Coriolanus (2011)


W zasadzie mógłbym zacząć kopiując pierwsze dwa zdania z tego, co napisałem przy "Private Romeo". Niestety tylko dwa pierwsze zdania, bo potem jest już zupełnie inaczej. To ciekawe, że film zrobiony za śmieszne pieniądze, bez gwiazd w obsadzie zrobił na mnie pozytywne wrażenie, a film, który w teorii miał wszystkiego w bród, okazał się sporym rozczarowaniem.


Dwie rzeczy w "Koriolanie" bardzo mi się spodobały. Po pierwsze wszystkie inscenizacyjne pomysły, a w szczególności zdjęcia Barry'ego Ackroyda. Pomysł osadzenia akcji współcześnie był genialnym posunięciem, dawał możliwość nie tylko odświeżenia tego raczej mało znanego dramatu Szekspira, jak również nadanie mu aktualnego kontekstu społecznego. Podobało mi się też aktorstwo, z wyjątkiem Fiennesa, który uprawia artystyczny samogwałt, jakiego nie jestem zwolennikiem.

Niestety "Koriolan" jest filmem pustym. Pozbawionym nie tylko idei przewodniej, ale przede wszystkim emocji. A to w przypadku "Koriolana" jest grzechem tak ciężkim, że aż niewybaczalnym. Bez emocji opowieść staje się nieczytelna, stawia wręcz barda w bardzo złym świetle. "Koriolan" sprawia u Fiennesa bowiem wrażenie dramatu niechlujnego, niekonsekwentnie prowadzącego, chwilami zaprzeczającego sam sobie.

A tak przecież nie jest. "Koriolan" – choć z punktu widzenia najważniejszych dramatów Szekspira może wydawać się jedynie wprawką – to mocna opowieść o konflikcie sprzecznych uczuć miłości i nienawiści, które tworzą niewidzialne więzy to przyciągające, to znów odpychające. Ten konflikt ukazany jest różnych poziomach ogólności:

etnicznym (Rzymianie kontra Wolskowie) – w filmie zupełnie nie wygranym, sprowadzonym do obrazków wojny, ale prowadzonej o co, dlaczego, tego nigdy się nie dowiemy

klasowym (patrycjusze kontra plebs) – tu już jest lepiej, ale w świetle ruchów OWS, 99%, protestów w Grecji, Hiszpanii, Fiannes nie wykorzystał tego poziomu do komentarza obecnej rzeczywistości, o co aż się prosiło

osobistym (m.in. Koriolan i Atiusz) – i znów, tekst – a w każdym razie, to co wybrał z niego do filmu Fiennes – aż prosiło się o nasączeni łączącej ich relacji homoerotycznym napięciem, Fiennes zdaje się to wyczuwać (jak inaczej rozumieć scenę wykluczenie żony?), czy właśnie wybranych rozmów, ale Fiennes-reżyser zatrzymał się na samym początku kroku i przez to stracił możliwość wytłumaczenia końcowej decyzji Atiusza, która sprzeczna jest ze słowami, jaki minutę wcześniej wypowiada w obecności Weturii.

Problemem filmu jest też jego nadmierna teatralność, która po prostu gryzie się z przyjętą formą. Przy takim pomyśle estetycznym, jedynym scenicznym elementem filmu powinien pozostać język. Tymczasem tu wszystko, łącznie z pojedynkiem Marcjusza i Atiusza, jest przestylizowane. Na deskach teatru zapewne zdałoby to egzamin, na ekranie po prostu śmieszy.

"Koriolan" okazał się zbyt ambitnym przedsięwzięciem jak na możliwości reżyserskie Fiennesa. Tak naprawdę jego jedyną zaletą jest to, że przypomina sztukę Szekspira, o której mało kto pewnie słyszał.

Ocena: 4

Komentarze

  1. Twój tekst nie zachęca za bardzo do obejrzenia "Coriolanusa", także ze względu na aktora i reżysera w jednym "R. Fiennesa, którego bardzo lubię i który mnie zawsze interesował. Fakt, jest to aktor specyficzny,sprawdza się najlepiej w rolach, w których tak jak to dość trafnie ująłeś dokonuje na sobie samogwałtu - psychicznego. Dziś przeczytałam o nim, w DF GW, bardzo ciekawy artykuł, który tłumaczy dlaczego właśnie takim aktorem jest - bardzo głębokie relacje z matką, artystycznie uzdolnioną, noszącą w sobie jakąś tajemnicę, która miała wpływ na jej psychikę,a w konsekwencji na wychowanie dzieci i atmosferę w domu. Sam Fiennes powiedział, że "Coriolanus" jest sztuką o konfrontacji z matką. Jak zresztą większość filmów, w których bierze udział, noszą ślad jego matki i to co pozostawiła w jego psychice (chocby "Pająk").
    Tak więc, z pewnością poświęcę temu filmowi czas, tym bardziej, że akcja w okresie wojny na Bałkanach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta relacja z matką oczywiście jest ukazana w "Koriolanie", ale cała reszta jest za bardzo inscenizowana, by być autentyczną. Ja obu Fiennesów lubię, więc zawsze chętnie wybieram się na filmy z nimi (poza Potterami, których raczej nigdy nie obejrzę)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ja obu Fiennesów lubię, więc zawsze chętnie wybieram się na filmy z nimi (poza Potterami, których raczej nigdy nie obejrzę)" - ja za Josephem nie przepadam, a nawet jego osoba zniechęca mnie do obejrzenia filmu. Co do Potterów - też nie jestem w stanie poświęcić się, nawet dla Ralpha. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja uwielbiam Josepha w kostiumach. Obok Jeremy'ego Northama uważam go za najlepszego aktora do ról w dramatach kostiumowych.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)