Feuchtgebiete (2013)

Śmiech jest najstraszliwszą z broni, jaką można wytoczyć w walce z bólem duszy. Jest to bowiem broń obosieczna. Pozwala tworzyć wrażenie normalnego funkcjonowania. Lecz jednocześnie nie pozwala na zaleczenie rany. Śmiech tworzy bowiem iluzję, której nie można w żaden sposób przebić. A za tą iluzją kryje się otchłań autodestrukcji wobec której świat jest całkowicie bezradny, bo nawet jeśli zauważa, to interpretuje to zgodnie z maską założoną przez osobę, a nie z prawdą, jaka się pod nią ukrywa.




"Wilgotne miejsca" to film-ostrzeżenie, by uważać na wesołków, kawalarzy, maniakalnych ekstrawertyków oddających się hedonistycznym praktykom. Jest wielce prawdopodobne, że za tą szokującą skorupą kryje się bezradne dziecko, które wciąż tkwi w okowach lęku przed śmiercią, stratą, bólem, zdradą. To rzucanie się w chaos doświadczeń i jawne bagatelizowanie norm i zasad bezpieczeństwa tworzy przepaść między osobą a światem. Przepaść, która ma chronić przed nawrotem cierpienia.

Tak właśnie jest z Helen i filmem o niej. Początek "Wilgotnych miejsc" to studium jej maski. Nie widząc nic poza nią, przyjmujemy ją jako rzeczywistość. Obraz Wnendta w tym momencie jest szokująco bezpruderyjną komedią, która na przemian będzie wywoływać salwy śmiechu i odruch wymiotny. Kiedy już twórcy przekonają widzów, że nie ma tutaj nic więcej, nagle zaczną pojawiać się rysy, rzeczy niepasujące do obowiązującej konwencji. Z początku będą budzić tylko zmieszanie, potem dyskomfort zacznie rosnąć, aż wreszcie śmiech będzie zamierać w gardle, kiedy stanie się jasne, jak okrutny los spotkał Helen i w jak przerażającym więzieniu zamknęła sama siebie.

To sprytny zabieg, ale moim zdaniem psuje film. Sprowadza bowiem historię Helen do przypadku diagnostycznego i to dość oczywistego. Helen jest wręcz podręcznikowym zbiorem objawów. To mi się średnio podoba. Miałem wrażenie, że twórcy uznali, że nie mogą po prostu nakręcić hardcore'owej komedii, że muszą się jakoś usprawiedliwić z rzeczy, jakie każą wyczyniać swojej bohaterce. Ich wyjaśnienia brzmią sensownie i wiarygodnie, ale umniejszają to, co jest największą siłą "Wilgotnych miejsc". Bo też film Davida Wnendta to miejscami rzecz fenomenalnie zabawna i szokująca. Nie zdziwię się, jeśli w Polsce padną oskarżenia o obrazę uczuć religijnych. Scena z Janem Pawłem II jest obłędnie zabawna, ale moherowe berety na pewno nie będą zadowolone z faktu, że Niemcy śmieją się z polskiego świętego. Mnie jednak bawiło to, że JP2 jest jedną z perwersyjnych przypadłości, na jakie "cierpią" bohaterowie (głównie bohaterki) "Wilgotnych miejsc".

Ocena: 7

Komentarze

  1. O, taki temat mnie zachęca. Nawet twoje ostrzeżenie o kierunku mnie nie bardzo zniechęca, sam zapewne docenię takie wyjście bardziej.

    Dzięki za informację o takim kinie.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że wiele osób doceni takie rozwiązanie. Zauważam, że wiele osób wstydzi się hardcore'owych komedii, jakby były one oznaką braku inteligencji tych, którym się one podobają. Kiedy więc mają drugie dno, można poczuć się bezpieczniej. Ale to też jest broń obosieczna. Bo jak tu z czystym sumieniem śmiać się z czego, co pachnie kryminałem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

The Sun Is Also a Star (2019)

Les dues vides d'Andrés Rabadán (2008)

Paradise (2013)