ZMD: Zombies of Mass Destruction (2009)
Jak na debiut reżyserski Kevin Hamedani sprawił się całkiem nieźle i choć nie jest to "Wysyp żywych trupów", to wiele im nie ustępuje.
Wadą i zaletą "ZMD" jest jego polityczne zaangażowanie. Podczas gdy brytyjski film był po prostu parodią kina zombie, reakcją na cały wysyp zombiepodobnych filmów, o tyle Hamedani wykorzystuje przypowieść o zombie, by opowiedzieć o paranoi istniejącej w USA po 11 września. Widać to zarówno w ekipie filmowej (wiele nazwisk niewiele ma wspólnego z protestancko-katolickimi korzeniami) jak i w tematyce, w której biała, protestancka, konserwatywna większość zostaje przemieniona w zombie, a epidemię mogą przeżyć jedynie potomkowie emigrantów z Bliskiego Wschodu, postępowe oszołomy (które jednak zmienią front, odkrywając ekscytującą moc przemocy i broni palnej) oraz geje (ale tylko otwarcie się do tego przyznający).
Film ma kilka fajnych sceny i tekstów (Mammy ate daddy; Don't be affraid. We have the greatest zombie on our side – Jesus Christ). Jednak czegoś w nim brakuje. Panuje za wielki chaos, poszczególne sceny nie zawsze łączą się ze sobą w solidną konstrukcję.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz