The Revenant (2015)
Coś niedobrego dzieje się z amerykańskim kinem. Jeden film ("Nienawistna ósemka") mogę uznać za wyjątek potwierdzający regułę. Dwa filmy ("Dziewczyna z portretu") mogę uznać za przypadek. Ale trzy ("Zjawa")? To już jest oznaka jakiegoś trendu. I jest to trend, który wcale mi się nie podoba.
W zasadzie mógłby powtórzyć tu wszystko, co o formie przytłaczającej treść napisałem przy "Dziewczynie z portretu". Znów mam monstrualnie dobre zdjęcia, dopracowane kostiumy i scenografię. Znów dostałem solidne kreacje aktorskie. Ale w ich cieniu usycha sama historia. Niby Iñárritu porusza tu te same tematy, co w niemal wszystkich swoich wcześniejszych filmach (poczucie winy, pragnienie zemsty, egzystencjalny ból i alienacja). Ale tym razem robi to w sposób mechaniczny. W przeciwieństwie do "Babel" czy "Amores perros" tutaj nie ma bohaterów. Tu są Kreacje. Epickość została w "Zjawie" tak zintensyfikowana, że wkracza na poziom toksyczności. Tego po prostu nie dało się znieść. A już główny morał ("zemsta należy się Bogu") wydał mi się irytująco idiotyczny i to właśnie przez napuszoną grę nie tylko DiCaprio ale też i reszt obsady (z Hardym na czele).
Co gorsza to, co w "Dziewczynie z portretu" sprawiło, że film oceniłem wyżej, czyli zdjęcia, kostiumy, scenografia, tutaj funkcjonowało odwrotnie. Większość mastershotów Lubezkiego wywoływała u mnie reakcję alergiczną. Są tak wycyzelowane, że przestają pełnić służebną funkcję wobec fabuły, a stają się sednem tego filmu. Przez co całość robiła na mnie wrażenie fałszu, inscenizacji wyłącznie na potrzeby kolejnych mistrzowskich ujęć. Co prawda miejscami udawało mi się o tym zapomnieć (scena z niedźwiedzicą!) lub przynajmniej zignorować i poddać się manipulacji (pierwszy atak Indian, finałowe starcie). Ale niestety w większości przypadków estetyczna perfekcja biła po oczach, oślepiając na wszystko inne.
Odrębną sprawą jest gra Leonardo DiCaprio. To, co tutaj wyprawia jest po prostu niesmaczne. Już bardziej płaszczyć się i żebrać o Oscara nie można. Dobiło mnie finałowe ujęcie, kiedy ze łzami w oczach DiCaprio patrzy wprost do kamery. Nie mam wątpliwości, że tak naprawdę "patrzy" na członków Akademii błagając o statuetkę. Niech Akademia zrobi mu tę łaskę i da mu Oscara. Nie wiem bowiem, czy byłbym w stanie przetrwać kolejny podobny "popis".
Ocena: 5
PS. Czy część dialogów nie została przypadkiem zdubbingowana? Miałem nieodparte wrażenie, że praca ust nie pokrywa się ze słowami, które słyszę.
W zasadzie mógłby powtórzyć tu wszystko, co o formie przytłaczającej treść napisałem przy "Dziewczynie z portretu". Znów mam monstrualnie dobre zdjęcia, dopracowane kostiumy i scenografię. Znów dostałem solidne kreacje aktorskie. Ale w ich cieniu usycha sama historia. Niby Iñárritu porusza tu te same tematy, co w niemal wszystkich swoich wcześniejszych filmach (poczucie winy, pragnienie zemsty, egzystencjalny ból i alienacja). Ale tym razem robi to w sposób mechaniczny. W przeciwieństwie do "Babel" czy "Amores perros" tutaj nie ma bohaterów. Tu są Kreacje. Epickość została w "Zjawie" tak zintensyfikowana, że wkracza na poziom toksyczności. Tego po prostu nie dało się znieść. A już główny morał ("zemsta należy się Bogu") wydał mi się irytująco idiotyczny i to właśnie przez napuszoną grę nie tylko DiCaprio ale też i reszt obsady (z Hardym na czele).
