Hvítur, hvítur dagur (2019)
Po "Zimowych braciach" z wielkim zainteresowaniem wyczekiwałem nowego filmu Palmasona. Liczyłem na tendencję wzrostową i kolejne fascynujące widowisko. Dostałem zaś to samo co poprzednio, tyle że pozbawione klimatu. Została jedynie pretensjonalność.
Najbardziej rozczarowuje to, jak bardzo "Biały, biały dzień" jest schematyczny. Trzyma się bowiem kurczowo wzorca kina leniwego, które przez znaczną część trwania nie robi nic innego, jak tylko usypia czujność widzów, by pod koniec przyspieszyć. Na początku, kiedy widzimy migawki prezentujące to samo miejsce w różnych dniach o różnych porach roku, liczyłem, że reżyser zaproponuje jakąś ciekawą perspektywę lub osadzi historię w nietypowym kontekście. Ale dość szybko okazało się, że są to jedynie rozwiązania estetyczne, za którymi nie kryje się głębsza myśl.
Reżyser folguje sobie również w kwestii korzystania z symboli i metafor. Co miało również miejsce w "Zimowych braciach". Tam jednak takie postępowanie reżysera ostatecznie się obroniło. Tu symboliczna menażeria zostaje pozbawiona znaczeń stając się pustymi i bardzo naciąganymi wizualnymi obrazkami.
Czarę goryczy przelał jednak ostatni kwadrans oferujący kilka zakończeń, co jedno to bardziej drętwe. A już łzawe oczęta z finału, w kontekście wcześniejszych słów psychiatry wydały mi się łopatologią nie do strawienia.
Zapewne dam szansę reżyserowi i kolejny jego film obejrzę. Zaczynam się jednak obawiać, że jego miłość do przekombinowanej symboliki jest pustym manieryzmem, a nie sprytnym sposobem na przekazanie widzom dodatkowych treści.
Ocena: 5
Najbardziej rozczarowuje to, jak bardzo "Biały, biały dzień" jest schematyczny. Trzyma się bowiem kurczowo wzorca kina leniwego, które przez znaczną część trwania nie robi nic innego, jak tylko usypia czujność widzów, by pod koniec przyspieszyć. Na początku, kiedy widzimy migawki prezentujące to samo miejsce w różnych dniach o różnych porach roku, liczyłem, że reżyser zaproponuje jakąś ciekawą perspektywę lub osadzi historię w nietypowym kontekście. Ale dość szybko okazało się, że są to jedynie rozwiązania estetyczne, za którymi nie kryje się głębsza myśl.
Reżyser folguje sobie również w kwestii korzystania z symboli i metafor. Co miało również miejsce w "Zimowych braciach". Tam jednak takie postępowanie reżysera ostatecznie się obroniło. Tu symboliczna menażeria zostaje pozbawiona znaczeń stając się pustymi i bardzo naciąganymi wizualnymi obrazkami.
Czarę goryczy przelał jednak ostatni kwadrans oferujący kilka zakończeń, co jedno to bardziej drętwe. A już łzawe oczęta z finału, w kontekście wcześniejszych słów psychiatry wydały mi się łopatologią nie do strawienia.
Zapewne dam szansę reżyserowi i kolejny jego film obejrzę. Zaczynam się jednak obawiać, że jego miłość do przekombinowanej symboliki jest pustym manieryzmem, a nie sprytnym sposobem na przekazanie widzom dodatkowych treści.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz