Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2010

Watch Out (2008)

Jonathan Barrows to człowiek mocno skrzywdzony przez życie. Nie wiemy, kiedy to się stało (choć musiało w dzieciństwie), nie wiemy kto mu to zrobił (choć jego rodzice są co najmniej dziwni) i przede wszystkim nie wiemy, co mu zrobiono. To, co widzimy, to rezultat końcowy – to, kim się stał. A stał się 100% narcyzem. Jonathan całkowicie odrzucił ludzi. Nie tylko nie potrafi nawiązać więzi z drugą osobą, on prawie całkowicie zablokował u siebie potrzebę interakcji. Całą energię i uwagę skupił na sobie samym. Uznał cały świat za zły, kaleki, niedoskonały, rozczarowujący. Ale wciąż pragnie ideału, zatem uznał, że on sam nim jest. Jonathan uważa siebie za cud, boga atrakcyjności i geniusza intelektu. Uczynił z siebie obiekt swoich libidynalnych potrzeb. Jest człowiekiem samowystarczalnym, jest światem sam dla siebie, a reszta – skoro już musi ją zauważać – traktuje z pogardą podszytą nienawiścią. Wszystko to jest jednak straszliwą iluzją. Jego obsesja na swoim punkcie "maskuje&quo

Leaves of Grass (2009)

Co to ma być? Z nudne na komedię, za lekkie na dramat. Niby ma być o ironii losu i o efekcie iluzji równowagi w życiu, jednak w rzeczywistości jest to nudna powiastka, która marnuje tylko talent całe masy utalentowanych aktorów. Pomysł na film nie jest nawet taki zły. Oto bracia bliźniacy poszli w życiu dwiema skrajnie różnymi drogami. Pierwszy pozostał w stanie chaotycznego zawieszenia, drugi zamknął się w murach perfekcyjnie kontrolowanego środowiska. I żyli sobie tak przez 12 lat, aż w końcu przyszła pora na brutalną zmianę, którą wymusił los, okoliczności, a tak naprawdę oni sami. Na linii starcia ich dwóch egzystencji można było zbudować naprawdę niezłą czarną komedię. Jednak, by to się udało, potrzeba kogoś pokroju braci Coen. Tim Blake Nelson niestety nie dorasta im do pięt. Kilka scen wymyślił naprawdę świetnych (zaloty po łacinie, spotkanie z żydowskim dilerem), niestety całość jest niemiłosiernie wręcz nudna. Z trudem wysiedziałem na filmie do końca. Ocena: 4

Disarm (2009)

"Disarm" miało w zamierzeniu być refleksją nad życiem bez zakorzenienia, w lęku i negacji samego siebie. W rzeczywistości jest dyskusją prowadzoną przez dwójkę mało interesujących osób, co oznacza, że i sama dyskusja jest mało interesując ograniczając się do kilku wyświechtanych frazesów. Wiele nie jest to warte. W całym filmie najfajniejszy jest akcent Tarisa Tylera (który był dublerem Hugh Jackmana, kiedy ten grał Wolverine'a). Ocena: 4

Si nos dejan (2008)

Największym plusem tego krótkiego filmiku jest pomysł formalny. Oto bardzo prosta historyjka opowiedziana została bez słów, tylko poprzez zachowanie i muzykę. Sprawia to, że aktorzy są może nieco nadekspresyjni, ale w tym przypadku nie jest to wadą. Fajne jest też zakończenie, które pozostaje niejednoznaczne i jego interpretacja w dużej mierze jest zależne od tego, kto film ogląda. Ocena: 6

The Defenders (2009)

No cóż, jako film krótkometrażowy "The Defenders" nie funkcjonuje najlepiej. Za to jako reklama społeczna jest jak najbardziej OK (choć można byłoby to skrócić). Film wykorzystuje najprostszy sposób demagogicznej dyskusji ze zwolennikami tzw. "tradycyjnych wartości religijnych" poprzez demaskację ich podwójnych standardów.  Niezbyt to pomysłowe czy odkrywcze. Ocena: 5

I Want Your Love (2010)

Granica między filmem a pornosem powoli zaczyna się zacierać. To chyba wynik coraz bardziej ekshibicjonistycznego stosunku do wszystkiego, jaki zaczyna dominować w naszej cywilizacji. Dzięki temu aktorzy nie boją się uprawiać seks (a nie go tylko symulować), a przy tym pozostają aktorami, a nie drewnianymi kukiełkami, które nie potrafią wydobyć z siebie choćby jednego prawdziwego zdania. W "I Want Your Love" mamy dwójkę kumpli i aktorzy potrafią tę więź dobrze ukazać. Wspólnie spędzony czas przechodzi w coś poważniejszego (jeśli seks ma jeszcze dziś poważniejsze znaczenie), bardziej intymnego. Reżyser Travis Mathews jest wojerystą i nie udaje, że jest inaczej, a jednak potrafi zbudować i nastrój i wiarygodność swojej opowieści. Duża w tym zasługa dobrego montażu i bardzo intymnych zdjęć. Co prawda montaż mógłby być lepszy, a raczej lepiej przemyślany, bo w scenach seksu trochę się gubi między intymnością a chaosem. Ja wiem, że było to zamierzone i gdyby nie pierwsza część,

