "300: Początek imperium". Filmy stanowią bowiem dwie strony tej samej monety. Są one totalną formą celebracji etosu wojownika. Oba składają hołd męskiej sprawności fizycznej, braterstwu broni i honorowi, który powoduje, że godzą się umrzeć za Sprawę. O ile jednak w filmie Murro przekroczono granice rozsądku w owej celebracji (dzięki czemu ukazano cały fałsz i absurd tego etosu), o tyle Berg bardzo pilnuje się, by tej granicy nie przekroczyć. "Ocalony" to hołd prawdziwy i w zamierzeniu szczery, tu nie ma miejsca na homoerotyczne aluzje, campowość, uczynienie z rzezi rozrywki dla mas. Berg chce być autentyczny, chce pokazać amerykańskich żołnierzy jako współczesnych bohaterów. Niestety zawodzi, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Berg nie przekonał mnie, że bohaterowie filmu są naprawdę Bohaterami. W moich oczach jawią się niestety jako idioci. Owszem, są świetnie fizycznie wyszkoleni. Potra

Six Bullets (2012)

Jestem rozczarowany. Spodziewałem się jednego z największych gniotów, jakie będę miał okazję obejrzeć w tym roku. Ot, miałem ochotę na chwilę debilizmu. A tymczasem "6 kul" nawet nie zbliża się do najgorszych filmów roku. Szkoda. Oczywiście nie oznacza to wcale, że jest to film dobry. Daleki jestem od chwalenia "6 kul". Niemniej jednak historia rzeźnika-alkoholika-weterana legii cudzoziemskiej-płatnego mordercy, którego specjalnością stało się odnajdywanie dzieciaków porywanych w celach erotycznych, jest nawet niezła. Zdumiała mnie nawet liczba wątków i to, że film jest długi, znacznie dłuższy, niż powinien być. Ale nie nudziłem się. Mogłem sobie spokojnie odpłynąć myślami, bo film jest prosty jak konstrukcja cepa. Wzorzec akcji jest banalny, a całość polega na jego wielokrotnym powtarzaniu w różnych sceneriach. Gdyby jeszcze miał lepsze teksty, byłby nawet całkiem zabawny. Ocena: 4

Like Crazy (2011)

Jeśli nie jesteś 100% romantykiem; jeśli dla miłości nie jesteś w stanie poświęcić wszystkiego, walczyć o nią do upadłego, wtedy wielka, prawdziwa miłość staje się przekleństwem, ciężarem nie do wytrzymania. O tym przekonują nas bohaterowie filmu "Do szaleństwa". Anna i Jacob poznali się na studiach. Ona przyjechała do Los Angeles z Wielkiej Brytanii na chwilę, by liznąć trochę wiedzy. Tak poznała jego. Zakochali się. I jak to młodzi, uczucie wzięło górę nad rozsądkiem, czego konsekwencją było złamanie przez Annę warunków wizowych i zakaz wstępu do Stanów. Uczucie jednak przetrwało. W końcu to była prawdziwa miłość. Próbowali żyć osobno, ale wciąż ich coś do siebie pchało. Wreszcie pobrali się, ale wiza małżeńska też została im odmówiona. Nie zostało im więc już nic, jak się poddać, jak zabić uczucie, jak ustatkować się praktycznie i wygodnie, godząc na to, co jest w zasięgu ręki. "Do szaleństwa" pokazuje wspaniałe uczucie. Yelchin i Jones stanowią idealną pa

Lose Your Head (2013)

Zagubić się, całkowicie zatracić - to kusząca myśl. Ale tylko wtedy, kiedy jest się pewnym, że można się po wszystkim odnaleźć, że rzeczywistość zapewni linę ratunkową, której w ostatniej chwili będzie się można chwycić. I tylko młodość daje taką naiwną pewność bezwarunkowo, bezrefleksyjnie. Tak naprawdę nie ma przecież żadnej gwarancji, że zatracenie nie jest drogą jednokierunkową. "Lose Your Head" okazało się takim filmem, jakim powinien był być "Charlie musi umrzeć" . Berlin jest tu kosmopolitycznym kociołkiem, w którym wszystko jest możliwe: zabawa, miłość, śmierć, morderstwo. Berlin kusi, Berlin obiecuje, Berlin realizuje wszelkie nasze obsesje. Trzeba więc być bardzo ostrożnym jeśli chodzi o życzenia, mogą się one spełnić aż za dobrze. "Lose Your Head" to drugi film Stefana Westerwellego, jaki mam przyjemność obejrzeć. Nie jest aż tak dobry, jak "Solange Du hier bist" , ale to wciąż intrygujące kino. W obu filmach poruszany jest podo

