We the Coyotes (2018)

"My, kojoty" to bajka o tym, że Los Angeles jest rajem dla tych, którzy nie pasują nigdzie indziej. Zarówno tych, którzy mają marzenia niemożliwe do zrealizowania w rodzinnej miejscowości, jak i tych, którzy dotąd nie odkryli swojego powołania. Owszem, twórcy filmu pokazują, że droga do tego raju nie jest wysłana różami, że na jego przedpolach jest najniebezpieczniej, kiedy zwątpienie sprawia, że jednostka gotowa jest porzucić szlak. Jednak "My, kojoty" to film z optymistycznym przesłaniem, więc skończy się w momencie, kiedy bohaterom wydaje się, że przeżywają happy end. Moja cyniczna część natury śmie w to wątpić, a przez to nie całkiem dałem się omamić tej bajce.



Widzę, że McCaul Lombardi znalazł swoją aktorską niszę (a może został w niej zaszufladkowany). "My, kojoty" to już trzeci film (po "American Honey" i "Patti Cake$"), w którym gra podobną postać - driftera ścigającego amerykański sen. Tu akurat gra najbardziej pozytywną i optymistyczną wersję tej postaci, w czym okazał się bardzo dobry. To właśnie w dużej mierze jego gra sprawiła, że film wspominam pozytywnie. Lombardi ma coś w sobie, jakąś intrygującą mieszankę kruchości i elastyczności. Jest tu niczym trzcina na wietrze, targana ostrymi podmuchami wiatru, pod którymi się ugina, ale nie łamie. Podobały mi się rzucane przez niego spojrzenia i szeroki uśmiech. Buduje fajne relacje zarówno z grającą jego dziewczynę Morgan Saylor jak i sympatycznym kumplem z dzieciństwa, w którego wciela się Khleo Thomas.

"My, kojoty" to kino trywialne, trochę naiwne. Ale za sprawą gry Lombardiego było to dla mnie do zaakceptowania.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

After Earth (2013)

Hvítur, hvítur dagur (2019)

The Sun Is Also a Star (2019)

Les dues vides d'Andrés Rabadán (2008)