Prince of Persia: The Sands of Time (2010)

Leni Riefenstahl byłaby dumna. Rzadko kiedy mamy do czynienia z tak czystą propagandą, którą ogląda się zupełnie tej propagandy nie czując. "Książę Persji" jest bowiem niczym więcej jak purytańską agitką i na ironię losu zakrawa fakt, że przygotował go Anglik, skąd przecież purytanie zwiali w poszukiwaniu ziemi pod budowę Nowego Jeruzalem.


Film doskonale oddaje ducha ruchu, który zapoczątkował budowę kolonii i dał podwaliny pod dzisiejsze Stany Zjednoczone. Władza państwowa jest tu krytykowana, pojawia się wyraźny wątek kontestacyjny. Jedyna władza możliwa do przyjęcia to ta, która ma korzenie w religii. Jednak i ona ma ograniczenia. Tak jak u nas modny jest ostatnio podział na patriotów i prawdziwych patriotów, tak "Książę Persji" wprowadza podział na dobrych ludzi i wielkich. W ten sposób sprytnie unika krytyki wierzących, którzy podporządkowują się rządowi i władzy federalnej, a jednocześnie strofuje ich mówiąc wyraźnie, że nieposłuszeństwo wobec władzy jest ważniejsze, jeśli w grę wchodzi sumienie. Wątek religijny jest zresztą w filmie niezwykle istotny, lecz jednocześnie bardzo zmyślnie ukryty tak, by nie czuć było ewangelizacyjnym zacięciem.

Wszystko to można byłoby wybaczyć, lecz "Książę Persji" idzie dalej. Pokazuje, że na drodze do zbawienia wszelkie ofiary są uzasadnione i nie należy od nich odstępować. To już jest czysty fanatyzm, który skutkuje całymi stosami trupów. Prawie wszyscy w tym czy innym momencie filmu giną. Kiedy jest to ofiara złożona z siebie to jeszcze można to jakoś zrozumieć. Kiedy jednak w imię idei mordowani są inni, to już mam problem. Jeszcze gorsza jest jednak coś innego – obietnica, że śmierć nie jest końcem. W filmie prawie wszyscy zostają wskrzeszeni. Zapowiedź zmartwychwstania jeszcze tylko wzmacnia determinację do śmierci za wiarę – w końcu nie jest to śmierć wieczna.

Ta koszmarna ewangelia w normalnych okolicznościach odstręcza, lecz Mike Newell tak sprawnie opowiada historię, że uwodzi widza. Sam nie raz łapałem się na tym, że oglądam to widowisko z zainteresowaniem i ekscytacja. Nie zważając nie tylko na przesłanie ale też i na chaos panujący na obrazie. Ta kusząca wizja wystarcza mi za uzasadnienie, dlaczego w niektórych rejonach Stany nazywane są szatanem.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)