Ostatnia rodzina (2016)

Nie zamierzałem oglądać "Ostatniej rodziny". Temat Beksińskich ani mnie ziębi ani grzeje, więc spodziewając się, że będzie to typowa biografia zbudowana na bazie wyliczanki zdarzeń istotnych w życiu Zdzisława i Tomasza, nie widziałem sensu, by po niego sięgać. Do pójścia do kina przekonał mnie potop pozytywnych ocen. Pomyślałem sobie, że może jednak to będzie dobra rzecz, że może nie jest to biograficzna sztampa, że Matuszyński wykorzystał żywoty Beksińskich, by coś widzom powiedzieć.



Niestety, "Ostatnia rodzina" urzeczywistniła większość obaw, jakie miałem wobec filmu. Okazało się, że jest to kino biograficzne tak rutynowe, że aż bolesne. Oglądanie go bez wiedzy na temat faktów z życia Beksińskich pozbawia wiele scen właściwego kontekstu, przez co nie sposób je zrozumieć. Choć reżyser koncentruje się na rodzinie, to jednak nie potrafi sobie odmówić sekwencji, które dla takiego podejścia nie mają znaczenia. Jak choćby scena katastrofy lotniczej. Dla narracji prowadzonej przez Matuszyńskiego jest ona zbędna (zwłaszcza, że zrealizowana jest wyłącznie poprzez skupienie się na postaci Tomasza), ale trudno sobie wyobrazić "rzetelną" biografię (tj. taką, która wylicza wszystkie istotne fakty z danego przedziału czasowego) bez uwzględnienia tej sekwencji (szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę samobójcze skłonności Tomasza). Są tu też całe wątki, które nie mają racji bytu. Po co po ekranie pałęta się Chyra jako Piotr Dmochowski? Przecież ta postać i tak istnieje tylko po to, żeby w filmie mogła pojawić się scena, jak Zofia Beksińska reaguje na jego książkę. Ale reżyser nie stara się pokazać, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego Tomasz był na Dmochowskiego cięty (zresztą o stosunku Tomka do Dmochowskiego też dowiadujemy się z drugiej ręki). Gdyby wyciąć wszystkie sceny z Chyrą i wspomnienie o książce, film nic by na tym nie stracił (ale znów, książka o Beksińskich to znany fakt, więc trudno sobie wyobrazić biograficzną wyliczankę bez wspominania o niej).

Najgorsze jest jednak to, że "Ostatnia rodzina" jest kinem behawioralnym (którego nie jestem fanem). Oznacza to tyle, że reżyser w ogóle nie zagłębia się w przyczyny. Dla Matuszyńskiego w zasadzie nie istnieją motywy, popędy (choć niby uwzględnia scenę, w której Zdzisław Beksiński o popędach mówi), liczy się tylko zachowanie. Ale w ten sposób "Ostatnia rodzina" przestaje być filmem o Beksińskich, a staje się filmem o aktorach odgrywających Beksińskich. Jest więc wewnętrznie pusty. Obserwacje są błahe i redukują Beksińskich do poziomu postaci nieistotnych. Artystyczna działalność Zdzisława Beksińskiego jest zaznaczona w minimalnym stopniu, ma nadać jego bezbarwnej osobie pozór wyjątkowości. Tomasz Beksiński jest definiowany  przez swoje manieryzmy, ale wszystko w jego życiu dzieje się bez jego udziału. Z filmu trudno zrozumieć, jakim cudem trafił do radia (puf, i już w nim jest), jak to się stało, że coś tam organizował (puf, i już prowadzi jakąś potańcówkę), gdzieś był zapraszany (puf, i już czyta na żywo tekst polski do "Szpiega, który mnie kochał"), nawet nieliczne związki "dzieją" się bez jego udziału, jakby był kanapą, na której jakaś dziewczyna postanowiła na chwilę przysiąść (i w sumie jest jej bez różnicy, na której kanapie usiądzie). Ale i tak Zofia Beksińska została zredukowana najbardziej. Gdyby nie jedna scena, w której wspomniane zostaje jej wykształcenie, można byłoby ją traktować jako sprzęt AGD z dodatkowo wgraną opcją martwienia się o Tomka Beksińskiego.

Z "Ostatniej rodziny" nie dowiedziałem się nic ani o Beksińskich jako rodzinie, ani o poszczególnych jej członkach. Nie zauważyłem też, by ich historia stała się punktem wyjścia dla jakichkolwiek rozmyślań twórców na temat człowiek w ogóle. Jeśli chodzi o sens istnienia filmu, to nie ma go wcale.

Ale choć sam obraz Matuszyńskiego mi się nie podoba, to jednak nie żałuję, że go obejrzałem. A to za sprawą fantastycznych kreacji aktorskich. Jestem pod wielkim wrażeniem kreacji Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika. Może to, co robią jest powierzchowne (bo nie ma w sobie żadnego głębszego nośnika treści), ale oglądanie tego, jak oddają zachowania (bo nie osobowość) Beksińskich, sprawiało mi nieskrywaną przyjemność. Są to jednak role efekciarskie, więc pewnie dlatego najbardziej spodobała mi się gra Aleksandry Koniecznej w roli Zofii Beksińskiej. Niby cicha i niepozorna, ale robiła na mnie piorunujące wrażenie. Jestem nią zachwycony.

Podobały mi się też zdjęcia Kacpra Fertacza. Jest w nich piękno i świetne budowanie klimatu. Choć w przypadku tego ostatniego, za często bazował na powtarzalności rozwiązań wizualnych (np. statyczne rozpoczynanie sceny i dopiero po niemiłosiernie długim czasie pozwalanie, by coś się zaczynało dziać). W ten sposób to, co za pierwszym razem dawało porządnego kopa, pod koniec filmu trochę mnie irytowało, stając się tanią sztuczką do manipulacji emocjami.

Ocena: 4

Komentarze

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

The Sun Is Also a Star (2019)

Les dues vides d'Andrés Rabadán (2008)

Paradise (2013)