Me, Rory (2012)

"Me, Rory" to opowieść o wewnętrznej wojnie. Jej wynik zdeterminuje to, jakim człowiekiem stanie się główny bohater. To opowieść o rodzącym się szaleństwie, dla którego alternatywą jest chłodna, wykalkulowana bezwzględność. To opowieść o utracie niewinności, której nigdy się nie miało, która była jedynie wewnętrzną iluzją, teraz w końcu zmuszoną ujawnić swą ulotną nierzeczywistość. Me, Rory Short Film from David Frampton on Vimeo . Lubię tego rodzaju zakręcone opowiastki. Choć trzeba przyznać, że w "Me, Rory" owo "zakręcenie" jest w dużej mierze pozorne. W rzeczywistości jest to dość prosta filmowa przypowieść. Jak dla mnie, całość mogłaby być zdecydowanie bardziej niejednoznaczna. Ocena: 6

The Necessary Death of Charlie Countryman (2013)

Początkowo myślałem, że "Charlie musi umrzeć" mi się spodoba. Jak długo trwałem w przekonaniu, że film Fredika Bonda jest przypowieścią, że jest to podróż po świecie żałoby, gdzie Bukareszt z jego mieszkańcami nie jest prawdziwym miejscem, tak długo całość była fascynującym psychodelicznym doświadczeniem. Kiedy jednak zrozumiałem, że reżyser chciał jedynie stworzyć klimat "dziwnego Bukaresztu", cała moja fascynacja filmem rozwiała się, a jej miejsce zajęła irytacja pompatycznymi bzdurami, którymi Bond zapełnił film. Kilka teledyskowych sekwencji mimo to spodobało mi się. Zaś LaBeouf i Wood tworzą naprawdę uroczą parę. Fajnie było ich oglądać, ale jedynie złagodzili moje niezadowolenie, lecz całkowicie nie potrafili go zniwelować. "Charlie musi umrzeć" to niestety stracona szansa nie niezwykły film. Ocena: 3

Mandela: Long Walk to Freedom (2013)

Nie mam zielonego pojęcia, co chciał osiągnąć Justin Chadwick kręcąc biografię Mandeli, ale z jego filmu wynika, że Nelson Mandela był postacią kompletnie nijaką. Nie bardzo widać w nim przywódcę. Nie widać, by miał jakiś charakter (poza jedną sceną, kiedy rzucił się na swoją pierwszą żonę). Nie ma żadnego uzasadnienia, dlaczego mimo wieloletniego więzienia był w stanie doprowadzić RPA do niezwykłej przemiany. Mandela jest tu raczej symbolem i to dość bezpłciowym. Co oczywiście też byłoby ciekawym tematem na film, gdyby reżyser go pociągnął. Każda rewolucja wymaga przecież symbolu wokół którego ludzie mogą się jednoczyć, ale od symbolu niekoniecznie wymaga się inicjatywy. W filmie Chadwicka Winnie Mandela jest o wiele barwniejszą i ciekawszą postacią i można ją był znakomicie skontrastować z Mandelą-symbolem (kilka scen wydaje się iść nieśmiało w tym kierunku, ale przez to tylko wyraźniej czuje się niewykorzystany potencjał). Zupełnie też nie udało się pokazać kluczowych dla Mande

Dallas Buyers Club (2013)

Jean-Marc Vallée jest jednym z ciekawszych (przynajmniej w moich oczach) kanadyjskich reżyserów. Ale i nawet jego czasem przytłacza ogrom tematu. Tak stało się w przypadku "Witaj w klubie". Ten film to nic więcej, jak tylko popis dwóch aktorów. Matthew McConaughey jest oczywiście świetny, ale zaczynam powoli zauważać u niego pierwsze objawy manieryzmu, który może go w przyszłości zgubić (jak stało się z Nicholsonem, Pacino i Hopkinsem). Dlatego też bardziej spodobał mi się Jared Leto, który naprawdę zagrał w sposób świeży, odważny, inny. Tego jeszcze w jego wykonaniu nie widziałem. No i róż wyraźnie mu służy. Niestety sam film jest jak podróż dwadzieścia lat wstecz. "Witaj w klubie" popada w ten sam kanał opowieści o AIDS, co filmy realizowane w latach 90. Mamy tu ten sam zestaw bohaterów, te same ckliwe historyjki, to samo menu banału. Film Valléego jest pusty, o niczym tak naprawdę nie opowiada. Ślizga się po moralnych problemach całej sytuacji, wije się jak

