Doctor Strange (2016)

SPOILERY

Wprowadzenie magii do świata Marvela nastąpiło bez fanfar (oczywiście pomijam fakt, że wcale nie jest to żadne wprowadzenie magii). "Doktor Strange" zamiast być filmem różnym od reszty tytułów MCU, składa się niemal wyłącznie z tego, co łączy wszystkie produkcje Marvela. Odmienność dotyczy wyłącznie rozdęcia strony wizualnej. Konstrukcja fabuły jest tak sztampowa, że zaczynam się zastanawiać, czy w Disneyu pracują sami lenie czy raczej tchórze. Jeśli ci pierwsi, to "Doktor Strange" został zrobiony według zasady: ludzie chcą więcej tego samego, więc im to dajmy, ale w innych kostiumach i scenografiach i będą zachwyceni. Jeśli ci drudzy, to "Doktor Strange" został zrobiony nie z myślą o tym, by tworzyć coś nowego, ale by nie stracić tego, co udało się wypracować w ciągu ostatniej dekady. Niezależnie od tego efekt jest ten sam: kiepsko opracowani bohaterowie, słabiutko uzasadniona przemiana psychiczna i bohaterów i złoczyńców, sporo efekciarstwa, garść geekowych easter-eggów i na tym koniec.



Sama w sobie postać Strange'a to chyba najnudniejszy bohater spośród tych, którzy doczekali się własnego widowiska (choć pokonał Thora o włos). Reprezentuje sobą mniej więcej ten sam poziom co Hawkeye, ale ma więcej szczęścia i zamiast beznadziejnych umiejętności ma prawdziwą moc i to go ratuje.

Za mało jest też w filmie humoru i dystansu do siebie. Większość niby zabawnych scen, wcale takimi nie była, a peleryna sama całości na odpowiednim poziomie nie utrzyma.

Marvel już chyba na dobre zrezygnował z próby stworzenia czarnego charakteru z prawdziwego zdarzenia. Tutaj mamy trzech i wszyscy są niedorobieni. Kaecilius jest tak stereotypowym złoczyńcą, że trudno wykrzesać sobie na jego widok choć krztę entuzjazmu. Potężny Dormammu jest śmieszny swoją bezsilnością i faktem, że do jego wizualnej prezentacji wykorzystano schemat wcześniej użyty do konstrukcji wyglądu Groota (naprawdę rysy twarzy mają tak podobne, że łatwiej przyszłoby mi uwierzyć, że Dormammu jest ojcem Groota niż bytem, przed którym posiadający moc trzęśli się przez ostatnich kilka tysiącleci). A Mordo. No cóż, on dopiero raczkuje, więc póki co jest zerem, nawet w scenie po napisach.

Pozostaje strona wizualna, która też budzi u mnie mieszane uczucia. Pierwsza reakcja jest pozytywna. Na wielkim ekranie IMAX efekty komputerowe zdają się robić niesamowite wrażenie. Szczególnie walka w lustrzanym świecie imponuje rozmachem. Ale szybko okazuje się, że tak naprawdę twórcy oferują pustą stymulację. To nie jest wizja organiczna, która zachwycałaby nietypowymi rozwiązaniami, niezwykłymi pomysłami, która zostawałaby ze mną na dłużej. Kiedy Strange po raz pierwszy konfrontowany jest z możliwościami świata bez granic, natychmiast przyszła mi do głowy pierwsza wizyta Neo w matriksie. Scena w "Doktorze Strange'u" jest bardziej rozbudowana - to barok w swojej najbardziej ostentacyjnej formie, kapiącej ozdobnikami. Ale to scena z "Matriksa" jest tą, którą nadal będę pamiętał, bo choć jest zrealizowana prostszymi środkami, to po prostu lepiej dział. U Derricksona mamy raczej do czynienia z reakcją odruchową, mechaniczną na bodźce wizualne. Kiedy jednak to przestaje działać, okazuje się, że reżyser ma bardzo płytką wyobraźnię, że jego pomysły są wtórne i maskuje to po prostu ilością nakładanych na siebie efektów. W ten sposób nawet w MCU jest wiele filmów mających bardziej zapadające w pamięci sekwencje (każdy z "Kapitanów", a także "Strażnicy", nawet kolejka z "Ant-Mana" ma w sobie więcej oryginalności od wszystkiego, co pokazano w "Strange'u"). Ale to w zasadzie wcale mnie nie dziwi. Nie mam bowiem najlepszego zdania o Derricksonie. Może poniżej pewnego poziomu nie spada, ale też żaden jego film nie jest szczególnie wart zapamiętania (wciąż najlepszym jego dziełem jest w moich oczach "Sinister", a to przecież jest tylko solidny horror i nic ponad to).

Rozczarował mnie też Michael Giacchino. Jego muzyka w "Jupiter: Intronizacja" bardzo mi się spodobała. Tymczasem tutaj zaprezentował najnudniejszy zestaw bombastycznych utworów, które już 50 lat temu byłyby nudne i wtórne.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

The Sun Is Also a Star (2019)

Les dues vides d'Andrés Rabadán (2008)

Paradise (2013)