Szatan kazał tańczyć (2017)
Jest mi bardzo żal tego filmu. "Szatan kazał tańczyć" z całą pewnością nie jest typowym reprezentantem polskiej kinematografii, z czego jestem niezwykle rad. Katarzyna Rosłaniec podjęła ogromne ryzyku i postanowiła pobawić się filmową formą. Pomysł, by pokazać życie bohaterki w serii 2-minutowych, ułożonych niechronologicznie klipów, był świetny. Niestety reżyserka zmasakrowała go straszliwą realizacją.
Pomysł był ekstremalnie ryzykowny, więc wymagał treści, która uzasadniałaby podjęty trud, nadawała głębszy sens. Tymczasem inwencja twórcza Rosłaniec wyczerpała się na poziomie samej idei filmu i kiedy przyszło do tworzenia kolejnych scenek, reżyserka nie miała nic do zaoferowana. "Szatan kazał tańczyć" to zbiór banałów, stereotypów i sekwencji, z których dumni byliby jedynie totalni dyletanci. Poszczególnym scenom brakuje autentyczności, są nabzdyczone i przejaskrawione. Najbardziej rzuca się to w oczach w scenach seksu i intensywnych w zamierzeniu sekwencjach emocjonalnych (jak kłótnia z matką). Widać, że reżyserka uwielbia epatować niektórymi rozwiązaniami, że skupia na nich uwagę, że celebruje je, przez co odziera je z prawdy, pozostawiając jedynie pretensjonalne bajdurzenie.
Bardzo szybko "Szatan kazał tańczyć" zaczął mnie męczyć. I jedyne, co trzymało mnie w fotelu kinowym, to pytanie: czy Rosłaniec jest pozerką czy może autentycznie przeliczyła się z siłami.
Ostatecznie uznaję film za dzieło toksyczne, przyprawiające o ból głowy. Nie ma tu nic, co ratowałoby przed katastrofą. Nawet świadomość, że w 9 na 10 przypadków film musiał zakończyć się fiaskiem.
Ocena: 2
Pomysł był ekstremalnie ryzykowny, więc wymagał treści, która uzasadniałaby podjęty trud, nadawała głębszy sens. Tymczasem inwencja twórcza Rosłaniec wyczerpała się na poziomie samej idei filmu i kiedy przyszło do tworzenia kolejnych scenek, reżyserka nie miała nic do zaoferowana. "Szatan kazał tańczyć" to zbiór banałów, stereotypów i sekwencji, z których dumni byliby jedynie totalni dyletanci. Poszczególnym scenom brakuje autentyczności, są nabzdyczone i przejaskrawione. Najbardziej rzuca się to w oczach w scenach seksu i intensywnych w zamierzeniu sekwencjach emocjonalnych (jak kłótnia z matką). Widać, że reżyserka uwielbia epatować niektórymi rozwiązaniami, że skupia na nich uwagę, że celebruje je, przez co odziera je z prawdy, pozostawiając jedynie pretensjonalne bajdurzenie.
Bardzo szybko "Szatan kazał tańczyć" zaczął mnie męczyć. I jedyne, co trzymało mnie w fotelu kinowym, to pytanie: czy Rosłaniec jest pozerką czy może autentycznie przeliczyła się z siłami.
Ostatecznie uznaję film za dzieło toksyczne, przyprawiające o ból głowy. Nie ma tu nic, co ratowałoby przed katastrofą. Nawet świadomość, że w 9 na 10 przypadków film musiał zakończyć się fiaskiem.
Ocena: 2
Dzisiaj widziałam krótki wywiad z paniami - rezyserką i aktorką Berus. Rosłaniec upiera się, że nikogo nie słucha, robi to co uważa za sluszne - szkoda. Nie spodziewam się wiele po tym filmie, mając doświadczenie z "Baby blues". Aktorka ma nieciekawą dykcję - dała mi się we znaki w "BB". A teraz ty oceniasz najnowsze osiągnięcie na 2. Przypuszczam, nawet bez konfrontacji mojej z filmem, że tym razem nasze oceny będą zbieżne. "Galerianki" na tle obu pozostałych filmów - prezentują się najkorzystniej. bf
OdpowiedzUsuńWiesz, tak naprawdę oceniam na 1. Podwyższyłem ocenę wyłącznie za pomysł, za odwagę w podążaniu bezdrożami polskiej kinematografii. Ale szkoda, że nikogo nie słucha, bo przez to nie ma za wiele do powiedzenia.
Usuń