The Lobster (2015)
Witajcie w świecie, w którym ludzie są zerojedynkowymi półautomatami. Dlaczego cywilizacja znalazła się w takim miejscu? Czy to są w ogóle ludzie? Tego się nigdy nie dowiemy. Grek wprowadza nas w sam środek tego świata, bez przygotowania i uprzedzenia. "Uroki" życia odkrywamy powoli. A przy okazji poznajemy, jak przeogromne są ludzkie ograniczenia, determinujące byt w sposób boleśnie jednoznaczny.
Rzeczywistość "Lobstera" dzieli się w zasadzie na dwa niezależne światy. Pierwszy należy do par. Bycie w związku jest jedynym przykazaniem, z którego wynika reszta praw i obowiązków. Ci, którzy są singlami, mają określoną liczbę dni, by się sparować lub czeka ich drastyczna transformacja, bo singiel to wróg. Związki bazują na wspólnej cesze: kuternoga z kuternogą, psychopata z psychopatą itp. Drugi świat jest przeciwieństwem pierwszego. Panuje w nim w zasadzie identyczny terror, tyle że wartości są odwrotne. Co najbardziej zdumiewające i przerażające, to dyktat absolutu. W "Lobsterze" nie ma miejsca na szarości. Nie można być trochę takim, trochę innym. Wybierasz jedynkę lub dwójkę. Koniec, kropka.
Nie jest to oczywiście wizja kompletnie nowa dla reżysera. Jego poprzednie filmy bazowały na tym samym koncepcie, tylko ich realizacja była skromniejsza, pozbawiona dekoracji rodem z SF. "Lobster" jest dokładnie tą samą mieszanką groteski i przygnębienia co chociażby "Kieł".
Film Lanthimosa udowadnia, że prawdziwa rewolucja obyczajowa nie jest możliwa, ponieważ nawet ci, którzy buntują się, szukają rozwiązań w obrębie podstawowego, niewymawialnego, oczywistego aksjomatu. Bohaterowie mogą naginać zasady lub próbować znaleźć rozwiązanie pasujące do systemu, w którym żyją (czasem te pomysły są bardzo drastyczne). Ale nigdy, przenigdy nie zastanawiają się, by wyjść poza ramy definicji rzeczywistości.
"Lobster" świetnie się zaczyna. Pierwsza godzina była dla mnie jedną wielką fascynującą, niekończącą się przyjemnością (nie wszyscy się ze mną zgadzali, sporo osób wyszło z kina). Pod koniec niestety okazało się, że film jest za długi. Stał się trochę rozwlekły i mój entuzjazm wobec niego przygasł. Po obejrzeniu "Lobstera" i "Amor eterno" dochodzę do wniosku, że tak nietypowe fabuły sprawdzają się jednak wtedy, gdy nie są za długie, gdy tajemnica pozostaje intrygującą zagadką, a nie męczącą niewiadomą, która jest mozolnie odsłaniana.
Niemniej jednak Lanthimosowi udał się angielskojęzyczny debiut jak mało komu. Dla mnie to jest jego najlepszy film.
Ocena: 8
Rzeczywistość "Lobstera" dzieli się w zasadzie na dwa niezależne światy. Pierwszy należy do par. Bycie w związku jest jedynym przykazaniem, z którego wynika reszta praw i obowiązków. Ci, którzy są singlami, mają określoną liczbę dni, by się sparować lub czeka ich drastyczna transformacja, bo singiel to wróg. Związki bazują na wspólnej cesze: kuternoga z kuternogą, psychopata z psychopatą itp. Drugi świat jest przeciwieństwem pierwszego. Panuje w nim w zasadzie identyczny terror, tyle że wartości są odwrotne. Co najbardziej zdumiewające i przerażające, to dyktat absolutu. W "Lobsterze" nie ma miejsca na szarości. Nie można być trochę takim, trochę innym. Wybierasz jedynkę lub dwójkę. Koniec, kropka.
Nie jest to oczywiście wizja kompletnie nowa dla reżysera. Jego poprzednie filmy bazowały na tym samym koncepcie, tylko ich realizacja była skromniejsza, pozbawiona dekoracji rodem z SF. "Lobster" jest dokładnie tą samą mieszanką groteski i przygnębienia co chociażby "Kieł".
Film Lanthimosa udowadnia, że prawdziwa rewolucja obyczajowa nie jest możliwa, ponieważ nawet ci, którzy buntują się, szukają rozwiązań w obrębie podstawowego, niewymawialnego, oczywistego aksjomatu. Bohaterowie mogą naginać zasady lub próbować znaleźć rozwiązanie pasujące do systemu, w którym żyją (czasem te pomysły są bardzo drastyczne). Ale nigdy, przenigdy nie zastanawiają się, by wyjść poza ramy definicji rzeczywistości.
"Lobster" świetnie się zaczyna. Pierwsza godzina była dla mnie jedną wielką fascynującą, niekończącą się przyjemnością (nie wszyscy się ze mną zgadzali, sporo osób wyszło z kina). Pod koniec niestety okazało się, że film jest za długi. Stał się trochę rozwlekły i mój entuzjazm wobec niego przygasł. Po obejrzeniu "Lobstera" i "Amor eterno" dochodzę do wniosku, że tak nietypowe fabuły sprawdzają się jednak wtedy, gdy nie są za długie, gdy tajemnica pozostaje intrygującą zagadką, a nie męczącą niewiadomą, która jest mozolnie odsłaniana.
Niemniej jednak Lanthimosowi udał się angielskojęzyczny debiut jak mało komu. Dla mnie to jest jego najlepszy film.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz