Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2009

Fatwa (2006)

To jeden z tych filmów, który ma bardzo dobry pomysł, ale niestety kiepskie wykonanie. Na papierze musiało wyglądać to naprawdę interesująco. Oto jest sobie amerykańska pani senator, która staje się obiektem spisku terrorystów. Główne skrzypce odgrywać będzie Arab – taksówkarz nie mogący pogodzić się ze śmiercią syna, za którą obarcza władze amerykańskie. Jest sobie też mąż pani senator, który mając dość wszystkiego zleca zamordowanie żony, po czym odbiera sobie życie strzałem w łeb. Jednak kobieta i dwa plany jej zabójstwa – oba realizowane w ciągu tych samych 24 godzin. To mogło się udać. Niestety w rękach debiutanta Johna Cartera ten film przemienia się w celuloidowy śmieć. Już użycie kamery wideo było błędem. Zamiast nadawać postaciom więcej życia i realizmu, czyni je mniej prawdziwymi. Do tego reżyser kompletnie nie panuje nad swoimi aktorami: nadinterpretacja i nadekspresja rządzi rozwalając prawie każdą scenę. Aktorzy robią swoje, a Carter najwyraźniej zadowolony jest z tego, że

99 francs (2007)

Obraz
Jan Kounen po raz kolejny zabiera widzów w wycieczkę, gdzie wszystko jest iluzją, umowną konstrukcją, podlegającą manipulacji i ciągłej zmianie. To, co jest pewne w jednej scenie zostanie zanegowane w następnej. Postaci, a nawet sama forma filmu ulega zmianie, a wszystko to jest niczym odjazd na najlepszych dragach. Na szczęście tym razem Kounen poszedł po rozum do głowy i utrzymał nad projektem jaką taką przynajmniej kontrolę. Dzięki temu nie powtórzył fiaska, jakim był "Blueberry". Owszem, film wciąż miejscami męczy bombardując zmysły zbyt dużą ilością informacji, nie jest też tak ostry i brawurowy jak "Dobermann", lecz mimo to Kounen odzyskał sporo w moich oczach. (Elisa Tovati) Historia pracownika agencji reklamowej, który z jednej strony wykonuje pracę swoich marzeń, z drugiej czuje się coraz bardziej wypalony swoim zajęciem, została pokazana z jajem i bez jakichkolwiek zahamowań. Bazując na stereotypowym wizerunku faceta-nerda, który dzięki kasie ma kobiety i

Incendiary (2008)

Jak ja nie lubię takich film: świetny pomysł, kiepska realizacja. "Drogi Osamo" mógł być naprawdę ciekawym dramatem dotykającym nie tyle problemu terroryzmu ile raczej poczucia winy oraz efektu domina, który jedną tragedią obdarowuje wiele osób. Podejrzewam, że prawie wszystko co najlepsze pochodzi od książki. Film ma naprawdę całą gamę znakomitych bohaterów: żonę, która w chwili orgazmu (a w każdym razie seksualnej przyjemności) jest świadkiem w telewizji eksplozji, w której giną jej mąż i syn; jej przyjaciel, szef męża, który ukrywa przed nią ważne fakty dotyczące zdarzenia; żona i syn jednego z terrorystów, którzy w pewien sposób są również ofiarami... Niestety Sharon Maguire postanowiła zrobić z tego bełkotliwy, pseudoartystyczny dramat, który nuży powtarzalnością i irytuje błazeńską patetycznością. Plus tak naprawdę należy się jedynie Michelle Williams. Ma świetny akcent, a do tego zagrał naprawdę znakomicie i tylko w jednej scenie na końcu nie radzi sobie, ale ta scena

The Ugly Truth (2009)

Jestem ciekaw jakim cudem Katherine Heigl zdołała przekonać samą siebie do zagrania w tym filmie, kiedy publicznie przyznawała się, że "Wpadka" obrażała ją jako kobietę będąc filmem seksistowskim. Jeśli bowiem tak określić "Wpadkę", to "Brzydka prawda" jest już czystym mizoginizmem. Jest więc Heigl albo hipokrytką (która pociesza się, że film jest również mizoandryczny) albo też zwykłą aktorską dziwką, która za odpowiednią cenę zrobi wszystko. "Brzydka prawda" bazuje bowiem na najprostszych stereotypach na temat kobiet i mężczyzn. Ci ostatni są tutaj niczym więcej jak prostym narzędziem hydraulicznym, z kolei kobiety mają wiele warstw skrywających 'fasolkę'. Film nie jest ani specjalnie odkrywczy ani nawet pomysłowy w sferze dowcipów. Luketic recyklinguje tu wiele sprawdzonych chwytów, nawet w swoich poprzednich filmach (kłania się chociażby "Legalna blondynka"). Skoro tak jest, to po co w ogóle wybierać się na ten film? Może dl

Janosik. Prawdziwa historia (2009)

Jeśli autorki nie chciały zwodzić widzów, to powinny były zatytułować ten film nie 'historia prawdziwa', lecz 'historia pieprzenia'. Choć dwuznaczność tego tytułu jest równie myląca. Owszem, "Janosik" nie opowiada o niczym więcej jak o pieprzeniu - tyle tylko, że praktycznie nie jest ono pokazywane. Film jest rodzajem soft-porno w typowo kobiecym wydaniu, gdzie sama 'akcja' ma drugorzędne znaczenie. Z drugiej strony reżyserka ze scenarzystką do spółki nie robią nic innego tylko pieprzą trzy-po-trzy, jak przekupie na targu: nie ważne co, byle długo i w miarę barwnie. Sensu w tym oczywiście nie ma, ale gadatliwe panie mają dzięki temu co robić zabijając czas. Szkoda, że przy okazji dobijają i widzów. Źródłem wszelkich problemów związanych z "Janosikiem" jest już jego konstrukcja, której tak naprawdę nie ma. Film jest mieszaniną co najmniej trzech różnych konwencji, z których każda oddzielnie dałaby zapewne znakomity rezultat, razem przypomina

Ghost Town (2008)

Obraz
"Ghost Town" to z całą pewnością ciekawe doświadczenie. Nauczyłem się z niego, że komedia może mieć w obsadzie najlepszego komika i pełno pierwszorzędnych gagów, a i tak być nudna i ostatecznie mało zabawna. Tak właśnie jest z filmem Davida Koeppa. Ricky Gervais jest przezabawny, a prawie każda scena z jego udziałem to mistrzowski dowcip, z którego można byłoby się śmiać godzinami. A jednak całość nie funkcjonuje. Bohaterowie są mierni, fabuła beznadziejna, a poszczególne dowcipy choć śmieszne nie dodają humoru całości. Nudziłem się przeogromnie. Zabrakło mi tu energii, dynamizmu, życia. Ot taka Whoopie Goldberg w "Uwierz w ducha" – to był żywioł. Nawet Eva Longoria w "Nawiedzonej narzeczonej" jakoś bardziej zapadła mi w pamięci, niż wszyscy aktorzy GT razem wzięci. (Sebastian LaCause) Wielka szkoda zmarnowanej szansy. Swoją drogą pomysł "Ghost Town" idealnie nadaje się na serial telewizyjny. Aż dziw, że dotąd nie powstał. Ocena: 5

Franklyn (2008)

Obraz
To jest kino jakie lubię. "Franklyn" to opowieść rozgrywająca się w labiryncie rzeczywistości. Część zdarzeń ma miejsce jedynie w głowach chorych bądź zranionych osób, część ma miejsce w rzeczywistości. Tylko czy to rozróżnienie ma jakiś sens. Czy to, co niby jest tylko w głowie jest przez to mniej realne. Koniec końców wszystko przecież sprowadza się do działań. Gerald McMorrow stworzył prawdziwie schizofreniczną opowieść o bólu i stracie. Irracjonalne wydarzenia, z którymi nie sposób sobie poradzić rodzą nowe światy. W nich gubimy się jak w labiryncie i tak samo jest z widzami, którzy nawet jeśli rozpoznają co jest jawą a co zwidem i tak będą mieć wielkie problemy z wyjściem z labiryntu. I to jest w tym fantastyczne. Sugestywna wizja, mroczna, ciężka atmosfera i trzy historie, które związane są ze sobą, choć ich spotkanie będzie... wybuchowe. Zakończenie nieco rozczarowuje, ale cóż począć, w końcu "Franklyn" to baśń, a w baśni gdy giną światy, rodzi się miłość. O

Funny Games U.S. (2007)

Wiele osób wyrywa sobie włosy z głów i zadaje łamliwym głosem pytanie "Po co to kręciłeś, Haneke?". Cóż, wystarczy spojrzeć na tytuł i dodane do niego "U.S.", by wiedzieć. Rzeczywistość jest okrutna, Amerykanie, poza nielicznymi wyjątkami, nie oglądają filmów zagranicznych, zwłaszcza, kiedy muszą czytać. "Funny Games" nikt praktycznie nie widział, a skoro film był dobry, to dlaczego nie zaprezentować go publiczności. To, że sztuka się nie udała i nową wersję też mało kto obejrzał, to już zupełnie inna para kaloszy. Prawdziwe pytanie brzmi jednak, dlaczego obejrzało się ten film. Cóż, w moim przypadku chodziło o sprawdzenie, jak kontekst opowieści wpływa na samą opowieść, jej przesłanie i możliwe interpretacje. Patrząc tak na "Funny Games U.S.", warto było film obejrzeć, bo też kontekst jest istotny. Dla Amerykanów własność prywatna, dom to świętość. Wkroczenie do niej dwójki młodych, kulturalnych chłopaków, którzy okazują się sadystyczny

Largo Winch (2008)

Obraz
Bardzo pozytywne zaskoczenie. Właśnie tak powinien wyglądać film rozrywkowy bez pretensji do bycia sztuką ale też i bez nadęcia i ambicji bycia atrakcją od której mózg się lasuje. Tak, twórcy wykorzystali cały asortyment klisz i wyświechtanych chwytów. Tak, czuje się tu komiksowy rodowód i sporą dawkę umowności w traktowaniu bohaterów. A jednak wszystkie elementy filmu funkcjonują. Historia została opowiedziana dynamicznie, może czasem lekko poniosła twórców fantazja, ale koniec końców wszystko to łatwo daje się zignorować. Bardzo dobrze dobrano też aktorów. Nie znam za dobrze serii komiksowej (teraz z całą pewnością to nadrobię – film przekonał mnie, że mogła mnie ominąć całkiem fajna historia), ale Tomer Sisley jako tytułowy bohater Largo wypada bardzo dobrze. Podobała mi się też Kristin Scott Thomas i Gilbert Melki. (Radivoje Bukvić) Jest tylko jedna rzecz, która przeszkadzała mi w całym filmie – dubbing. Kopia, którą oglądałem była pod tym względem zrealizowana w sposób absurdalny.

The Taking of Pelham 1 2 3 (2009)

Obraz
Wciąż nie potrafię uwierzyć, że scenariusz do "Metra strachu" napisał facet, który pracował przy "Tajemnicach LA" i "Rzece tajemnicy". Nie potrafię pojąć, że ktoś kto przecież potrafi pisać, popełnił tak straszliwy gniot. Bo też inaczej nie można mówić o scenariuszu. A raczej można, lecz wszystkie inne cisnące się na usta epitety byłyby jeszcze gorsze. Film zdecydowanie zyskałby, gdyby wycięto z nich większość dialogów, jak choćby te żałosne teksty w scenie ruszania konwoju z pieniędzmi czy tekst o galonie mleka. Nic tego nie jest w stanie obronić, absolutnie nic. Film zdecydowanie lepiej wypada w sekwencjach akcji, pozbawionych dialogu. Tu Scott garściami czerpie ze swojego ograniczonego asortymentu chwytów uatrakcyjniających oglądane obrazki. Sceny są dynamiczne, sprawnie zrealizowane i nawet maniera rozchwianej kamery tu akurat się sprawdza (zresztą wszystko, co sprawia, że bohaterowie milczą, jest tu zaletą). Niestety obsada aktorska sprawuje się zgodn

DeUsynlige (2008)

Nie rozumiem, jak ten film może mieć tak wysokie oceny. Ja z wielkim trudem wysiedziałem do końca i to w zasadzie tylko z poczucia obowiązku. Bezpłciowy, zrealizowany bez pomyślunku z hiperoczywistą symboliką jungowską – tak ja oceniam "Zniknięcie". Pierwsze 30 minut filmu jest jeszcze całkiem niezłe. Potem jednak pada trupem i gnije niemal na moich oczach. Historia młodego chłopaka, który został skazany za morderstwo i teraz wychodzi na wolność mogła stać się interesującym dramatem o winie, karze, lecz przede wszystkim o domknięciu spraw. Thomas nigdy nie przyznał się do winy. A jednak kwestia ta wciąż nie daje mu spokoju. Czy był to wypadek, a może coś ukrywa? Niezależnie od odpowiedzi musi się oczyścić, wyjść z wody pełnej lęków i oporów. Matka ofiary potrzebuje zaś poznać prawdę, by zrozumieć co się stało, by móc w końcu zaakceptować, że nigdy więcej syna nie zobaczy. I jako opowieść o winie, "Zniknięcie" mogło być standardową, acz mimo wszystko interesującą opo

Terra (2007)

Na "Terrę 3D' nie należy patrzeć jak na typową animację. Z całą pewnością nie jest ona przeznaczona dla małych widzów i nie chodzi mi wcale o brutalność, która nie przekracza normy, ale sposób narracji i tematykę. W rzeczywistości bowiem animacja jest w przypadku tego filmu jedynie określeniem techniki wykorzystanej przez twórców do opowiedzenia historii i niczym więcej. Tak naprawdę jest to film SF nawiązujący do najlepszych tradycji gatunku, w szczególności do wszelkich antyutopii, w których obie strony konfliktu mają swoje racje i nikt nie jest do końca zły. I tu pojawia się jednak problem, bo "Terra 3D" nie idzie tak skrajnie w ambiwalencję, jak chociażby "Jestem legendą" (książkowe nie filmowe). Postać generała nie budzi żadnego współczucia i decyzja Stantona jest w tym przypadku dość prosta i zrozumiała. Szkoda, że twórcy nie zrobili jej bardziej przyjemnej, współczującej. Wtedy ostateczne poświęcenie byłoby heroiczną decyzją. Film oceniłbym pewnie wy

The Last House on the Left (2009)

Obraz
Cieszę się, że postał remake "Ostatniego domu po lewej". Jest on bowiem dla mnie doskonałą konfrontacją współczesności z tym, co już minęło. Żyjemy w świecie, który powszechnie uważa się za świat niezwykle liberalnych, z większą dawką brutalności w mediach niż kiedykolwiek wcześniej. Tymczasem film Dennisa Iliadisa wyraźnie pokazuje, że jest to stek bzdur i farmazonów. Owszem, dosłowność w pokazaniu przemocy jest porażająca, ale jednocześnie cała otoczka została tak odrealniona, że trudno przemoc brać dosłownie, postrzegać ją jedynie jako estetyczny zabieg mający uatrakcyjnić widowisko. U Wesa Cravena było inaczej. Tam przemoc była mocno osadzona w 'wiarygodności' sytuacji. I przemoc i bohaterowie są bardzo prawdziwi, przez co całość szokowała. Dzisiejszy "Ostatni dom po lewej" może co najwyżej zniesmaczyć. Brutalność filmu Iliadisa demaskuje z całą bezwzględnością tchórzostwo i słabość nie tylko współczesnych twórców ale ludzi w ogóle. Twórcom zabrakło odwa

Let's Make Money (2008)

Nie rozumiem wysokich ocen tego filmu. Na seansie "Zaróbmy jeszcze więcej" wynudziłem się za wszystkie czasy. Ciekawy, bardzo chwytliwy temat został tu potraktowany mocno po macoszemu i wyszedł z tego przesycony dydaktycznym bełkotem nic nienoszący obraz świata finansów. Austriak Erwin Wagenhofer bez owijania w bawełnę prowadzi swoją antyneoliberalną kampanię (co samo w sobie nie jest wadą) bez wyczucia argumentów, podając raz jeszcze fakty, o których wielu dokumentalistów mówiło przed nim i to w sposób o wiele bardziej atrakcyjny. Z całego filmu fajny jest tylko fragment opowiadający o działaniu Banku Światowego i władz amerykańskich. Koncepcja finansowych hitmenów i szakali mordujących niepokornych oraz prostota wyjaśnienia konfliktu w Iraku – to się Wagenhoferowi udało. Szkoda, że tylko to i nic więcej. Kiedy robi się populistyczny film, warto korzystać z populistycznych metod. Inaczej demaskuje się samego siebie, a przy tym zanudza odbiorcę na śmierć. Stracona szansa. Oce

Il y a longtemps que je t'aime (2008)

Obraz
To się nazywa debiut! Wspaniałe, mądre i prawdziwe kino, które na pewno spodoba się wszystkim fanom "Zapaśnika". Punktem wyjścia jest sytuacja, która dość często prezentowana była już na ekranach kin. Oto osoba wychodzi na wolność po długim pobycie w więzieniu. Stara się odzyskać rodzinę i stworzyć sobie nowe życie. Zazwyczaj jednak bohaterem jest mężczyzna i najczęściej musi walczyć ze swoimi kumplami z kryminalnej przeszłości, którzy czegoś od niego chcą, bądź też żyje tylko myślą o zemście. "Kocham cię od tak dawna" jest jednak zupełnie inne. Najważniejszą, ale przecież nie jedyną różnicą jest fakt, że głównym bohaterem nie jest mężczyzna, członek gangu, lecz kobieta, a jej zbrodnia choć straszliwa miała zupełnie inne podłoże. Juliette po 15 latach pobytu w więzieniu jest już wolna. Do swojego domu przyjmuje ją jej siostra Léa, która bardzo liczy na odbudowanie więzi rodzinnych. Jej mąż nie podziela jej entuzjazmu, lecz Léa zrobi wszystko, by tym razem zatrzymać

Transsiberian (2008)

Obraz
Z dużą dozą zaciekawienia sięgnąłem po kolejny film Brada Andersona. Za pierwszym razem próbował mnie przekonać, że jest artystą głębokim, finezyjnym, przewrotnym – wyszedł na pozera (przynajmniej w moich oczach, swego czasu mocno mi się oberwało za krytykę "Mechanika"). Teraz spróbował pokazać się jako nowy Hitchcock. I znów przepadł, ale tym razem porażka nie była aż tak spektakularna i "Transsiberian" to film, który ogląda się całkiem przyjemnie. Niestety Anderson Hitchcockiem nie jest, co widać praktycznie w każdej scenie. Konstrukcja "Transsiberian" jest niczym ilustrowany przewodnik po świecie twórczości słynnego Brytyjczyka. Wszystko zaczyna się od mocnego uderzenia, którym jest morderstwo pewnego mafiosa i kradzież pieniędzy i narkotyków. Potem film będzie się kilka razy zmieniał, a wraz z nim i bohaterowie: trójka Amerykanów, Hiszpan i rosyjski agent narkotykowy. Każde z nich odsłaniać będzie kolejne warstwy, niczym rozkładane matrioszki. No właśn

Vagón fumador (2001)

Męczący i pretensjonalny pseudoartystyczny bełkot reżyserki, która na siłę próbuje być kimś, kim nie jest. Mając bardzo fajną historię i ciekawych bohaterów, prawie zupełnie się nimi nie interesuje. Traktuje ich jak klientka burdelu: wybiera, każe robić co chce i porzuca zapłaciwszy ustaloną cenę. W rezultacie mamy dziwaczne ujęcia, niepotrzebne wstawki senne, zabawę czasem i montażem, a przede wszystkim sporo nadętych dialogów i monologów. "Vagón fumador" mogło być jednak bardzo ciekawym obrazem, za sprawą bazy fabularnej. Chen bohaterami filmu uczyniła dwójkę nocnych istot. Ona jest zagubioną, co wcale nie znaczny 'delikatną', piosenkarką. Błąka się w swoim wnętrzu i po ulicach metropolii. On jest męską prostytutką. Ze wszystkich sił stara się żyć chwilą obecną. Odmawia sobie prawa do analizy, introspekcji, nie chce zaglądać zbyt głęboko. Woli świat czystej transakcji, gdzie wszystko ma swoją cenę, a zatem wartość i znaczenie. Pewnego dnia spotkają się i przez jakiś

Insanitarium (2008)

Dość standardowa produkcja. Ani specjalnie odkrywcza ani też specjalnie zła. "Insanitarium" próbuje 'nowego' podejścia do opowieści o zombie. Tym razem ludzie stają się nimi za sprawą eksperymentalnego leku, który redukuje je do zdziczałych koneserów ludzkiego mięsa. Ten twist znamy z wielu podobnych produkcji. Tu jedynym urozmaiceniem jest osadzenie akcji w szpitalu psychiatrycznym. I to był dobry pomysł, tyle że wykonano go połowicznie. O wiele ciekawiej byłoby, gdyby główny bohater naprawdę był wariatem, a nie go tylko udawał. W sekcji 'sceny usunięte' są właśnie sekwencje z wizjami. Były one co prawda indukowane przez leki, więc w sumie był to słaby pretekst, ale widać, że w pewnym momencie był plan uczynienia z Jacka bardziej świrniętą osobę. Szkoda że nic z tego nie wyszło. Jesse Metcalfe jako pacjent wygląda całkiem uroczo. Niestety jego gra nie jest równie udana, co jego genetyczna makieta podrasowana przez dział charakteryzacji i kostiumów. Rozczarowu

This Is England (2006)

Oto opowieść o utracie niewinności, o końcu pewnej epoki. Dziś mało kto wie, ale ruch skinheadów był ruchem niezwykle otwartym. Jako dziecię epoki hippisów szukało nowych form ekspresji w sztuce – w szczególności w muzyce – lecz dzieliło jedno z podstawowych haseł poprzedniego pokolenia: Jedność w różnorodności. Stąd też ruch ten był mocno anarchistyczny, pełen ludzi o bardzo różnych gustach i poglądach, którzy jednak zamiast walczyć ze sobą stworzyli coś własnego, nowego. Jednak na początku lat 80. ta idea stawała się coraz bardziej utopijna. Konkurencja punku, narastające napięcia wewnętrzne, wojna, wściekłość, bezrobocie – wszystko to sprawiło, że skini zaczęli tracić swoją niewinność. Część próbowała pozostać wierna ideałom, spora część jednak dała się ponieść nowej, radykalnej, rasistowskiej, pełnej nienawiści ideologii, ideologii, dzięki której mogli skanalizować swoje własne frustracje ludzi pozbawionych pracy, perspektyw, z których się nabijano, którymi pogardzano. Ideologia ta

दोस्ताना (2008)

Po film sięgnąłem dobrze wspominając "Garam Masala" i nie rozczarowałem się. "Dostana" jest lepszym jakościowo filmem niż GM, lepiej skonstruowanym, bardziej dopracowanym i po prostu zabawniejszym. Niestety muzycznie wypada znacznie gorzej od GM. Ale tu trudno jest jakiemukolwiek filmowi dorównać, bo ścieżka z "Garam Masala" należy do moich ulubionych i o pierwsze miejsce walczyć może jedynie z "Pokiri". Spośród wszystkich piosenek najbardziej podoba mi się remix "Maa Da Laadla" na napisach końcowych. Jeśli chodzi o aktorstwo, to jak to zwykle bywa w bollywoodzkim kinie, twórcy starali się wyważyć piękno z talentem. W przypadku kobiet oba te elementy znaleźli w osobie Priyanki Chopry, która najwyraźnie rozwija się aktorsko. W "Donie" – gdzie tak naprawdę po raz pierwszy ją zauważyłem – miała jeszcze sporo braków, ale za to jak efektownie się prezentowała na ekranie. W "Dostanie" jest już zdecydowanie lepiej. Jeśli

Hitman (2007)

Długo nie mogłem zebrać się do obejrzenia "Hitmana". Z jakichś powodów wydawało mi się, że będzie to kompletny koszmar. Filmy takie jak "Max Payne" zdawały się jedynie wzmacniać to moje przekonanie. W końcu jednak przemogłem się i obejrzałem film... i zupełnie tego nie żałuję. Timothy Olyphant bardzo dobrze poradził sobie w roli anonimowego perfekcyjnego zabójcy. Jak dla mnie mógłby być jeszcze mniej 'seksualny', ale nie znam gry, więc nie wiem jaki tam jest Agent 47. Fabuła mimo oczywistych logicznych luk trzyma się nawet nieźle i ogólnie jest to film na tym samym poziomie, a miejscami nawet lepszy niż choćby "X-Men: Ostatni bastion". Problem z tym filmem jest taki, że brakuje mu tempa. Całość jest ospała i za bardzo chaotyczna. I dotyczy to nie tylko fabuły filmu i reżyserii, ale też chociażby muzyki. Jest kilka fajnych tematów muzyczny, ale trafiło się też zgniłych jaj, od których można ogłuchnąć. W sumie jednak jest to całkiem niezłe kino. Oce

Hamlet 2 (2008)

Cóż za rozkoszny film! To parodia filmów o nauczycielach inspirujących uczniów i wielka pochwała kiczu realizowana z czystej pasji. Andrew Fleming i Pam Brady pokazują, że czasem nie liczy się jakość, lecz autentyczny zapał, marzenia i miłość do X Muzy. Niestety nie jest to film dla każdego. Fleming i Brady sami w sobie mają dość specyficzne poczucie humoru, a kiedy dodać do tego Steve'a Coogana, to już naprawdę mamy dowcipy jedyne w swoim rodzaju. Mnie odpowiada to poczucie humoru. Kocham Catherine Keener w tym filmie i Elisabeth Shue parodiującą samą siebie. Cudownie radzi sobie Skylar Astin, dla którego był to filmowy debiut. I jeszcze ta piosenka "Rock Me Sexy Jesus". Po tym filmie mam nadzieję wiele osób z większą wyrozumiałością spoglądać będzie na kiczowate gnioty, które może mają wiele wad, ale za to robione są dla samego filmu a nie z wyrachowania i nabicia kieszeni forsą. Ocena: 8

My Sister's Keeper (2009)

Obraz
Nick Cassavetes znów powraca do formy, a może po prostu ma w sobie to coś, co sprawia, że najbardziej udają mu się sentymentalne opowieści o umieraniu. Tak było w przypadku "Pamiętnika", tak jest i teraz, choć "Bez mojej zgody" nie jest filmem aż tak dobry. Niemniej jednak jest to wzruszająca historia o tym, jak trudno jest pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Kate Fitzgerald umiera. Choruje na złośliwą odmianę białaczki i większość swego niedługiego życia spędziła cierpiąc. W tym czasie przeżyła sporo dobrych i złych chwil i w końcu jest gotowa opuścić ten padół łez. Jest jednak ktoś, kto jej na to nie pozwala. To jej matka, która ślepo i bez wytchnienia walczy z wiatrakami, walczy o kolejny dzień życia córki, nawet jeśli jest to dzień spędzony na zwijaniu się z bólu i wymiotowaniu krwią. Nie potrafi powiedzieć dość, nie potrafi się powstrzymać. Dlatego też szokiem jest dla niej pozew, jaki otrzymuje pewnego dnia. Jej druga córka chce się 'uniezależnić medy

Chacun sa nuit (2006)

Obraz
Francuski film o nastolatkach. Od razu więc można domyślić się, co też pojawi się na ekranie: młodzi ludzie, dla których seksualność nie ma etykietek czy granic. W przeciwieństwie jednak do większości podobnych filmów, zamiast trójki bohaterów, jest ich tym razem pięcioro. Reszta to już jednak bardzo typowa historia, niezależnie od tego, co w wywiadach próbują sprzedać widzom twórcy. "Chacun sa nuit" jednak idzie jeszcze jednym tropem, tropem podjętym parę lat wcześniej przez Larry'ego Clarka w filmie "Bully". Oba obrazy łączy podobna historia oraz fakt oparcia ich na faktach. Jednak różni je podejście do tematu. Clark dokonuje wiwisekcji grupy, próbuje znaleźć wytłumaczenie, rozgryźć motywy zbrodni. Z kolei Arnold i Barr wolą nakreślić dynamikę grupy, wzajemne relacje, więzi emocjonalne. Nie dają jednak odpowiedzi na pytanie "dlaczego?". Każdy widz musi ułożyć tę historię samodzielnie, a być może i tak nie znajdzie w niej jednoznacznego wy

Cannibal Holocaust (1980)

Jak na prawdziwy film spod znaku exploitation przystało "Cannibal Holocaust" nie owija w bawełnę, nie bawi się w estetyczne metafory i gry, lecz trafia prosto do celu. Obraz jest znakomitą krytyką współczesnego społeczeństwa 'cywilizowanego Zachodu'. Oto czwórka młodych dokumentalistów wyrusza do dzikiego zakątka Amazonii i ginie bez śladu. Kolejna wyprawa odkrywa rolki taśmy filmowej, a na nich zapis nieszczęsnej wyprawy. To, co tam zobaczą to orgia barbarzyństwa i dziczy, dla której nie ma usprawiedliwienia. Jednak dokonują jej nie prymitywne plemiona kanibali, lecz właśnie owi cywilizowani biali, wyedukowani ludzie. Z butami wtryniają się do cudzych domów, niszczą, grabią, terroryzują, a na koniec gwałcą. Na swój tragiczny koniec z całą pewnością zapracowali. Ten krytyczny portret cywilizacji pozostaje wciąż aktualny i film tak naprawdę niewiele się ze starzał. Jednak trudno uwierzyć w szczerość twórców, kiedy to, co jest przedmiotem krytyki jest zarazem tym, co sa

Easy Virtue (2008)

To szokujące, że "Easy Virtue", które aż skrzy się od znakomitych dialogów do tej pory istniało w kinie tylko za sprawą niemego filmu Alfreda Hitchcocka. Na szczęście błąd ten naprawia Stephan Elliott i to w jakim stylu! Udało mu się przywołać na ekran atmosferę starych komedii, w których najważniejsza była cięta riposta. W "Easy Virtue" tych z całą pewnością nie brakuje. Cudownie celnie korzysta z nich przede wszystkim Colin Firth, który sprawia wrażenie, jakby bez zupełnie nie musiał się starać, jakby miał to we krwi. Kristin Scott Thomas wtóruje mu z niezrównaną siłą, choć jej kreacja trochę za bardzo kojarzy mi się z Emmą Thompson z "Powrót do Brideshead". Jessica Biel ku mojemu zdumieniu poradziła sobie ze swoją rolą też całkiem nieźle. Najbaczniej przyglądałem się jednak Benowi Barnesowi, a to z powodu jego udziału w "Dorianie Greyu". Muszę powiedzieć, że do tej pory nie byłem przekonany, czy jest on w stanie sprostać roli. Po &

Hunger (2008)

W dołączonym jako dodatek wywiadzie z reżyserem, pytający wielokrotnie porusza kwestię, jak to "Hunger" to zupełnie nowa jakość, że takiego filmu jeszcze w kinie nie było. Oczywiście jest to spora przesada. Steve McQueen zrealizował film, który spokojnie można postawić między "Jego brat" Chéreau a "Import/Export" Seidla. Jednak w kinie brytyjskim rzeczywiście podobnego filmu już bardzo dawno nie było. "Hunger" składa się z dwóch wyraźnie różnych części. Pierwsza, jak opisuje sam McQueen przypomina płynięcie rzeką i przyglądanie się mijanemu krajobrazowi. To obraz Irlandii początku lat 80. Nie ma tu jednego głównego bohatera. Poznajemy osoby stojące po różnych stronach konfliktu: strażnika, policjanta, więźniów z IRA, ich rodziny. Bardzo prostymi, lecz skutecznymi środkami McQueen kreśli obraz świata ludzi postawionych pod ścianą, zdesperowanych, nie mających w zasadzie żadnego pola manewru. Druga część filmu wymaga naprawdę mocnych nerwów. McQuee

L'instinct de mort (2008)

Francuzi ostatnio wznoszą się coraz wyżej i wyżej i to niemal we wszystkich gatunkach filmowych. Po blamażu jakim byli "Żołnierze mafii", przyszła pora na kawał solidnego kina kryminalnego. Pierwsza część dylogii o Jacquesu Mesrinie to film dobry, choć zrealizowany podług doskonale znanego wzorca. Pewnie dlatego nie porwał mnie, ale też i nie znudził, jak wiele podobnych mu obrazów. Film oczywiście sprawdza się w dużej mierze za sprawą kreacji aktorskich. Vincent Cassel zasłużenie otrzymał Cezara. Jest znakomity, szczególnie w scenach więziennych. Klasę pokazuje też Gérard Depardieu. Urocza ale i pełna aktorskiego wdzięku okazała się także Elena Anaya. Po obejrzeniu pozostała mi ciekawość i chrapka na część drugą, co chyba najlepiej świadczy o tym, że obejrzenie filmu nie było stratą czasu. Ocena: 6

No-Do (2009)

Ten film to zdecydowanie nie moja para kaloszy. Nie kupuje całej tej mody na łączenie Kościoła z teoriami spiskowymi, które od czasu "Kodu Leonarda Da Vinci" jest głównym nurtem mainstreamowej literatury, a teraz i kina. Ci jednak, którzy lubią tego rodzaju historie, odnajdą się w "Wezwanych" bez problemu. Dla mnie "Wezwani" okazali się filmem wtórnym, nudnym i ogólnie mało satysfakcjonującym. Spodobał mi się ogólnie pomysł tych astralnych istot i podział na dobre i złe cuda. Wydaje mi się, że mógłby z tego powstać niezły serial SF. Niestety jako film wydaje się o prostu kolejną częścią "Udręczonych". Szkoda mi Any Torrent, ale cóż, takie jest życie aktorki. Ocena: 4

Little Ashes (2008)

Obraz
Zaletą ale i wadą filmu jest to, że próbuje się on podpiąć pod modę na "Brokeback Mountain". Efekt filmu Anga Lee widać od pierwszej do ostatniej minuty w tym ślepym nacisku na tragiczny los miłości Dalíego i Lorki. Jest to zaletą, bo Paul Morrison wie, jak opowiedzieć wzruszającą historię. Jeśli zatem komuś podobają się melodramaty, ten "Little Ashes" będzie zachwycony. Nie powiem, ja też się wzruszyłem, ale nie było to w stanie zatrzeć irytacji, jaką czułem oglądając film, a którą wzmocnił jeszcze wywiad z reżyserem dołączony jako dodatek. Błędem było ustawienie całej fabuły pod dyktando miłosnej relacji pomiędzy Dalím i Lorką. Zamiast na Lee, Morrison powinien bardziej opierać się choćby na Venturze Ponsie i jego "Food of Love". Całość byłaby o wiele bogatsza, gdyby pokazano przede wszystkim fascynację artystyczną i wzajemne nieuchronne przyciąganie dwóch osobowości sztuki, dla którego relacja homoseksualna byłaby jedynie fizycznym objawem. Ich &#

J'embrasse pas (1991)

Niektórym szczęście nie jest pisane. Nawet jeśli nic nie muszą robić, bo samo się do nich uśmiecha, oni odtrącają je, nienasyceni, niespokojni, niezadowoleni. "J'embrasse pas" to właśnie portret takiej osoby. Pierre mógł mieć wszystko: spokojne życie na gaskońskiej prowincji, przytulne gniazdko u boku zafascynowanej nim kobiety, wygodne życie podawane mu na tacy przez podstarzałego geja. Nic tylko wybierać i przebierać. Jednak Pierre nie potrafi tego przyjąć. Dziki, pchany jakąś dziwną siłą, którą można chyba tylko z hubris porównać, odrzuca to, co zostaje mu ofiarowane w zamian wybierając los żebraka, dziwki, a w końcu ofiary gwałtu. Téchiné spokojnie i bez afektacji kreśli portret człowieka spalanego wewnętrznym ogniem, któremu brak talentu i celu, by stać się kimś wielkim. Jak zwykle film Téchiné nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jak dla mnie "J'embrasse pas" jest może nieco zbyt wystylizowany, teatralny, ale po pewnym czasie przyzwyczaiłem się i już p

Une vieille maîtresse (2007)

I drugie w dniu dzisiejszym rozczarowanie! Jak Catherine Breillat mogła popełnić coś aż tak banalnego! Kto jak kto, ale po niej nie spodziewałem się, że z taką łatwością da się wtłoczyć w gorset kostiumowego melodramatu. "Starą kochankę" mógł nakręcić pierwszy lepszy dewot z Hollywood. Pomysł fatalnego zauroczenia w XIX-wiecznej Francji, tragicznego romansu, związku miłości i nienawiści i do tego z kobiecego, by nie powiedzieć feministycznego punktu widzenia, był wręcz idealny. Breillat powinna była zrobić z tego krwisty i niepokorny obraz namiętności w okowach konwenansów. Tymczasem owe konwenanse tak ją zaślepiły, że o namiętności nie może być mowy. Bohaterowie mogą sobie mówić o uczuciach ile tylko chcą, ja i tak w nie nie uwierzyłem. Nie rozumiem, co w filmie robi Fu'ad Ait Aattou. Jak sądzę reżyserka zatrudniła go tylko i wyłącznie ze względu na jego usta, których zbliżeniami katuje nas przez pół filmu. Gdyby to jeszcze były jakieś naprawdę atrakcyjne usta! Ale, nie.

Pedro (2008)

Byłem właśnie w klasie maturalnej, kiedy MTV nadawało trzecią serię Real World z Pedro Zamorą. Pamiętam jak dziś, że program ten zrobił na mnie duże wrażenie, właśnie ze względu na postać Pedro. To było coś innego, niż oglądanie łzawych dramatów. To był prawdziwy człowiek, który żył i umierał niemalże na moich oczach. Do dziś pamiętam niektóre sceny z tego filmu, pamiętam też nie tylko Pedro ale i resztę obsady, nawet obleśnego Pucka, którego mimo wszystko lubiłem i Judda i Pam – moich ulubieńców. Dlatego też po prosu nie mogłem nie sięgnąć po film "Pedro". Niestety teraz żałuję. Nick Oceano nie wysilił się. Jego film to bardzo prosta biografia, wyliczająca najważniejsze sceny i nawet nie próbująca pokazać, jakim człowiekiem był Pedro i jaki miał wpływ na ludzi wokół. Miał 22 lata, kiedy zmarł, a 17 kiedy dowiedział się, że jest chory. Miał marzenia, plany, był jeszcze młody i niedojrzały, ale rzucił się na głęboką wodę przedwczesnej dojrzałości. W filmie nie ma tej chorobliw

Gigante (2009)

Mam szczerą nadzieję, że w Urugwaju powstają też inne filmy, niż te w rodzaju "Gigante". Na dłuższą metę nie da się tego bowiem wytrzymać. Raz na jakiś czas, na festiwalu można to przetrzymać. W normalnej dystrybucji to jednak się nigdy nie sprawdzi. A już z całą pewnością nie w przypadku tego filmu. Po zakończonym seansie poczułem się oszukany przez reżysera. Przez cały film Adrián Biniez prowadzi narrację w bardzo 'artystyczny' sposób. Długie, pozornie puste ujęcia, mało dialogów i znikoma ilość akcji. Wydawać by się mogło, że ma coś do powiedzenia, a ekranowa pustka doprowadzi do czegoś konkretnego. Tymczasem Biniez wybiera najbardziej lamerskie z możliwych zakończeń – ckliwą scenkę rodzajową, która pasuje do filmu równie udanie co klasyczna mała czarna zapaśnikowi sumo. To mogło się sprawdzić w telenoweli albo w komedii romantycznej, ale nie w "Gigante". Ocena: 5

G.I. Joe: The Rise of Cobra (2009)

Obraz
Wiedziałem, że będzie to gniot, ale nie sądziłem, że aż taki. Na film wybrałem się mimo złych przeczuć, bo w obsadzie jest pełno osób, które lubię, z Adewale Akinnuoye-Agbaje na czele. To, co zobaczyłem na ekranie zdumiało mnie kompletnie. Aktorzy, o których, wiem, że potrafią grać, tu zachowywali się jak kompletne tłumoki. Jedynym usprawiedliwieniem byłoby dla nich to, gdyby okazało się, że reżyser nakazał im deklamować dialogi tak, jak to się robi w pornosach. A nawet wtedy to, co wyprawia Dennis Quaid byłoby niewybaczalne. Quiad sięgną dna i przebił się na drugą stronę wlokąc za sobą całą resztę: Akinnuoye-Agbaje, Eccleston, Gordona-Levitta, Miller, Pryce'a, Taghmaoui'ego. Fabuła jest równie tak rachityczna, jakby zagłodzoną ją w którymś z obozów pracy w Korei Północnej. Zaś efekty specjalne przywodzą na myśl gry na Spectrum bądź Atari, a nie produkcję wytwórni zrealizowaną na początku XXI wieku. Z całego filmu spodobała mi się tylko i wyłącznie pierwsza scena w

The Elephant King (2006)

Czasem ucieczka naprawdę jest potrzebna. Nabranie dystansu, oddechu, uwolnienie się. Jednak kiedy zaczniesz uciekać, trudno jest się zatrzymać. A im dłużej zwlekasz, tym jest to trudniejsze. Wie o tym doskonale Oliver, który przed swoją rodziną uciekł aż do Tajlandii. Ten raj na ziemi szybko staje się więzieniem. Oliver żyje dniem dzisiejszym, ale lepszym słowem byłoby 'wegetuje'. Pije, ćpa i obija się, próbując zabić tęsknotę. Namolne telefony matki tylko wzmacniają jego upór, ale i zwiększają tęsknotę. Postanawia więc sprowadzić do siebie brata. Sądzi, że kiedy nie będzie sam, ucieczka nie będzie aż tak straszna. Niestety pomysł nie wypali. Wręcz przeciwnie, broń zdaje się eksplodować w jego dłoni. I teraz tylko naprawdę dramatyczne zdarzenie może go wyrwać z błędnego koła. "Król słoni" ma w sobie spory potencjał. Seth Grossman chyba zdawał sobie z tego sprawę, ale z braku doświadczenia (?) a może talentu nie był w stanie go wykorzystać. Obraz ledwie śli

Silk (2007)

O matko! Gdyby ten film był człowiekiem, zostałby bez wątpienia zamknięty w szpitalu psychiatrycznym z diagnozą 'schizofrenia katatoniczna. Stupor, w jaki wprowadza ten gniot nie da się z niczym porównać. Widziałem w tym roku wiele złych filmów, ale tylko jeden był gorszy, bo też "Jedwab" naprawdę trudno jest przebić. Nudny monolog narratora z offu, który usypia już po pięciu minutach, to tylko najdrobniejsza z niedogodności. Zdecydowanie bardziej w kość daje się brak fabuły, bohaterów, a nawet przyzwoitości, by wprowadzić jakiś patetyczny morał, który mógłby być wykorzystany jako wymówka. Postaci snują się po ekranie niczym dusze zmarłych nieszczęśników, których nie stać na przejażdżkę promem po Styksie. Ma tu być namiętność, poświęcenie, miłość. Ale nic z tych rzeczy nie przebija się przez grubą warstwę nadętego samouwielbienia lirycznych bohomazów. Po 20 minutach miałem dość i przez resztę trwania filmu tylko jednym okiem sprawdzałem co się dzieje – i za każdym razem o