Oh Boy (2012)

"Oh Boy" daje bardzo negatywną diagnozę ludzkości. Film obnaża bowiem niezdolność człowieka do cieszenia się stabilizacją. Brak wyzwań to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić. Gdy człowiek nie musi walczyć z przeciwnościami losu, z wrogiem (jakkolwiek by on był definiowany), wtedy zostaje zawieszony w próżni, bez możliwości podjęcia decyzji. ) Takim człowiekiem jest właśnie główny bohater "Oh Boy" Niko. Jego największym dramatem jest to, że nie jest hipsterem w świecie opanowanym przez nich. Nie potrafi odnaleźć się w nonszalancji pozerstwa, obojętności wobec dobrobytu, który uważany jest za uniwersalną wartość świat podlegającą pseudonegacji (pseudo, ponieważ trudno negować coś, czego nie da się de facto odrzucić – przynajmniej w ich mniemaniu). Ale Niko nie jest też rewolucjonistą, nie znajduje alternatywy, ponieważ nie ma ku temu żadnej motywacji. W tym sensie "Oh Boy" pokazuje, że młodzi ludzie muszą doświadczyć kryzysu (ekonomicznego, mili

A Late Quartet (2012)

Zazwyczaj śmierć kojarzona jest z bezruchem, zaś życie łączone jest z chaosem i zmiennością. W "Późnym kwartecie" jest odwrotnie. Tu życie jest niezmienną rutyną, której - nawet jeśli jest się jej świadomym - nie sposób przełamać. Dopiero konfrontacja z własną (lub cudzą) śmiertelnością wprowadza zamęt, niszczy to, co dotąd wydawało się trwałe, wymusza zmianę. Śmierć (choć tu przyjmująca łagodniejsze oblicze choroby Parkinsona) okazuje się niezbędna po to, byśmy mogli odkrywać kim jesteśmy, do czego jesteśmy zdolni, byśmy mogli dać się zranić, dać się ponieść pasji. ) Ciekawy temat, który został okraszony fantastyczną obsadą. Ale to chyba za sprawą nazwisk miałem nadzieję na więcej. Dlatego też "Późny kwartet" trochę mnie rozczarował. Jest nieco zbyt mdły w warstwie narracyjnej. Najciekawiej wypada Hoffman, ale głównie dlatego, że jego postać wplątana jest w całkiem intrygującą sieć zależności. Trochę żal mi za to Poots, która po raz kolejny gra praktycznie tę

Vehicle 19 (2013)

Szkoda, że Paul Walker zmarł. Miał on najwyraźniej słabość do kiepskiego kina akcji kręconego w egzotycznych rejonach globu. Istniała więc szansa, że mógłby rzucić kasą na produkcję w Polsce. Sądząc po technicznej wartości "Trefnego wozu", Polacy mogliby sprostać jego niskim wymaganiom. ) "Trefny wóz" to film jednej akcji i półtorej godziny nudy. Niestety jego najgorszym elementem jest sam Paul Walker, który gra gorzej niż źle. Nie bez powodu najlepszą sceną w filmie jest ostatnia. Nie ma w niej bowiem Paula Walkera. Całość wygląda na tanią podróbkę hollywoodzkiego sensacyjniaka z ery VHSów. Nie mam zielonego pojęcia, co skłoniło Walkera nie tylko do zagrania w tym czymś, ale też do objęcia stanowiska producenta. No, chyba że chciał sobie zrobić wakacje w RPA i dzięki realizacji filmu mógł je sobie wpisać w koszta. Ocena: 3

A Long Way Down (2014)

