Chernobyl Diaries (2012)
Hmm, "Czarnobyl. Reaktor strachu" to meta-meta-film. Wykorzystuje stylistykę found footage, choć z technicznego punktu widzenia nim nie jest. Found footage to przecież film, który udaje, że powstał z autentycznych materiałów nagranych czy to kamerą wideo, czy to pochodzący z kamer produkcyjnych, ekip telewizyjnych bądź z komórek. W przypadku "Czarnobylu" kamera też zachowuje się tak, jakby była trzymana przez jednego z członków wycieczki, tyle że go nie ma. I tak Oren Peli zapętla stylistykę jeszcze bardziej.
Ale akurat stylistyka jest tym, co najlepiej wypada w "Czarnobylu". To cała reszta jest nieco wątpliwa. Fabuła razi sztampowością i to bardziej niż zazwyczaj w tego rodzaju produkcjach. Miałem wrażenie, że wszystko potraktowano olewczo, jakby nikomu nie chciało się naprawdę wysilić, bo i po co. To niestety negatywnie rzutowało na poziom napięcia, które było zdecydowanie niższe od rzekomego poziomu radioaktywności. Tylko pointa mi się podobała.
Ocena: 5
Ps. Jesse McCartney strasznie przypominał mi młodziutkiego Leonardo DiCaprio.
Komentarze
Prześlij komentarz