TRON: Legacy (2010)

"Tron: Dziedzictwo" ma idealnie oddający wartość tego filmu tytuł. Jeśli Disneyowi naprawdę zależało, by zrobić taki film jak "TRON" to gratulacje, udało się. Tyle tylko, że nie wiem, czy jest się z czego cieszyć, bo oryginał to kicha i do tego mocno zramolała. Zamiast robić powtórkę z rozrywki, trzeba było odświeżyć serię i tchnąć w nią trochę życia. To mogło się udać, to powinno się było udać, bo w "TRON-ie" tkwi spory potencjał. Niestety z Kosinskim u steru i Garrettem HedlundEm w roli głównej "Tron: Dziedzictwo" szedł wesoło w stronę przepaści. To, że nie skończyło się katastrofą to jakiś cud, który tylko w części wytłumaczyć można soundtrackiem Daft Punku. Film ma strasznie głupi scenariusz. Choć nie, jestem zbyt łagodny. W tym filmie nie ma scenariusza. To zlepek jakiś średnio przemyślanych scen i kilku patetycznych dialogów, których słucha się z przykrością. Takie rzeczy to ja mogę tolerować, ale tylko w krótkich filmach. Tymczasem

Μικρό έγκλημα (2008)

"Małe grzeszki" to typowy przykład kina prowincjonalnego, z którym zazwyczaj mam pewien problem. Trudno bowiem traktować fabułę a nawet bohaterów na poważnie, kiedy jest to nic więcej jak zabawa stereotypami. Ponieważ jest to produkcja grecka, jak na dłoni widoczne są wszelkie przywary i cechy charakterystyczne greckiej ludności. Jest to bardziej komedio etnograficzna, choć kompletnie fikcyjna. Trudno bowiem uwierzyć, że gdzieś jeszcze tak właśnie życie wygląda. Jest to wyidealizowana wersja, zupełnie jak w naszym "U Pana Boga za...". Główny bohater jest sympatyczny. Reszta też jest miła. Ale film przemyka nie zostawiając po sobie żadnego trwałego śladu. No może poza refleksją, że Grecy lepiej wyglądają filmowani z profila, a Greczynki en face. Ocena: 5

The Chronicles of Narnia: The Voyage of the Dawn Treader (2010)

No cóż, nie ma się co oszukiwać, Disney miał nosa rezygnując z trzeciej "Narnii". Film wyszedł mierny i zwalanie winy na trudny do przeniesienia pierwowzór nie jest tu żadnym wytłumaczeniem. Wyraźnie bowiem widać, że twórcy nie mieli żadnego pomysłu na to, jak ugryźć historię i poszli po najniższej linii oporu. W rezultacie wyszła im mało ekscytująca gra planszowa , gdzie każde pole równa się głupiemu wydarzeniu, które nie ma żadnego głębszego sensu. O ile jednak prostotę fabuły jestem jeszcze w stanie wybaczyć (w końcu to produkcja familijna), o tyle konstrukcja bohaterów to już inna para kaloszy. Są to postaci wycięte z gazety, która wcześniej została dokładnie przeżuta przez jakiegoś łakomego czworonoga. Nie ma więc tu nikogo, kto choćby w przybliżeniu przypominał pełnokrwistą osobę. To nawet nie są nośniki konkretnych idei, są to jedynie zapchajdziury, które były niezbędne, bo przecież ekran czymś trzeba wypełnić. A przecież "Wędrowiec" aż prosił się o to,

Triangle (2009)

Lubię filmy, które próbują być wstęgą Möbiusa. Jednak "Piąty wymiar" tylko częściowo spełnił moje oczekiwania. Nie dość, że jest wstęgą pozorną, to jeszcze wcale nie trzyma w napięciu. Ma jednak swoje lepsze momenty, przez co nie uznaję seansu za czas stracony. Twórcy bardzo starają się zalepić wszystkie końce fabuły, ale nie do końca. Jedną ważną nić pozostawili wolną, a przez to zakończeniem oszukują widza sugerując domknięcie historii, podczas gdy w rzeczywistości wcale tak nie jest. A może jest, tylko przez słaby montaż wydaje się inaczej? Bo niestety montaż jest słaby, a przy takim filmie jest to błąd podstawowy. Podoba mi się za to konstrukcja głównej bohaterki, która wcale nie jest tym, za kogo chce uchodzić. Troszkę szkoda, że twórcy ledwie liznęli jej psychikę, po można ją był jeszcze bardziej podrążyć. Ocena: 6

Prom Night (2008)

O "Balu maturalnym" naprawdę niewiele mogę powiedzieć. Nie jest nawet tak zły, żebym miał na co ponarzekać. Po prostu jest kompletnie bezpłciowy. Kiedy 30 lat temu pokolenie wolnej miłości dorosło i zaczęło kręcić filmy, w horrorach ostrzegali dzieciaki z pokolenia pop przed skutkami rozwiązłości seksualnej. Choć filmy były w większości kiczowate, ogólnie miało to jakiś sens. A teraz? Pokolenie pop już się zdążyło zestarzeć, ale zamiast wykorzystać swoje doświadczenia, by straszyć nową młodzież, oni wolą wracać do sentymentalnej przeszłości. Ale ich wspomnienia są lukrowane i dość blade, stąd i ich horrory wypadają dość niepozornie. W "Balu maturalnym" brakuje napięcia, brakuje krwi, brakuje kiczu, brakuje humoru, brakuje klimatu. Jednym słowem brak tu wszystkiego. Ogląda się to z obojętnością. Na plus mogę zaliczyć jedynie przypomnienie mi zespołu Rock Kills Kid. Ocena: 5

BoyTown (2006)

Głupawa komedyjka o facetach, którzy 20 lat temu byli idolami nastolatek. Teraz, nie do końca wiadomo dlaczego, może kryzys wieku średniego, chcą poczuć raz jeszcze smak sławy. Po pierwszych wpadkach, w końcu udaje im się odnieść sukces. Nie do końca wiem po co powstał ten film. Przez większość czasu jest to komedia nawet niezła, gdyby pominąć kompletnie idiotyczne teksty piosenek. Kiedy jednak wydaje się, że będzie to jedna z tych głupawek, mamy zakończenie, które jest mocno cyniczne sugerujące, że całość to swego rodzaju krytyka popkultury, która najlepiej rozwija się na świeżych trupach. Wszystko to jest jakieś takie niezborne. A przecież można to było zrobić z większą klasą i pazurem. Ocena: 5

Virgin Territory (2007)

Lubię połączenie kina kostiumowego z nowoczesną narracją. Taka postmodernistyczna gra bywa całkiem inspirująca. Jednak w przypadku "Dekameronu" czegoś zabrakło. Lekkość zdaje się być wymuszona, humor zawsze jest minimalnie nietrafiony. Niestety to nie jest drugi "Plunkett i Macleane", a nawet "Obłędny rycerz". W filmie jest wiele fajnych pomysłów: głosy narratora, rozpasane seksualnie zakonnice, hrabia Dzierżyński. Jednak z jakiegoś powodu brakuje całości pazura, energii, czegoś co wyróżniłoby film na tle innych produkcji. Mimo erotycznych podtekstów "Dekameron" jest obrazem zbyt poprawnym, by móc być naprawdę zabawnym. Może powodem tego jest wiek reżysera. 60-latek chyba nie najlepiej nadaje się do opowiadania tego rodzaju historyjek. Ocena: 6

Le refuge (2009)

Podczas gdy w większości krajów geje nie mają prawa do zawierania małżeństwa. François Ozon idzie dalej i kręci propagandówkę mającą przekonać nas, że geje mogą być dobrym wyborem na rodziców. Nie wiem, na ile jest to wyraz jego własnych pragnień, ale w ostatnim czasie dzieci zdają się być głównym tematem jego twórczości. Osobiście chciałbym, żeby w końcu zaadaptował dzieciaka i zaczął opowiadać w kinie inne historie. "Schronienie" niestety jest filmem nijakim i przewidywalnym. Postaci wycięte z szablonu walczą o swoją indywidualność i życie, ale w konstrukcji Ozona nie ma miejsca dla ich niezależności. Wszystko jest tu podporządkowane idei. Na szczęście od czasu do czasu zdarzają się nietuzinkowe pomysły, jak scena w pokoju ciążowego fetyszysty, dzięki czemu film nie jest kompletną stratą czasu tak jak to było w przypadku "Ricky'ego". Ocena: 6

Black Swan (2010)

Wyobraźcie sobie kibel wielkości sali tronowej w Wersalu. Z kolumnami z najprzedniejszego marmuru. Z wielkim żyrandolem zrobionym z najczystszych kryształów górskich. Z najlepszą terakotą, płaskorzeźbami wysadzanymi masą perłową, szafirami, szmaragdami i diamentami. Z kranami ze szczerego złota i miską klozetową z bezcennej chińskiej porcelany. A wszystko to lśniące, zachwycające, doprowadzone do perfekcji w najdrobniejszym szczególe przez Mistrza. I taki właśnie jest ten film. Tyle tylko, że nawet w takim kiblu gówno, pozostanie gównem i śmierdzi tak samo. I taki też jest ten film. Owym gównem jest historia. A raczej nie ona sama, a to w jak naiwny, pozbawiony wyrafinowania sposób została nam przedstawiona. Sam pomysł opowieści o więźniarce niewinności, która przez lata nie potrafiła uwolnić się z niewidzialnych pęt, bezskutecznie zdrapując je z siebie aż do krwi, a teraz otrzymuje tę szansę i niczym supernowa goreje w drodze ku doskonałości, po której życie jest stertą popi

Inside Job (2010)

"Inside Job" jest jak amerykański podręcznik: kolorowy, fajny, prosty i konkretny. W miarę przystępny sposób przedstawia laikom świat finansów, punkt po punkcie wyjaśniając mechanizmy, które sprawiły, że dla milionów ludzi na świecie sen o bogactwie zamienił się w koszmar ubóstwa. I choć większość finansowych pojęć pewnie pozostanie niezrozumiała, widzowie nie powinni mieć problemów ze zrozumieniem o co w tym wszystkim chodzi. A chodzi o jedyny system, który z przestępczości uczynił regułę, a bezprawie objął parasolem ochronnym prawa. Innym, jak faszyzm czy socjalizm, to się nie udało. Tymczasem kapitalizm ma się fantastycznie jako jedyna słuszna i powszechnie (no prawie) obowiązująca idea. Stworzona jako protestancka (bądź masońska) utopia, idea kapitalizmu przez lata wydawała się sprawdzać. Uznano więc, że nie potrzebuje nadzoru, że jest to rzecz dojrzała, która sama z siebie utrzyma homeostazę. I tak narodził się współczesny system finansowy, który szybko przekształcił

Mr. Nobody (2009)

Ten film równie dobrze mógłby się nazywać "Advanced Physics for Dummies" i przypomina jeden z tych kursów językowych z telewizji, gdzie rezygnuje się w tłumaczeń na język ojczysty. W rezultacie kurs ten zrozumieć mogą tylko ci, którzy już coś wiedzą, ale z drugiej strony, ponieważ już coś wiedzą, kurs ten będzie dla nich zbyt uproszczony i nic na tym nie skorzystają. "Mr. Nobody" to wykład z paradoksów znanej nam rzeczywistości, a raczej paradoksów fizyki próbujących rzeczywistość opisać. Punktem centralnym jest problem czasu, jego linearność, pozorne wykluczanie się zdarzeń. Jaco Van Dormael naczytał się trochę o teorii strun i mechanice kwantowej i stworzył obraz, który jest w zasadzie jedną wielką superpozycją. Większość fabuły "w rzeczywistości" skondensowana jest do jednego punktu czasu. Choć oglądamy różne biografie głównego bohatera, tak naprawdę nie oglądamy nic, bowiem bohater stoi na rozdrożu i nie podjął decyzji, a dopóki tego nie uczyni, wszy

Как я провёл этим летом (2010)

Obraz
"Jak spędziłem koniec lata" przypomina "Essential Killing" . Jak film Skolimowskiego, próbuje opowiedzieć o ludzkiej naturze skonfrontowanej z sobą samą. Jednak mniej tu ostentacyjnej symboliki przez co całość jest o wiele przystępniejsza i nie robi wrażenia dzieła artysty-narcyza. Uelen. Stacja polarna na Półwyspie Czukockim. Kiedyś prężny ośrodek naukowy, obecnie na stałe pracuje tam tylko Siergiej. Do towarzystwa młodego Pawła. Poza nimi nie ma tam ani jednej żywej duszy. Kontakt ze światem mają tylko dzięki łączności radiowej. Wydawać by się mogło, że w tych warunkach panowie poznają się bliżej. Jednak choć spędzają ze sobą 24 godziny na dobę, niewiele o sobie wiedzą. Ta niewiedza stanie się powodem ich klęski. W świecie pozbawionym cywilizacyjnego chaosu, jak w powiększeniu widać wszystkie cechy człowieka. Wady, które w metropolii, w dużej korporacji, dałoby się zamaskować, w arktycznej tundrze mogą zdecydować o życiu i śmierci. Jedna głupia dec

Nowhere Boy (2009)

Deszcz nagród jaki obsypał ten film wydaje mi się mocno przesadzony. Owszem, grające w nim aktorki Thomas i Duff w pełni na wyróżnienie zasłużyły, jednak cała reszta już znacznie mniej. Ten film jest jak niedokończona mozaika. Wiele elementów, jeśli patrzeć osobno jest całkiem udanych. Jednak nie składa się to w koherentną całość. Nie bardzo wiem po co ten film powstał i o czym tak naprawdę ma opowiadać. Warstwa psychologiczna jest potraktowana po macoszemu i wychodzi na pierwszy plan dopiero pod koniec, kiedy jest już niestety za późno i nie bardzo widać tego sens. Przez to postaci zdają się być bezbarwne i płytkie. Lennon jest tu narcystycznym bufonem, który niby przechodzi fazę regresji, ale tego się w ogóle nie czuje. Lennon jako artysta zaś w ogóle nie istniej. To raczej wyrobnik, który ma talent do gry na instrumentach. Ale jeśli film miał odpowiedzieć na pytanie, jakie są korzenie tej ikony popkultury, to niestety odniósł porażkę. Ciekawie wypada tu Aaron Johnson. Ciekawie

Hjem til jul (2010)

Po Bencie Hamerze można się było spodziewać czegoś lepszego. "W drodze do domu" jest typową skandynawską produkcją, jakie od czasu do czasu docierają do naszego kraju. Jest w nim wszystko: śmierć, samotność, nowe życie, bliskość i zdrada, ironia i czarny humor. Jednak braku mu charakteru, wyrazistości. To mógł nakręcić każdy (no, prawie każdy). "W drodze do domu" to kilka przeplatających się wzajemnie historii rozgrywających w Wigilię. Nie wszystkie są równie udane. Mnie najbardziej przypadła do gustu opowieść o "tej drugiej" ze względu na fantastyczną scenę w kościele. Dobra jest też historia "świętego Mikołaja". Opowieści o piłkarzu i emigrantach są dość nierówne, a dziecięca nowelka nie wyszła w ogóle. W sumie jest to średniak jakich wiele w czasie świąt produkuje się na świecie. Ocena: 6

Inkheart (2008)

Co się stało z Iainem Softleyem? Kiedyś kręcił naprawdę dobre filmy. A tymczasem "Atramentowe serce" to jego druga z rzędu wpadka. I tym razem nie ma dla siebie żadnego usprawiedliwienia. "Atramentowe serce" powinno być wielkim hitem. Toż to wspaniała i uniwersalna opowieść. Jest w niej wszystko: przygoda, bohaterstwo, czarne charaktery, a nawet szczypta humoru. Wszystko jest barwne i pełne dziecięcych marzeń o wkroczeniu w wyimaginowany świat. To po prostu nie mogło się nie udać. A jednak tak właśnie się stało. Film robi wrażenie śmietniska pomysłów. Całość jest chaotyczna, pozbawiona filaru wokół którego mogłyby się splatać wszystkie wątki. Gdyby nie poprawny montaż "Atramentowe serce" rozleciałoby się na drobne kawałki. Zawodzi nie tylko reżyseria ale i scenariusz, który spłycił bohaterów czyniąc z nich papierowe marionetki. Tylko Paul Bettany był w stanie tchnąć życie w swego bohatera i to właśnie historia Dustfingera próbującego wrócić do swej Roxa

Kompisar (2007)

Zrobić dobrą krótkometrażówkę wcale nie jest tak prosto. Taki film, ze względu na swoje czasowe ograniczenia w dużej mierze opiera się na pomyśle i poincie. Jeśli tego zabraknie, jeśli nie ma oryginalności, wtedy całość niestety blednie w oczach. I tak jest z filmikiem Morka. Flatmates - Kompisar from Anonimux Nimux on Vimeo . "Kompisar" to rzecz do bólu przewidywalna. Historia dwóch przyjaciół, którzy zamieszkali razem i którzy pozwolili, by przekroczone zostały pewne granice nie wyróżnia się niczym na tle setek podobnych historii. Całość mogła jeszcze uratować pointa, ale Mork poszedł w standardowy melodramat. Cóż. O wiele lepiej obejrzeć "I twoją matkę też" albo "Krámpack". Nie dość, że dłużej trwają, to i są lepiej zrobione (fabularnie i technicznie). Ocena: 5

Animal Kingdom (2010)

No proszę. Nie tylko Brytyjczycy ale i Australijczycy postanowili wykorzystać w niestandardowy sposób kino gangsterski. "Królestwo zwierząt" w Australii miało nawet podtytuł "A Crime Story". Jednak tak jak "44 Inch Chest" nie było kinem gangsterskim, tak nie jest nim i obraz Michôda. Tak naprawdę "Królestwo zwierząt" jest dość konwencjonalną coming of age story, tyle że osadzoną w dość brutalnym świecie kryminalistów. Nastolatek J po śmierci matki z przedawkowania heroiny wprowadza się do babki i jej synów, z których każdy jest już zatwardziałym przestępcą. J chroniony był przed tym światem jest więc swego rodzaju niewiniątkiem. Jednak niewiniątka w brutalnym świecie zwierząt nie żyją zbyt długo. Chłopak odbiera bolesną lekcję "co nas nie zabije, to nas wzmocni". Jeśli jednak chce przetrwać, musi przestać liczyć na cudzą ochronę, odrzucić niewinność i stać się dorosłym mężczyzną... To kupi mu czas, przynajmniej dopóki nie pojawi się

Blessed (2004)

Co tu dużo mówić. Rzeczywiście "Błogosławiona" to powtórka z rozrywki. Twórcy wykorzystują znane wątki z prawie każdego satanistycznego horroru o zamkniętych, podejrzanych wspólnotach. Porównania do "Dziecka Rosmary", "Omenu" czy "Adwokata diabła" są jak najbardziej na miejscu. Oznacza to, że sama fabuła nie kryje przed widzem żadnych tajemnic. Od początku wiadomo, jak się to wszystko potoczy i czego możemy się spodziewać. Zwiastun można obejrzeć TUTAJ . (Z jakichś powodów niewłaściwie mi się embeduje :( ) A jednak nie jestem wobec tego filmu tak krytyczny, jak większość osób. Może i brak mu oryginalności, ale mnie podobało się to JAK całość została opowiedziana. Tempo, montaż, utrzymanie klimatu – wszystko to było jak najbardziej w porządku. Heather Graham w roli ciężarnej matki sprawowała się doskonale. James Purefoy był czarująco obsesyjny no i Fionnula Flanagan w niewielkim epizodzie. Czyż można jej nie kochać? Jednak najbardziej spodobał

Centurion (2010)

Po dobrym "Doomsday" z nadzieją sięgałem po "Centuriona". Byłem ciekaw jak po wyprawie w przyszłość wyjdzie mu wycieczka do starożytności. Niestety podróż mu się zupełnie nie udała. Pewnie 20 lat temu, kiedy zaczytywałem się książkami z serii Dragonlance "Centurion" by mi się spodobał – ma bardzo RPG-ową konstrukcję. Niestety dziś, kiedy telewizja całkiem nieźle radzi sobie z tematyką starożytną, a komiksy (zwłaszcza francuskie) czynią to wręcz po mistrzowsku, obraz Marshalla wygląda jak zakurzony rupieć zupełnie niepotrzebnie wyciągnięty z jakiegoś stryszku. "Centurion" ma dobre momenty. Cała pierwsza sekwencja z Arianną wyszła Marshallowi bardzo dobrze. Sceny batalistyczne był bardzo fajnie zmontowane. Niestety pozytywne wrażenie psuła beznadziejna muzyka. Część rozwiązań fabularnych z happy-endem na czele to pomysły zupełnie nietrafione. Nie rozumiem, dlaczego Marshall nakręcił tak podręcznikowo bezpłciowy film. Przecież na pierwszy rzut

Bernard and Doris (2006)

Jak to jest, że ktoś może być sumiennym pracownikiem, spełniać każde życzenie pracodawcy, a i tak zostanie zwolniony, podczas gdy ktoś inny jest pijakiem rujnującym piwniczkę z trunkami właścicielki, a i tak pozostaje najbliższym towarzyszem? Cóż "Bernard i Doris" nie daje na to pytanie odpowiedzi, choć przecież taki był cel powstania tego filmu. Bernard Lafferty jest nowym kamerdynerem "najbogatszej kobiety świata" Doris Duke. Jakimś cudem staje się jej powiernikiem i kompanem tak, że w końcu granica pani-sługa zaczyna się między nimi zacierać. Doris wybaczy mu nawet wyżłopanie wszystkich najdroższych win, wódek, whisky i innych trunków, a po śmierci uczyniła go milionerem. Niestety film nie pozwala zrozumieć w czym tkwił sekret Bernarda, na którego pogrzebie pojawiła się m.in. Elizabeth Taylor. Pozostał enigmą, a jego związek z Doris jest ledwie zarysowany. "Bernard i Doris" został napisany jak klasyczny obraz z lat 50. i 60. Jednak nie został w pod

Enter the Void (2009)

I kolejny artysta, który mydli widzom oczy zasypując nas wizualnymi impulsami, za którymi nic, ale to absolutnie nic nie stoi. Historia "Wkraczając w pustkę" jest banalnie prosta (uwaga spoleruję). Pewien ćpun i diler zostaje zastrzelony przez policję, którą nasłał na niego kumpel wściekły, że ćpun przespał się z jego matką. Potem sobie lata obserwując swoje życie i losy swoich bliskich, by na koniec odrodzić się w sposób zapisany w "Tybetańskiej księdze umarłych". Może i był to materiał na film, ale na pewno nie taki, jaki nakręcił Noé. Jego formuła wyczerpała się po 25 minutach, w momencie zastrzelenie głównego bohatera. Gdyby w tym momencie pojawiły się napisy, uznałby film za świetną krótkometrażówkę. Niestety to jest tylko preludium do tego, co następuje później, a co sprowadza się do pseudopsychodelicznych impresji na temat wspomnianej "Tybetańskiej księgi umarłych", której Noé chyba nie widział na oczy. "Wkraczając w pustkę" przypomina

Life as We Know It (2010)

Za to, że film nie spełnił moich oczekiwań, nie mogę winić twórców. Nie powinienem mieć oczekiwań. W końcu widziałem, że to film wytwórni, że grają w nim gwiazdy aspirujące do najwyższej ligi, że akcja osadzona została na Południu. Było więc pewne, że film ani o jotę nie zboczy z utartej ścieżki konwencji. Może łatwiej byłoby mi się z tym pogodzić, gdyby sceny komediowe były zabawne. Ale tak nie jest. Humoru jest tu nawet sporo, ale wszystko jest letnie i bardzo zachowawcze. Niby wszystko jest w porządku, ale nie odwraca to uwagi od wad. "Och, życie" to komedia z rodzaju tych, których nie lubię, bo zamiast kibicować głównym bohaterom, żal mi jest postaci drugoplanowych, tych miłych, poczciwych i sympatycznych osób, które wydają się idealne dla głównych bohaterów, ale nie są, bo bohaterowie muszą się zakochać w sobie. Tu co prawda jest tylko jeden, ale to o jednego za dużo. Zdecydowanie wolałbym, że bohaterka wyszła za lekarza, gach zaś znalazł sobie jaką panienkę, przy któ

Nebo, peklo... zem (2008)

Kiedy na początku filmu zaczynają się piętrzyć głupoty i wyświechtane sceny zdrad, rodzinnych dramatów, nieprawdopodobnego pecha i jeszcze bardziej niewiarygodnych przypadków, można próbować przymknąć na to oko. W końcu "Niebo, piekło... ziemia" wydaje się komedią obyczajową. Ale w pewnym momencie zaczynają pojawiać się wątpliwości. Głupot jest coraz więcej, ale humoru wcale nie przybywa. Gdzieś przebłyskuje myśl, że być może ten film wcale nie jest komedią obyczajową. Ale jeśli tak jest, to trzeba by przyjąć, że jest to film koszmarnie zły. To, czego świadkami jesteśmy w przeciągu półtorej godziny trwania seansu, przeciętnej telenoweli dałoby materiału na jakieś dwa lata emisji. Niestety w tym przypadku wygląda to tak, jakby reżyserka wzięła coś na twórcze przeczyszczenie i kiedy już się z niej wszystko wylało, podtarła się taśmą filmową. Jedyna grupa odbiorców, która z obejrzenia filmu odniesie jakiś pożytek, to podstarzali donżuani. Dla nich "Niebo, piekło... ziemi

Soul Kitchen (2009)

Fatih Akin na wesoło. To trochę dziwnie wygląda, ale trzeba przyznać, że Akin potrafi bawić nie rezygnując ze swojego wyrazistego głosu. Nie jest to film tej klasy co "Głową w mur" czy "Na krawędzi nieba", ale mimo wszystko warto po niego sięgnąć. Choćby po to, żeby nauczyć się kilu ważnych lekcji o życiu: 1 – Jeśli związek oparty jest na seksie, nawet wirtualne bara-bara nie pomoże w utrzymaniu związku 2 – posiadanie rodzeństwa jest kosztowne, taniej wychodzi bycie jedynakiem 3 – nie rżnij skarbówki, bo na koniec i tak to ty zostaniesz zerżnięty 4 – zakochanie ZAWSZE związane jest z bólem 5 – nawet junk food może dobrze wyglądać 6 – kontrkultura to żyła złota dla każdego biznesmena Jest w tym dużo cynizmu, ale pewnie dlatego "Soul Kitchen" mi się spodobało. A może spowodowała to znakomita i bardzo eklektyczna ścieżka dźwiękowa. Akin już wcześniej udowodnił, że zna się na muzyce. Jeśli ktoś miał wątpliwości, to słuchając soundtracku pozbędzi

Hanoi - Warszawa (2009)

Europejska Nagroda Filmowa zmotywowała mnie, by w końcu obejrzeć tę krótkometrażówkę. I nie żałuję. Nie wiem, czy w Europie nie nakręcono lepszego shorta, ale wiem, że ten jest bardzo dobry. Ma w sobie to, co lubię w krótkim metrażu najbardziej: pomysł i pointę. "Hanoi-Warszawa" to gorzka opowieść o marzeniach, które rzeczywistości rozbija w drobny mak. To historia dwójki Wietnamczyków. On już jest w Warszawie (oczywiście nielegalnie), ona dopiero jest w drodze. W końcu się spotkają, ale nie będzie to happy-end. Ona, żeby się do niego dostać, zostanie zgwałcona. On został aresztowany. Ona dla niego daje się aresztować, a przy okazji go zdradza. Tyle w tym gorzkiej ironii, że po prostu nie może mi się nie podobać.. Ocena: 8

Bal (2010)

"Miód" posmakował mi zdecydowanie bardziej niż "Mleko" . Opowieść o relacji Yusufa z ojcem wyszła Kaplanoglu znacznie lepiej niż relacja z matką. Jest coś prawdziwie magicznej, chwytającego za serce w związku łączącym cierpiącego na padaczkę ojca z jąkającym się Yusufem. Ich cicha więź staje się gruntem, na którym wyrasta wrażliwy chłopiec. Rzadko kiedy ojciec i syn są w kinie tak wspaniale portretowani. Plusem jest też odejście Kaplanoglu od metafor, które w "Mleku" były zbyt oczywiste. Jest ich kilka (funkcjonujących głównie jako spoiwa z poprzednimi filmami trylogii o Yusufie), ale nie przytłaczają one całość. Zamiast tego jest tu kilka naprawdę przepięknych scen (jak choćby Yusuf wypijający na końcu szklankę mleka albo mord w jego oczach, kiedy widzi ojca dającego innemu dziecku podarek). Oto skromne, ciche kino, w którym tkwi prawdziwa magia. Nie to co u wyrachowanego Skolimowskiego. Ocena: 8

Halloween II (2009)

Po perypetiach jakie przeszła druga część "Halloween" aż dziw, że film wyszedł tak dobry. Spodziewałem się papki, która powstała tylko dlatego, że takie były zapisy kontraktów. A tymczasem film ma kilka fajnych scena i całość ogląda się nawet nieźle. Jak na Zombiego nie jest to film najlepszy. "Halloween" to jednak nie jego para kaloszy. Ale wątek toksycznej rodzinki został tutaj fajnie rozwinięty, choć całość kuleje pod względem logiki. Bardzo fajnie wygląda porównanie nowej Laurie do tej ze starej serii. Zombie zdecydowanie ją "zeszmacił". W nowej odsłonie Jamie Lee Curtis by się raczej nie odnalazła. Z drugiej strony Zombie w tej części otworzył zupełnie nowe drzwi sprawiające, że seria może pójść w kompletnie innym kierunku, stając się alternatywną historią do serii, którą znamy. I ta redefinicja jest chyba największym sukcesem Zombiego. Ciekawe tylko, czy ktoś spróbuje to pociągnąć dalej. Ocena: 6

Me and Orson Welles (2008)

