No tak, teraz już się nie dziwię, że Theron dostała rolę złej macochy w "Królewnie Śnieżce i Łowcy". "Kobietę na skraju dojrzałości" ogląda się prawie jak screen test tamtego filmu albo może prequel. Bohaterka Theron pozostaje wiecznie młoda, zawieszona w świecie nastolatków, podczas gdy wszyscy wokół niej się starzeją. Ta starość ją przeraża szczególnie wtedy, kiedy dotyczy jej byłego faceta, obecnie szczęśliwego męża i ojca dwójki dzieci. Postanawia go odbić. I robi to w stylu nastolatki, jaką była... i (pomijając wiek) wciąż jest. I podobnie jak w "Śnieżce" tak i tu, jej obsesja ma mroczne podstawy. W zasadzie można byłoby jej współczuć, gdyby nie ta usilna presja, by zniszczyć szczęście innych. Sam film stoi jednak wyłącznie za sprawą świetnej Theron. Reszta jest za bardzo rozwodniona, by odcisnąć prawdziwe piętno. Ma tylko jedną prawdziwie interesującą myśl, wypowiedzianą pod sam koniec przez Sandrę. Sprowadza się ona do tego, że ludzie dzielą si...