Do Lado de Fora (2014)
Oglądając "Różowy pakt" poczułem się tak, jakbym cofną się w czasie o 20 lat. Co mnie zdziwiło, bo tego rodzaju produkcji bardziej spodziewałbym się w Polsce. Wydawało mi się bowiem, że Brazylia jednak jest dalej, jeśli chodzi o akceptację innych orientacji seksualnych.
"Różowy pakt" przypomina amerykańskie produkcje z lat 90. Po "dekadzie śmierci" geje zaczęli wtedy zmieniać ton narracji. Wiele filmów poruszało temat coming out i akceptacji orientacji seksualnej. Ich przewodnią ideą było wzmacnianie poczucia własnej wartości i podsycanie odwagi, by być sobą. Dlatego też filmy miały dość schematyczne fabuły, na dodatek opowiadane hasłowo, bez "wgryzania się" w szczegóły. Działano zgodnie z ideą "jaki koń jest, każdy widzi". Odbiorcy doskonale wiedzieli, o co biega, więc twórcy nie starali się nawet maskować dziur narracyjnych, nie nadawali głębi bohaterom.
I dokładnie tak samo jest z "Różowym paktem". Film zawiera bardzo standardowy zestaw gejowskich/lesbijskich stereotypów zarówno jeśli chodzi o samą typologię osobniczą jak również o sytuacje życiowe. Cały film składa się z bardzo prostych, mało rozbudowanych scenek, które z punktu widzenia współczesnych produkcji wydają się anachroniczne i niestety irytujące.
Obsada dostosowała się do poziomu scenariusza i daje z siebie wyłącznie niezbędne minimum. A i to czasami z trudem. Jak choćby Luis Vaz, który w wydaniu drag jest bezbłędny, ale większość czasu spędza bez makijażu i jest wtedy strasznie sztuczny, a jego manieryzm nie sprawia wrażenia cechy bohatera, lecz nieudolności aktora. André Bankoff z kolei do zaoferowania ma przede wszystkim wygląd. Niestety miejscami miał problemy z utrzymaniem się w roli, jak choćby w pierwszej scenie z Silvettym Montillą, który gra tu jego teściową. Jest to scena kłótni, ale Bankoff wygląda tak, jakby miał bardzo spore problemy z powstrzymaniem się od śmiechu. Obawiam się, że jego aktorski los związany będzie z telenowelami (niestety).
Ocena: 4
"Różowy pakt" przypomina amerykańskie produkcje z lat 90. Po "dekadzie śmierci" geje zaczęli wtedy zmieniać ton narracji. Wiele filmów poruszało temat coming out i akceptacji orientacji seksualnej. Ich przewodnią ideą było wzmacnianie poczucia własnej wartości i podsycanie odwagi, by być sobą. Dlatego też filmy miały dość schematyczne fabuły, na dodatek opowiadane hasłowo, bez "wgryzania się" w szczegóły. Działano zgodnie z ideą "jaki koń jest, każdy widzi". Odbiorcy doskonale wiedzieli, o co biega, więc twórcy nie starali się nawet maskować dziur narracyjnych, nie nadawali głębi bohaterom.
I dokładnie tak samo jest z "Różowym paktem". Film zawiera bardzo standardowy zestaw gejowskich/lesbijskich stereotypów zarówno jeśli chodzi o samą typologię osobniczą jak również o sytuacje życiowe. Cały film składa się z bardzo prostych, mało rozbudowanych scenek, które z punktu widzenia współczesnych produkcji wydają się anachroniczne i niestety irytujące.
Obsada dostosowała się do poziomu scenariusza i daje z siebie wyłącznie niezbędne minimum. A i to czasami z trudem. Jak choćby Luis Vaz, który w wydaniu drag jest bezbłędny, ale większość czasu spędza bez makijażu i jest wtedy strasznie sztuczny, a jego manieryzm nie sprawia wrażenia cechy bohatera, lecz nieudolności aktora. André Bankoff z kolei do zaoferowania ma przede wszystkim wygląd. Niestety miejscami miał problemy z utrzymaniem się w roli, jak choćby w pierwszej scenie z Silvettym Montillą, który gra tu jego teściową. Jest to scena kłótni, ale Bankoff wygląda tak, jakby miał bardzo spore problemy z powstrzymaniem się od śmiechu. Obawiam się, że jego aktorski los związany będzie z telenowelami (niestety).
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz