Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2014

Gus (2013)

I kolejny oglądany dziś przeze mnie film, który opowiada o tym, że los, który możemy odczytywać jako przekleństwo, jest w rzeczywistości błogosławieństwem. O czym przekonamy się po fakcie, kiedy już spojrzymy na wszystko z dystansem.

Un plan parfait (2012)

Z przeznaczeniem nigdy nie wygrasz. Nawet "plan doskonały" nic tu nie zmieni. Bo przeznaczenie jest niezmienne. Oto morał "Wyszłam za mąż, zaraz wracam". Niezbyt optymistyczny jak na komedię. Ale o gatunku nie decyduje przesłanie, a raczej to, jak jest ono podane.

Гагарин. Первый в космосе (2013)

Chociaż raz przeczucie mnie nie zmyliło. "Gagarin" jest dokładnie tak zły, jakim wydawało mi się, że będzie. To propagandowa bajeczka, która z rzeczywistością ma tyle samo wspólnego, co filmy o jednorożcach.

Frank (2014)

Ludzie dzielą się na trzy rodzaje. Z jednej strony są ci, którzy są miernotami, beztalenciami, osobami bezbarwnymi. Są tak zwyczajni, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że czegoś im brakuje. Ich szczęściem jest nieświadomość. Z drugiej strony są obdarzeni talentem. To jednostki ekscentryczne z wyboru lub za sprawą okoliczności życiowych. Mogą cierpieć, bo odstają od reszty lub też nie mogą znaleźć nigdzie miejsca, bo cierpią. Ich światem jest sztuka, szczęściem ustanie chaosu. I jest jeszcze trzecia grupa, najgorsza z nich wszystkich. To osoby wrażliwe, które zdają sobie sprawę z tego, że rutyna i bezbarwna egzystencja to nie wszystko, ale które nie mają wystarczająco dużo talentu, by móc naprawdę spełnić się jako osoba wyjątkowa. Ich codziennością jest frustracja, która może prowadzić – czy tego chcą czy nie – do destrukcji.

Big Ass Spider! (2013)

Filmu o tak wdzięcznym tytule jak "Pająk gigant" nie można traktować poważnie. I nie po to po niego sięgnąłem. Miałem nadzieję na głupawą rozrywkę. Prostą ale zabawną. Cóż połowa moich oczekiwań się spełniła. Szkoda tylko, że ta gorsza połowa.

Feuchtgebiete (2013)

Śmiech jest najstraszliwszą z broni, jaką można wytoczyć w walce z bólem duszy. Jest to bowiem broń obosieczna. Pozwala tworzyć wrażenie normalnego funkcjonowania. Lecz jednocześnie nie pozwala na zaleczenie rany. Śmiech tworzy bowiem iluzję, której nie można w żaden sposób przebić. A za tą iluzją kryje się otchłań autodestrukcji wobec której świat jest całkowicie bezradny, bo nawet jeśli zauważa, to interpretuje to zgodnie z maską założoną przez osobę, a nie z prawdą, jaka się pod nią ukrywa.

A Haunted House (2013)

"Dom bardzo nawiedzony" to film, który powinien się spodobać facetom, mniej ich dziewczynom. Niby parodia horrorów (głównie tych z serii "Paranormal Activity"), w rzeczywistości jest to ilustracja męskich lęków związanych z decyzją o wspólnym zamieszkaniu. Demony, opętania, wydarzenia paranormalne są tu niczym innym jak dowodami na to, że wprowadzenie się kobiety niszczy życie mężczyzny i nic, co nastąpi później nie jest warte poświęcenia, kiedy okazuje się, że poza ukochaną w domu pojawi się cały jej inwentarz dotąd skrywanych tajemnic.

Stuart: A Life Backwards (2007)

I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie. Niektórzy ludzie wydają się od urodzenia skazani na okrutny los. I nic ani nikt nie jest w stanie tego odmienić. Można ich wysłuchać, można im towarzyszyć, ale nie sposób im pomóc. Taką osobą jest tytułowy bohater tego filmu.

Big Sur (2013)

Nie przepadam za filmami Michaela Polisha. "Tylko spokojnie" było bardzo przeciętne, a "Tylko dla kochanków" tak słabe, że nie obejrzałem do końca (jakie szczęście, że nie widziałem tego w kinie). Na tym tle "Big Sur" prezentuje się najlepiej. Ale tylko dlatego, że tak naprawdę wkład Polisha w film jest niewielki. Całość bazuje bowiem na prozie Kerouaca.

Odd Thomas (2013)

Stephen Sommers nie jest dobrym reżyserem. Po obejrzeniu pięciu czy sześciu jego filmów utwierdzam się w tym przekonaniu. Facet jest chyba przeklęty. Ma przeiceż oko do pomysłowych projektów, ale po prostu nie potrafi ich dobrze zrealizować. Tak jest też z "Odd Thomas. Pogromca zła".

(2013) בננות

Przez chwilę myślałem, że "Cupcakes" to kinowa kontynuacja serialu Eytana Foxa "Tamid oto chalom". Sam pomysł na narrację z offu i popowe muzyczne wtręty jest identyczny. Do tego Ofer w pierwszej scenie wyglądał podobnie do bohatera z serialu. Wrażenia deja vu dopełniał grający i w serialu i tu Alon Levi. Ale nie, zbieżność okazała się przypadkowa. No, nie do końca. Za oboma projektami stoi przecież ta sama idea: "pop party".

X-Men: Days of Future Past (2014)

Jestem rozdarty. Bryan Singer u sterów zaserwował widzom powrót do przeszłości. "Przeszłość, która nadejdzie" jest duchowym następcą "X-Men" i "X-Men 2". Tyle tylko, że potem Matthew Vaughn nakręcił "Pierwszą klasę". Film był powiewem świeżości. Był dziełem dojrzałym, inteligentnym, skoncentrowanym na bohaterach, a jednocześnie podporządkowanym prawom blockbusterów, kinem w pełni rozrywkowym. Vaughn nie tyle podniósł znacząco poprzeczkę, ile wyznaczył zupełnie inny kierunek serii, bez zrywania z tym, co dokonano wcześniej. Singer-reżyser postanowił zejść z tej nowej ścieżki i wrócić na dobrze udeptany, pewny i bezpieczny szlak.

The Babadook (2014)

Wow. Kto by pomyślał, że w czasach, kiedy na Zachodzie horror jako gatunek przechodzi kryzys, w Australii powstaje film, który tak mocno będzie wybijał się ponad przeciętność. Czy jest w stanie uczynić z antypodów nowy raj dla filmów grozy? Wątpię. Siłą "Babadooka" jest bowiem to, że stoi w całkowitej opozycji do tradycyjnej konwencji.

Grace of Monaco (2014)

Cóż za zawód. Usłyszawszy o filmie tyle złego, przygotowałem się na to, że "Grace księżna Monako" będzie jednym z najgorszych doświadczeń kinowych tego roku. I co? Nico! Film Oliviera Dahana to rzecz do bólu schematyczna, rutynowa produkcja, która nie ma tak naprawdę nic do powiedzenia. Ale nie jest to wcale aż tak zły film. A już porównania do "Diany" są naprawdę mocno niesprawiedliwe.

The Zero Theorem (2013)

Jakże się cieszę, że kino czystego absurdu powraca do łask (a przynajmniej, że ostatnio kręci się go całkiem sporo). Terry Gilliam "Teorią wszystkiego" cofa się do czasów świetności tego "gatunku" filmowego, do swoich własnych "12 małp" czy też "Miasta zaginionych dzieci" Jeuneta. Jak tamte filmy, tak i ten pławi się w oparach paradoksów, sennych majaków, rozważań filozoficznych dokonywanych na psychotropach. A wszystko to ocieka barokowymi ozdobnikami wizualnymi. Poszczególne sceny są tak bogate w szczegóły, że nie ma żadnych szans na ogarnięcie całości za pierwszym obejrzeniem (szczególnie, że większość widzów zapewne w niewielkim stopniu zwracała uwagę na drugi i trzeci plan, a jest on tutaj istotny).

Clear History (2013)

W to, że Larry David wielkim komikiem jest, muszę niestety wierzyć na słowo (no dobra u Allena był świetny). "Co było, a nie jest" jeśli ma być popisem jego komediowego talentu, to przekonało mnie jedynie do tego, że nie jest to moje poczucie humoru. Dawno już na żadnej komedii tak bardzo się nie wymęczyłem jak tutaj!

The Tall Man (2012)

Wow, "Człowiek z Cold Rock" to fenomen na skalę światową. Jest to pierwszy film, jaki pamiętam, który w połowie składa się z zakończeń. Tak – liczba mnoga nie jest przypadkowa. Fabuła filmu zostaje rozwiązana wielkim twistem gdzieś w połowie i od tego momentu mamy jedno zakończenie za drugim. A wszystko to ciągnie się i ciągnie i ciągnie.

The English Teacher (2013)

Biorąc pod uwagę liczbę gwiazd znajdujących się w obsadzie, "Nauczycielkę angielskiego" trudno jest mi uznać za coś innego, jak rozczarowanie. Jest to bowiem kolejna identyczna niezależna produkcja. Twórcy nawet nie próbują udawać, że silą się na oryginalność. Ich jedynym atutem jest Julianne Moore i sympatycznie pokręcona postać, jaką gra. I to się, niestety, sprawdza. Niestety, bo przyznając, że film nie jest pozbawiony uroku, mimo wszystko czuję się tak, jakbym dawał przyzwolenie na tego rodzaju produkcje. A tak nie jest. Mam już serdecznie dosyć tego rodzaju kina niezależnego z gwiazdami w obsadzie. Te filmy są zbyt bezpieczne, zbyt nijakie, zbyt zunifikowane.

Closed Circuit (2013)

"Układ" pokazuje, że prawnicy są w gruncie rzeczy kretynami. Mają doskonałą pamięć, świetnie znają przepisy, ale przez to w ich głowach nie ma już miejsca na choćby jedną rozsądną myśl. Naiwność dwójki głównych bohaterów jest porażająca.

Hummingbird (2013)

Sam nie wiem dlaczego, ale bardzo lubię Jasona Stathama. Gra on zazwyczaj w szmirach robionych na jedno kopyto. Dlatego też wydawać by się mogło, że "Koliber" to dobra rzecz w jego karierze. W końcu może pokazać się z nieco innej strony. A jednak nie. Statham albo się do takich filmów nie nadaje albo też miał pecha i film zrealizowała niewłaściwa osoba.

Neighbors (2014)

Choć fizycy mogą się spierać o naturę czasu, dla większości z nas sprawa jest jasna: czas to jednokierunkowa droga, po której im dalej, tym z większym żalem się poruszamy. Zwłaszcza, że większość z nas zamiast patrzeć w przyszłość, woli spoglądać w przeszłość. Młodość, przynajmniej we wspomnieniach, jest czasem wolności, swobody, braku odpowiedzialności. I kiedy ma się pracę, dziecko, dom, wtedy ta wolność wydaje się atrakcyjna... ale tylko jako coś, do czego można (i warto) tęsknić. Inaczej ma się sprawa, kiedy młodość rozgości się po sąsiedzku, kiedy będzie na wyciągnięcie ręki. Wtedy prawda wyjdzie na jaw. Przemijanie jest nieubłaganym procesem i nawet jeśli chcemy młodymi pozostać, nie ma takiej opcji. Co nam więc pozostaje? Śmiech – to zawsze jest sprawdzony mechanizm obronny. Tak więc Nick Stoller śmieje się na całego, a zanim my wszyscy. Śmiejemy się, by nie płakać za tym, co dzień po dniu tracimy. Śmiejemy się, by przekonać siebie, że zmiana nie jest zła, że dojrzałość ma swoje

Sloane Square: A Room of One's Own (1981)

Ciekawy eksperyment, w którym jak w soczewce skupiły się wszystkie fiksacje Dereka Jarmana. "Sloane Square" to próba uchwycenia ulotności życia (którą to mieszkanie świetnie symbolizowało zważywszy na związaną z nim historią), a zarazem strukturę i rutynę codzienności. Całość przypomina strumień wolnych skojarzeń, które jednak nie są tak do końca wolne, kryje się za nim klucz światopoglądowy. Jest to kontemplacja nurty egzystencji, wspomnień, wyrachowania i poddawania się chwili. Proza i zwyczajność kontrastuje ze sztuką i radykalizmem, konformizm z buntem. A wszystko to zaprezentowane zostało w sugestywny i prosty sposób. Ciekawe, jak w późniejszych pełnych metrażach Jarman będzie powracał do niektórych myśli zawartych w tym shorcie, a inne porzuci. Ocena: 6

Fading Gigolo (2013)

Kolejny po "Getting Go" film, jaki oglądam w ostatnim czasie, który nie istniałby bez muzyki. Choć akurat w "Casanovie po przejściach" jest jej odrobinę mniej. Mimo to stanowi ona tak integralną część, że w zasadzie należy traktować ją jako odrębną bohaterkę. Co zresztą nie powinno dziwić. O tym, że Turturro ma muzyczne wyczucie przekonałem się już przy okazji "Passione". Tamten film zresztą pozostanie moim ulubionym dziełem reżysera. "Casanova po przejściach" jest nieco zbyt zwiewny jak na mój gust.

The Quiet Ones (2014)

Lata 60. i 70. obfitowały w etycznie wątpliwe eksperymenty psychologiczne, socjologiczne itp. Nic więc dziwnego, że czasem kończyły się tragicznie. Nie należy dziwić się też, że akurat ta epoka (czas renesansu horrorów o opętaniach) jest ostatnio tak chętnie przypominana. Punktem wyjścia jest koncepcja stojąca za tak zwanym eksperymentem Philip, który "udowadniał", że ludzie są w stanie stworzyć ducha fikcyjnej postaci. Pomysł fantastyczny nie tylko na eksperyment, ale i na film. Szkoda więc, że nie został tu wykorzystany.

Girl Most Likely (2012)

Kino niezależne z gwiazdorską obsadą musi naprawdę znaleźć sobie jakieś nowe tematy. Ileż można wałkować problem dysfunkcjonalnych rodzin? Oglądając filmy takie jak "Nieprawdopodobna dziewczyna" odnoszę wrażenie, że temat został już wyczerpany do cna i to, co teraz powstaje jest jedynie wyblakłą kopią oryginału.

Getting Go, the Go Doc Project (2013)

Po "Getting Go, the Go Doc Project" sięgnąłem praktycznie nic na jego temat nie wiedząc. Wystarczyło mi to, że za jego reżyserię odpowiada Cory Krueckeberg, a w obsadzie jest Tanner Cohen, czyli dwójka, którą mile wspominam za musical "Were the World Mine" (choć można tego nie wyczuć z mojego ówczesnego wpisu). Po filmie moją pierwszą reakcją było zdumienie, że rzecz mi się spodobała. Zazwyczaj tego rodzaju projekty wywołują u mnie niestrawność, bo są to mieszanki typu "groch z kapustą", w których jest wszystko, a tak naprawdę nie ma nic. Zdumiewające jest to, że filmowy kolaż stworzony przez Krueckeberga funkcjonuje. Mimo wielości pomysłów, całość jest zaskakująco spójna, przemyślana, inteligentna i zarazem działa na zwyczajnie rozrywkowym poziomie.

More Than Friendship (2013)

Na samym początku myślałem, że film mi się spodoba. "More Than Friendship" zaczyna się bowiem tam, gdzie większość opowieści o trójkątach się kończy. Mia, Jonas i Lukas są ze sobą już kilka lat i wydają się w pełni zadowoleni z takiej sytuacji. To, że w końcu trójka osób jest w związku od początku, było świetnym pomysłem, ale okazało się, że jedynym.

Godzilla (2014)

Na wstępie powinien chyba wyraźnie podkreślić, że wiele sobie obiecywałem po "Godzilli". A wszystko przez Guillermo del Toro, którego "Pacific Rim" mocno mnie rozczarował. Zwiastuny jeszcze bardzie mnie nakręciły. Dlatego też zupełnie nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem na ekranie. "Godzilla" zostawiła mnie dokładnie z tym samym gorzkim posmakiem zawodu, co film del Toro. Po drodze do kin Godzilla musiał pożreć chyba wszystkie inteligentne pomysły fabularne i to, co widzimy na ekranie, jest niczym więcej, jak odchodami Króla Potworów.

Kraftidioten (2014)

Hans Petter Moland tym razem lekko mnie rozczarował, choć na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Jak zwykle udało się połączyć w jedno ponurą codzienność z brutalnością i komediowym absurdem. To ostatnie osiągane jest głównie przez kontrast makabrycznych scen z okolicznościami, w jakich do nich dochodzi. Do tego wszystkiego rzecz ma mocno fatalistyczny charakter, a wszystko przez to, że prosta sytuacja co chwilę się komplikuje za sprawą błędnych decyzji (choć w chwili ich podejmowania wydają się jak najbardziej słuszne).

The Legend of Hercules (2014)

Kellan Lutz trenera ma doskonałego. Jego ciało wygląda naprawdę imponująco. Jednak agenta powinien natychmiast zmienić. To, w jakich filmach występuje, woła po prostu o pomstę do nieba. "Legenda Herkulesa" to badziewie, które z całą pewnością było nim już na poziomie scenariusza. Realizacja niczego w tym zakresie nie popsuła ani nie naprawiła. Renny Harlin już chyba nigdy nie nakręci nic na porządnym poziomie.

Geography Club (2013)

Po film sięgnąłem z ciekawości, gdyż czytałem książkę i nigdy nie przypuszczałem, że jest to materiał na film. Och, "Geography Club" całkiem miło mi się czytało, miało fajnych bohaterów, ale to jest po prostu lektura na godzinę, a większość akcji ma tu mocno edukacyjny charakter. Jednak bohaterowie byli ciekawi, a zestaw interakcji na tyle interesujący, że kupiłem sobie ciąg dalszy (ale nie aż tak interesujący, bym kontynuację do dziś przeczytał – wciąż czeka na lepsze czasy). Nie sądziłem więc, że z takiego cienkusza da się wycisnąć wystarczająco wiele.

Transcendence (2014)

"Transcendencja" to film biblijny, tyle że zrobiony z gnostyczno-satanistycznego punktu widzenia i osadzony w realiach niedalekiej przyszłości. To, co widzimy na ekranie to powtórzenie historii o upadku człowieka. Znów mamy raj i znów człowiek się zbuntuje i doprowadzi do swego wygnania. Twórcy udowadniają swoim filmem, że człowiek jest niezdolny do przyjęcia zbawienia, że sama jego natura będzie prowadzić go do buntu, a zbawienie postrzegać będzie jako jej zaprzeczenie.

Damsels in Distress (2011)

Jestem w szoku. Jakim cudem ta fantastyczna, genialna, zabawna, szalona, pokręcona, przewrotna, dziwaczna, inteligenta komedia cieszy się tak złą opinią? Przez to właśnie odwlekałem obejrzenie filmu tak długo. Dobrze, że tylko odwlekałem, a nie zignorowałem kompletnie. Ominęłaby mnie naprawdę przednia zabawa.

Call of Duty: Final Hour (2013)

Nie jestem fanem COD, więc tak naprawdę "Final Hour" nie jest propozycją dla mnie. Obejrzałem to z czystej ciekawości, żeby zobaczyć, co fan gier jest w stanie zrobić. Dla mnie ten filmik to taka podrasowana wersja zapisu z eventu cosplay. Jestem pewien, że umknęło mi większość szczegółów, na które zwróciliby uwagę gracze. Niemniej jednak muszę powiedzieć, że filmik robi wrażenie. Nawet jeśli nie udało się uzyskać efektu autentyczności, to i tak całość imponuje wysiłkiem i starannością wykonania. Ocena: 6

Lloyd Neck

To było całkiem odświeżające przeżycie: obejrzeć film, w którym historia nie jest wyłożona kawa na ławę, którą trzeba zbierać jak kamyki. W "Lloyd Neck" sporo się dzieje, ale są to rzeczy nienazwane, nieanalizowane, na które nie patrzymy wprost. To film, w którym spróbowano uchwycić to, co nienamacalne: uczucia, relacje, pragnienia, rozczarowania. Co łączy Taylora i Jesse'ego? Kim jest dziewczyna ze zdjęcia? Twórcy nie dają odpowiedzi, a jednocześnie na pytania te i podobne odpowiadają, trzeba po prostu wczuć się w nurt narracji. "Lloyd Neck" ma surowy, nieco amatorski kształt. W tym przypadku jest to jednak zaleta. Ta chropowatość połączona z intymną formą opowiadania historii brata, siostry i ich znajomego nadaje całości naturalności, dzięki czemu "Lloyd Neck" robi bardziej pozytywne wrażenie. Ocena: 6

A Fantastic Fear of Everything (2012)

O, to jest kino, jakie uwielbiam: szalone, będące wszystkim po trochu, przewrotne i choć absurdalne, to wcale nie głupie. "A Fantastic Fear of Everything" docenią przede wszystkim fani pulpowych filmów o potworach, seryjnych mordercach, psychopatach. Całość jest jednym wielkim hołdem złożonym temu gatunkowi i składa się niemal wyłącznie z cytatów i parafraz filmowych. Znajdziemy tu nawiązania do historii potwora Frankensteina, mumii i "Psychozy", jak również do wielu mniej znanych szerszej widowni tytułów. Fantastyczne jest oglądać Simona Pegga w scenie w domu, kiedy jest zarazem seryjnym zabójcą i ofiarą (gdy sam siebie prawie dźga nożem). Genialny jest w sekwencji w pralni, kiedy odkrywa własną potworność, straszy klientów i jest ofiarą nagonki (tylko pochodni w końcówce zabrakło). Jest też – a jakże! – podstarzały ekspert, który poprowadzi bohatera krętą drogą ku rozwiązaniu zagadki.

Epic (2013)

"Tajemnica Zielonego Królestwa" należy do tych filmów, które zapragnąłem obejrzeć wyłącznie za sprawą zwiastuna. Świetnie połączono w nim piosenkę Snow Patrol z obrazami. Niestety teraz muszę stwierdzić, że zwiastun był najlepszą rzeczą w całym tym projekcie. Sama animacja bowiem nie wybija się ponad przeciętność.

Santo Subito - Alle periferie del mondo con Giovanni Paolo II (2014)

Chciałbym móc powiedzieć, że "Jan Paweł II - Santo Subito. Świadectwa świętości" mnie rozczarował. Niestety nie mogę. Film potwierdził wszystkie moje obawy. Gorzej! Okazał się jeszcze bardziej nieudolny, niż myślałem.

Sugar Orange (2004)

Obraz
"Sugar Orange" to opowieść o tym, że życie uczuciowe nie da się zamknąć i opisać prostym zestawem etykietek. To, co zachodzi pomiędzy osobami jest często tak wieloznaczne, że pozostaje niejasne nawet dla samych bezpośrednio zainteresowanych, nie mówiąc już o tych, co stoją z boku.

Sparkle (2012)

"Sparkle" to bardzo, ale to naprawdę bardzo standardowa produkcja opowiadająca o tym, jak to ciężko jest się wybić w show-biznesie, jak łatwo jest zbłądzić i jak trudno jest wytrwać i osiągnąć sukces. Twórcy nie wysilają się i korzystają z gotowca. Ich autorski wkład ograniczył się do wybrania aktorek i muzyki. Całość ogląda się przyjemnie, choć bez większego zaangażowania.

Detachment (2011)

"Z dystansu" zostało chyba nakręcone przez osobę cierpiącą na chroniczną depresję. Świat bowiem, jaki został tu pokazany, jest światem pozbawionym nadziei, brutalnym, ponurym, pełnym złości, niezrozumienia, rozczarowań i rozgoryczenia. Tu nawet gesty dobroci nie przynoszą pozytywnych rezultatów. Są bowiem albo źle rozumiane, co prowadzi do odrzucenia i nakręca spiralę negatywnych emocji albo też rozbudzają nadzieję na więcej ciepła, co prędzej czy później zostanie skonfrontowane z bezwzględnie obojętną na potrzeby jednostki rzeczywistością.

The Girl (2012)

"Dziewczyna" należy do filmów podstępnie niemoralnych. Podstępnie, ponieważ owa niemoralność jest bardzo dobrze zamaskowana, zakopana głęboko pod przykrywką bardzo "życiowej" i "ważnej" historii. Twórcy chcieli zapewne zaprezentować opowieść o dojrzewaniu do odpowiedzialności i odkupieniu. Ale droga, jaką obrali jest bardzo wątpliwa.

Der Medicus (2013)

"Medicus" to bardzo typowa ekranizacja. A to oznacza, że jest to nic więcej, jak pobieżne (by nie powiedzieć "po łebkach") streszczenie powieści Gordona. Wszystko jest tu ładnie opowiedziane. Mamy ładnych aktorów, ładne plenery, ładne (w sensie: sprawne) splecenie wątków w jedną całość. Tyle tylko, że nic z tego nie wynika. "Medicus" nie ma głębszego sensu. Reżyser zupełnie nie pokazał, dlaczego w ogóle wziął się za ekranizację. Chyba że jego ideą było właśnie zrobienie paru ładnych ilustracji do książki.