UWAGA SPOILERY Co za oszustwo! Rozumiem, że o śmierci (czy też o jej pragnieniu) może być trudno nakręcić dobrą komedię... Chociaż nie, wycofuję to zdanie. Tak naprawdę, to zupełnie tego nie rozumiem, w końcu co druga amerykańska niezależna komedia jest właśnie o śmierci, umieraniu, radzeniu sobie z własną lub cudzą śmiertelnością. I jakoś udaje im się wyważyć humor z bolesną prawdą, bez trywializowania problemów, o jakich opowiadają. ) Tymczasem "Nauka spadania" wcale nie jest komedią o samobójcach. To jest raczej film o tym, jak sobie inni (czytaj: niezorientowana większość) wyobrażają problem samobójstwa. Martin, Jess i Maureen są chodzącymi stereotypami. Ich pragnienie samobójcze zostaje sprowadzone do domorosłej psychologii życia codziennego. Wydawało mi się przez chwilę, że być może J.J. okaże się wyjątkiem, ale banał, jaki wystarcza, by go odwieść od zamiaru zabicia siebie, jest po prostu porażający swoją ignorancją. Twórcy filmu nie próbują z humorem podejść do

Dark Horse (2011)

Nie chciałbym być bohaterem filmu Todda Solondza. Reżyser nie wie chyba, co to litość. Widać to doskonale w "Czarnym koniu" – predestynacyjnym koszmarze. Oglądanie "Czarnego konia" przypomina podcinanie sobie żył tępym, zardzewiały nożem... przy czym procesu tego nie można przerwać. Główny bohater Abe to postać tak bardzo tragiczna, jak to sobie można tylko wyobrazić. Jest przegranym, który próbuje robić dobrą minę do złej gry. Ale nie ważne, co zrobi, nie jest w stanie zmienić swojego losu. Szczęście jest tuż poza zasięgiem jego palców, a pech będzie go prześladował nawet po śmierci. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że taki właśnie miał być. Tak został uformowany przez rodziców i świat. Jest nieudacznikiem, ponieważ przez to inni zyskują szansę na szczęście. Jest niezbędnym elementem zapewniającym równowagę świata, za co nigdy nie doczeka się od niego wdzięczności. No może jedna osoba na milion zatrzyma się na chwilę, by go wspomnieć. Reszta pędzić będ

Silver Tongues (2011)

Lubię kino, które nie próbuje wszystkiego wyjaśniać, które pokazuje jakiś wycinek rzeczywistości, bez osadzania go w szerszym kontekście. I zapewne dlatego "Złotouści" przypadli mi do gustu. Para głównych bohaterów to wielka niewiadoma. Kim są? Co ich łączy ze sobą? Co ich pcha, by wciąż na nowo definiować siebie? Oto są pytania, na które nie znajdziemy w tym filmie odpowiedzi. Czasami rzucone zostaną jakieś aluzje, dzięki którym poznamy możliwe tropy rozwiązania zagadki, ale do końca nie będziemy ich pewni. Bo choćby ostatnia scena. Sugeruje ona, że Gerry i Joan prowadzą bardzo typową, szarą egzystencję. Odgrywanie ról może więc być dla nich formą odreagowania więzienia, w jakim znajdują się na co dzień. Ale to wyjaśnia tylko fakt, dlaczego przed innymi ludźmi grają. A co, kiedy są sami? W co wtedy grają? Czy łącząca ich seksualna więź o charakterze sadomasochistycznym jest autentyczna, czy tylko kolejną grą? Niestety reżyser nie do końca wykorzystał potencjał tkwiący w

Smashed (2012)

Oglądanie "Wyjść na prostą" przypomina trochę obcowanie z kimś, kto był zabawny wyłącznie pijany, a teraz, kiedy jest trzeźwy, jest nieznośnie nudny. Konwencja kina niezależnego w wersji "light" nie do końca się tu sprawdza. Muzyczka jest zbyt radosna, a z drugiej strony humor zbyt nieśmiały. Sam proces wychodzenia z nałogu też został tak jakoś pobieżnie potraktowany. Trudno uwierzyć w ten cały trud i znój, o którym mówią uczestnicy spotkań AA. A jednak jest tu sporo wartościowych, choć porozrzucanych i nie tworzących spójnej całości, scen. Najlepiej wyszły twórcom sceny interakcji dwójki głównych bohaterów. Jest coś przygnębiającego w tym, że choć łączy ich uczucie, nie mogą być ze sobą, ponieważ ich życia toczą się na różnych częstotliwościach i tylko alkohol był tym, co trzymał ich razem. Sama Mary Elizabeth Winstead jest znakomita w roli alkoholiczki. Szkoda, że reszta aktorów nie jest równie dobrze przez twórców wykorzystana. Ocena: 6

N'importe qui (2014)

Po obejrzeniu filmu czuję się jak ofiara Gaillarda z tego żartu: Z boku może jest on zabawny, ale być facetem, który spędził czas na pucowaniu samochodu tylko po to, by zaraz został on totalnie zapaskudzony, nie jest przyjemnie. I tak samo wcale nie było mi przyjemnie siedzieć w kinie na "What the Fuck?". Czułem się jak ostatni idiota wydając kasę na coś, co spokojnie mogę obejrzeć w domu za darmo. Ten film to jedna wielka ściema. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Gaillard zgodził się na jego realizację. Sam Gaillard jest sympatycznym gościem i na dużym ekranie wygląda fajnie. Większość jego skeczy jest przezabawnych. Choć czasami jest mi żal jego ofiar. Niektóre żarty wydają się nowe, ale jest ich naprawdę niewiele. Z całą pewnością za mało, aby stanowiły dobre uzasadnienie dla realizacji filmu. Szkoda zmarnowanej szansy. Ocena: 1

Friend Request Pending (2012)

Chyba przejadły mi się już dowcipy o emerytach używających nowych technologii, przeklinających i uprawiających wyuzdany seks. W ostatnich latach zbyt często te pomysły były wykorzystywane, by robiły jeszcze jakieś wrażenie. Bo też w sumie co w powyższym jest takiego dziwnego (poza faktem, że dzieci i wnuki mogą się z tym czuć mało komfortowo)? "Friend Request Pending" pogrąża się więc słabym pomysłem. Ratuje go jednak Judi Dench i kilka niezłych dialogów. W sumie zatem nie było to takie złe 12 minut. Ocena: 6

That Awkward Moment (2014)

Kolejna produkcja, która pomimo sporego potencjału okazała się przeciętniakiem pozbawionym charakteru. Na całe szczęście nie jest to rzecz żenująco zła, a bohaterowie są na tyle sympatyczni, że nawet jeśli ich perypetie mało mnie obchodziły, to oni sami mnie nie irytowali. Ale źle to świadczy o komedii, kiedy bloopersy na napisach końcowych są zabawniejsze od wszystkiego, co było w filmie. "Ten niezręczny moment" nie jest zbyt korzystnym portretem współczesnego mężczyzny. Jeśli wierzyć twórcom filmu, są oni tchórzami i kłamcami. Bliskość to rzecz, która ich przeraża. I dotyczy to nie tylko związków intymnych z kobietami, ale również relacji przyjacielskich. Dlatego też wszyscy są tu trzymani na dystans: kobiety za pomocą seksu lub praktycznych planów życiowych, mężczyźni-kumple za pomocą rubasznych żartów i kłamstw. Co ciekawe, właśnie ten dystans jest tym co czyni z nich postaci sympatyczne i atrakcyjne. Ciekawa konstatacja, szkoda więc, że twórcy nie poświęcili więcej

300: Rise of an Empire (2014)

To jest kino, jakie uwielbiam! Przejaskrawione widowisko będące umową pomiędzy twórcami i widzami, że żadna ze stron nie będzie do niego podchodzić serio. "300: Początek imperium" wygląda, jakby zostało nakręcone przez szaleńca. Od czasu "Piranii" nie widziałem w kinie czegoś równie pozytywnie odjechanego. A do tego, choć prawdopodobnie wyszło to twórcom przypadkiem, jest to rzecz bardzo przewrotnie inteligentna. Pierwsze "300" często, choć niesłusznie, nazywane jest filmem homoerotycznym. Dzieje się tak dlatego, że była to pieśń pochwalna na część męskości w jej najbardziej tradycyjnym wydaniu, czyli  definiowanej jako fizyczność (mięśnie) i czyny (walka). "300" celebrowało ją, stawiało ponad wszystko. Kontynuacja ten mit burzy, lecz czyni to poprzez jeszcze silniejsze akcentowanie męskiej fizjonomii i męskich czynów. "300: Początek imperium" jest filmem pornograficznym. Cielesność i walka w męskim wydaniu doprowadzona została tut

Mr. Peabody & Sherman (2014)

"Pan Peabody i Sherman" to familijne kino genderowe. Choć całkiem nieźle się maskujące. Bo przecież pies nie brzmi nawet w połowie tak groźnie jak ateistka, feministka czy gej. Niemniej jednak obrońcy moralności i konserwatywnych wartości rodzinnych nie powinni mieć raczej złudzeń co do wywrotowego przesłania filmu, w którym tradycyjnie uznane role zostały odwrócone, a prawo do bycia rodzica przysługuje wszystkim, nie tylko heteronormatywnej parze (a można jeszcze dorzucić kampanię nienawiści wobec małżeństwa – teksty o wypatroszeniu współmałżonka mogą nie tylko małej bohaterce wybić z głowy zamążpójście). Szkoda, że ideologia to jedyna rzecz, która wyróżnia "Pana Peabody'ego i Shermana". Mimo usilnych starań twórców, film niestety nie robi zbyt dobrego wrażenia. Choć dlaczego tak się dzieje, trudno powiedzieć. Bo w końcu jest kolorowo, a przede wszystkim dynamicznie. Na ekranie króluje akcja i szalone przygody. A jednak wszystko to spływało po mnie jak wod

The Monuments Men (2014)

Nie mam cierpliwości do tego rodzaju filmów. Już naprawdę wolę oglądać rzeczy źle zrobione i zagrane, bo przynajmniej przez swoje błędy nabierają charakteru. Tymczasem "Obrońcy skarbu" są filmem do bólu poprawnym, tak bezbarwnym, że wręcz niemożliwym do wytrzymania. Gdybym oglądał to w telewizji, po 15 minutach już bym przełączył na coś innego. Clooney dotąd nie miał większych reżyserskich wpadek. Owszem, "Miłosne gierki" były nudne, ale nawet na nich nie zawiodłem się tak bardzo, jak tutaj. "Obrońcy skarbów" wyglądają jakby zostali nakręcenie przez kinowego dyletanta. Zdumiewa mnie to, co chwilami widziałem na ekranie. Wszystkie sceny z Hitlerem są pozbawione sensu. Po filmie porozrzucane są też sekwencje z Rosjanami, które niczemu nie służą (poza ostatnią). Sceny z Cate Blanchett są tak niechlujnie zrealizowane, że dla filmu i aktorki byłoby lepiej, gdyby i one straciły żywot w montażowni i nigdy nie ujrzały światła projektora. "Obrońcy skarb

Westerland (2012)

Produkty kultury masowej uwielbiają histeryzować. Dlatego też zło przybiera w nich postać psychopatycznego mordercy, szalonego geniusza, demonicznej obecności, której zwyczajny człowiek nie jest w stanie się przeciwstawić. Ale taka ikonografia sprawia, że jesteśmy zupełnie nieprzygotowani na zło innego rodzaju, na podstępne, niezauważalne, ale równie skutecznie wyniszczające wpływy egzystencjalnej pustki. I to właśnie o tym niebezpieczeństwie opowiada niemiecka produkcja "Na zachód od pustki". Tragicznym bohaterem jest tu Cem. Młody chłopak ma plany i marzenia, rodzinę i przyjaciół. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się Jesus. Jego imię, podobnie jak i powierzchowność, usypiają czujność. Wydaje się sympatycznym chłopakiem, nawet jeśli życiowo nie jest całkiem poukładany. Ale ten jego "luz", "wolny duch" są częścią uroku osobistego. Cem nie zdaje sobie sprawy, że jest to trucizna, że Jesus to emocjonalna czarna dziura. Dla Jesusa nie ma nadziei. Jest o

Sofia (2012)

Jeśli główny bohater "Operacji Sofia" jest "wzorowym agentem FBI", to przyszłość Stanów Zjednoczonych rysuje się w najczarniejszych barwach. Bardziej nieprofesjonalnego agenta bowiem trudno sobie wyobrazić. Ja rozumiem, że facet może nie rozróżniać prawdziwych piersi od sztucznych. Ale żeby nie zorientować się, że babka, z którą poszedł do łóżka, ma perukę??? To już trzeba być głąbem totalnym, całkowicie pozbawionym zmysłu obserwacji. Sam film jest niewiele lepszych od jego bohatera. "Operacja Sofia" wygląda jak pilot odrzuconego serialu sensacyjnego. Ale, choć zły, oglądało mi się ten film nawet nieźle. Może dlatego, że groteskowa kreacja Timothy'ego Spalla cały czas mnie rozśmieszała. Podobnie jak sztywna gra Slatera. Jego Robert momentami bardziej przypominał androida niż człowieka z krwi i kości. No i te wszystkie przebieranki bohaterki, z których główny bohater nie zdaje sobie sprawy... Ocena: 4