"Me and Orson Welles" trudno jednoznacznie ocenić. Linklater nie wykazał się jako reżyser próbujący przenieść na ekran pasję teatru i niezwykłą drapieżność artystycznego geniuszu. W jego filmie brakuje życia, dynamizmu, krwi i potu. Bohaterowie dużo mówią, ale wszystko jest jakby przywalone historyczną scenografią i kostiumami, co tłamsi niezbędną energię. Film sprawuje się zdecydowanie lepiej jako coming of age story . Jest to historia tygodnia z życia pewnego nastolatka, który poznaje kulisy teatru, sam zostając aktorem z epizodem w sztuce, która uczyniła z Orsona Wellesa geniusza w oczach Nowego Jorku (i nie tylko). Ten tydzień będzie lekcją dorastania, o wiele bardziej ekscytującą od szkolnych wykładów, ale też i o wiele bardziej bolesną. Pozna czym jest zraniona dusza i ile kosztuje duma. Na własnej skórze doświadczy czym jest ambicja i strach. Ale też przeżyje kilka uroczych chwil, pełnych radości, flirtu i seksualnych uniesień. Film Linklatera jest zbyt zwiewny, b

The Promotion (2008)

Kiedy w obsadzie pojawiają się nazwiska Seanna Williama Scotta i Johna C. Reilly'ego, to można się spodziewać zabawy na sto-dwa. Tymczasem "Nowe stanowisko" choć jest komedią, jest zarazem filmem bardzo gorzkim, cynicznym i wyrachowanym. Bliżej mu do prawdziwego świata, który pokazuje przez uśmiechy i łzy niż fikcyjnej rzeczywistości typowej dla komedii. W "Nowym stanowisku" nie ma tak naprawdę złych bohaterów. Główna dwójka przez – Doug i Richard – zostali rywalami niejako z winy losu. Obaj walczą o kierownicze stanowisko i dla jego zdobycia czasem są w stanie podłożyć drugiemu świnię. Ale który z nich jest gorszy? Doug, który okłamuje dziewczynę, kupuje dom na który go nie stać i czuje się beznadziejnie za każdym razem, gdy widzi lekarza, z którym pracuje jego dziewczyna? Czy Richard, który jest sympatyczny i miły, był na chrześcijańskiej misji, walczy z nałogiem, ale przydarzają mu się rasistowskie wpadki, wykorzystuje znajomości, by poprawić swoją pozycję

Eating Out (2004)

Pozytywne zaskoczenie. Spodziewałem się wszystkiego co najgorsze, a tymczasem "Eating Out" okazało się całkiem przyjemny filmem. Fakt, nie jest to najśmieszniejsza komedia, co jest wadą zważywszy na fakt, że jest to klasyczna komedia pomyłek, ale podobali mi się bohaterowie i niektóre pomysły. Oczywiście najlepsza jest scena seksu z telefonem. Nie dlatego, że jest super śmieszna (bo nie jest), ale dlatego, że jest to fajny pomysł i nieźle to rozegrano. "Eating Out" raz jeszcze zwróciło moją uwagę na jedną z największych tajemnic kina: dlaczego w filmach o gejach najfajniejszymi bohaterkami są kobiety? Tu akurat najzabawniejsza jest Tiffani z wielkim cycem. Ostro przerysowana zdzira lubiąca brutalne gry jest tak naprawdę jedynym elementem całego filmu, który prawdziwie mnie rozśmieszył. Szkoda, że było jej tak niewiele. Ocena: 6

Jackass 3D (2010)

Obraz
Tak naprawdę to nie bardzo wiem, jak oceniać "Jackass 3D". Film jest z tego żaden. To po prostu kompilacja różnych dziwnych wyczynów grupy facetów, którzy kiedyś mogli być zabawni, bo byli młodzi i za głupich mogli uchodzić, a dziś chwilami wyglądali niedorzecznie. Film to symfonia bólu, obrzydliwości i głupoty. Jednak nie da się ukryć, że niektóre numery są naprawdę śmieszne. Ja najbardziej śmiałem się na tych najbardziej obrzydliwych jak picie "soku" ze świeżo wyciśniętego gruba, czy banji-shake'a w przenośnym klozecie. Najmniej śmieszyły mnie sceny z ukrytą kamerą. Choć pomysły mieli fajne, to reakcje ludzi już nie koniecznie były równie zabawne. Ogólnie jest się z czego pośmiać i jeśli uznać, że taką funkcję ma pełnić "Jackass 3D", to spełnił on swoje zadanie. Ocena: 6

L'illusionniste (2010)

"Iluzjonista" to rzecz o przemijaniu i ulotności marzeń. Tytułowy iluzjonista żyje w świecie, który oferuje ludziom ciekawsze rozrywki niż  sztuka magii i iluzji. Jego czas powoli mija, lecz on sam jeszcze próbuje trwać. Z losem zacznie godzić się pod wpływem młodej wiejskiej dziewczyny, która wierzy, że jest on prawdziwym czarodziejem. Przedziwna z nich para, każde wprowadzi drugie w prawdziwy świat, żegnając się przy tym z marzeniami i ułudami. Dla dziewczyny będzie to znaczyło wkroczenie w dorosłość i znalezienie sobie towarzysza życia. Dla iluzjonisty odłożenie na bok kart i bukietów kwiatów, uwolnienie królika z kapelusza. Jego los i tak jest lepszy niż wielu jemu podobnych, którzy nie potrafią stawić czoła zmieniającym się realiom stają się alkoholikami, żebrakami, samobójcami. Choć animacja ta powstała całkiem niedawno. Jest przesiąknięta duchem twórczości Jacquesa Tatiego. Pewnie dlatego parę lat temu film oceniłbym wyżej. Teraz jednak zapał na Tatiego mi już przes