Arritmia (2007)

Zaczynam powoli mieć dosyć filmów o wojnie. Jeśli bowiem nie jest to kino akcji, a dramat, to już po samym haśle gatunkowym wiadomo, czego się spodziewać: bohaterów, których niszczy przemoc, którzy nie potrafią sobie z nią poradzić. I tak jest też w "Arytmii". Choć twórcy próbują zagmatwać sprawę, jest to ni mniej ni więcej, jak tylko opowiastka o młodym i przystojnym (oczywiście!) facecie, któremu więzienie Guantanamo wyszło bokiem doprowadzając go na skraj szaleństwa. A ja zamiast się wczuć w jego ból nie mogłem przestać się zastanawiać, co jest z ludźmi nie tak. Czy rozwój cywilizacyjny sprawia, że jesteśmy coraz słabsi psychicznie? A może w czasach starożytnych, czy średniowieczu ludzie też cierpieli na syndrom stresu pourazowego związanego z brutalną rzeczywistością wojny?


Twórcy filmu mieli kilka fajnych pomysłów, ale też i kilka zupełnie nietrafionych. Zatarcie granicy pomiędzy rzeczywistością a fikcją zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy. Niestety trochę nie wyszła realizacji i zbyt łatwo jest przejrzeć całą intrygę. Zdecydowanym niewypałem było wprowadzenie monologów z offu. Sprawiają one, że całość jest pretensjonalnym bełkotem pseudoartystów.

Rupert Evans wypada tutaj znacznie lepiej niż w "Agorze", choć obsesja Vicente Peñarrochy na punkcie pokazywania jego zbolałej twarzy graniczy z fetyszyzmem. Oczywiście dla mnie najważniejszy był Derek Jacobi. Niestety tutaj wypadł średnio.


Niezła jest ścieżka dźwiękowa. Niestety została ona wybrana przez grafomana. Większość piosenek w sposób tak oczywisty wali po uszach, że zamiast podkreślać obraz sprawia, że całość jest po prostu ordynarna.

Ocena: 6

Ps. Pierwszy klip zawiera wiele scen, których nie ma w wersji filmu, jaka widziałem – na szczęście, bo tu łopatologia aż miażdży.

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

After Earth (2013)

Hvítur, hvítur dagur (2019)

The Sun Is Also a Star (2019)

Nurse 3-D (2013)