F (2010)
No cóż. Nie wiem, czego spodziewałem się decydując się na ten film, ale wiem, że seans zakończył się dla mnie sporym rozczarowaniem. Na okładce ekscytujący cytat, który w ogóle nie pokrywa się z moimi wrażeniami.
Jestem filmowi w stanie bardzo wiele wybaczyć, jeśli zaskoczy mnie czymś, jeśli twórca udowodni mi, że miał nietuzinkowy pomysł. Tymczasem "F" to rzecz z technicznego punktu widzenia bardzo poprawna, tyle że kompletnie nie rozumiem, po co została nakręcona. Początek jest jeszcze ok, kiedy pokazano efekt straty pozycji i szacunku. Jeden cios w twarz i główny bohater został pozbawiony wszystkiego, co liczyć u osoby z pozycją władzy i autorytetu. Potem pojawiają się zakapturzeni bandyci i... nic. Fabuła się nie rozkręca. Wydaje się, jakby ci bandyci powstali z niebytu, niczym mythago z powieści Roberta Holdstocka narodzili się z potrzeby złamanego umysłu. Nie mają własnej motywacji. Istnieją tylko w odniesieniu do nauczyciela, a choć mordują na prawo i lewo, ich działania są podporządkowane jednemu tylko celowi: wymuszeniu decyzji na głównym bohaterze.
Nie lubię tak przedmiotowego traktowania bohaterów (a przynajmniej nie, kiedy ta przedmiotowość jest pokazana w tak ordynarny sposób). Szkoda, że straciłem na to czas. Na szczęście film jest króciutki.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz