Świat przepełniony jest bólem. Niektórzy mają szczęście i przekonują się o tym dopiero w liceum. Większość przechodzi szkołę życia znacznie wcześniej. Być może nie jest ona aż tak ekstremalna, jak w przypadku Charliego, Sam czy Michaela (ten ostatni został wyjątkowo okrutnie potraktowany, bo pojawia się tylko w scenie usuniętej). Życie jest więc sztuką radzenia sobie z tym bólem. Jedni noszą go na wierzchu, czynią z niego lśniącą zbroję, wierząc, że skoro sami siebie biczują, ból sprawiany im przez innych będzie mniej dotkliwy. Inni ukrywają swoją naturę, tworzą maski, które zmieniają jak skarpetki, w zależności od okazji. I są wreszcie tacy, którzy krwawią tak bardzo, że nawet tego nie zauważają. Próbują być normalni i dziwią się, kiedy wszędzie zostawiają krwawe odciski dłoni. Zazwyczaj sceptycznie podchodzę do pisarzy, którzy sami ekranizują swoje książki. To są jednak różne światy, a pisarzom ciężko jest się rozstać z tym, co stworzyli na papierze. Stephen Chbosky tymczasem st...