Co gorsza to, co w "Dziewczynie z portretu" sprawiło, że film oceniłem wyżej, czyli zdjęcia, kostiumy, scenografia, tutaj funkcjonowało odwrotnie. Większość mastershotów Lubezkiego wywoływała u mnie reakcję alergiczną. Są tak wycyzelowane, że przestają pełnić służebną funkcję wobec fabuły, a stają się sednem tego filmu. Przez co całość robiła na mnie wrażenie fałszu, inscenizacji wyłącznie na potrzeby kolejnych mistrzowskich ujęć. Co prawda miejscami udawało mi się o tym zapomnieć (scena z niedźwiedzicą!) lub przynajmniej zignorować i poddać się manipulacji (pierwszy atak Indian, finałowe starcie). Ale niestety w większości przypadków estetyczna perfekcja biła po oczach, oślepiając na wszystko inne.
Odrębną sprawą jest gra Leonardo DiCaprio. To, co tutaj wyprawia jest po prostu niesmaczne. Już bardziej płaszczyć się i żebrać o Oscara nie można. Dobiło mnie finałowe ujęcie, kiedy ze łzami w oczach DiCaprio patrzy wprost do kamery. Nie mam wątpliwości, że tak naprawdę "patrzy" na członków Akademii błagając o statuetkę. Niech Akademia zrobi mu tę łaskę i da mu Oscara. Nie wiem bowiem, czy byłbym w stanie przetrwać kolejny podobny "popis".
Ocena: 5
PS. Czy część dialogów nie została przypadkiem zdubbingowana? Miałem nieodparte wrażenie, że praca ust nie pokrywa się ze słowami, które słyszę.
Najlepsze jest to, że jeszcze przed zobaczeniem filmu byłam z lekka "oburzona" :) , jak ty się odnosisz względem Leo, mam na myśli wpis na filmwebie. Ale po seansie miałam podobne wrażenie, czemu dałam wyraz. :) dziś weszłam tutaj i zakończenie twego wpisu rozbawiło mnie do łez, chociaż naprawdę lubię Leo niezmiennie od pierwszej jego roli. Ta jego tegoroczna nominacja za ten film to jakaś parodia. :)
OdpowiedzUsuńNo, a poza tym, zgadzam się ze wszystkim co napisałeś, nie tylko względem Leo. Jednym slowem - spore rozczarowanie. Co sie dzieje z tym kinem, produkują na siłę, żeby tylko interes się kręcił? Jestem zniesmaczona.
bf
Ja też Leo lubię (choć nie za wszystkie role), ale tu mnie niestety nie przekonał do siebie. Gra jak stary Pacino czy De Niro, jak niewolnik maniery. A przecież jest jeszcze na to za młody.
UsuńSą na rzeczy te pretensje o przeestetyzowanie "Zjawy". A jednak wiele - jeśli nie wszystko - zależy od naszego nastawienia do filmu, reżysera, operatora... Bo to, co dla jednego wiedza będzie powodem zachwytu, u innego moze spowodowac irytację.
OdpowiedzUsuńKiedy jednak mamy na coś alergię, to moim zdaniem nie możemy tego recenzować, bo wtedy bardziej piszemy o nas (naszej jednak przypadłości), niż o twórcy, autorze.
Uważam, że posądzanie Di Caprio o czołganie się - płaszczenie i żebranie o Oskara, jest dość małostkowe i niesprawiedliwe. On już zagrał tyle znakomitych ról (które jak najbardziej warte były Oskara, a zostały przez Akademie zignorowane), że danie mu tego świecidełka - albo nie - w niczym nie zmieni jego pozycji jednego z najbardziej wybitnych aktorów współczesnych.
https://wizjalokalna.wordpress.com/2016/01/28/inarritu-zjawa/
PS. Tak naprawdę wszystko w filmie jest "manipulacją". Z tym, że jeśli ta obróbka artystyczna nam się podoba, to chwalimy twórców, a jeśli nie - to wytykamy im "manipulację".
"Kiedy jednak mamy na coś alergię, to moim zdaniem nie możemy tego recenzować, bo wtedy bardziej piszemy o nas (naszej jednak przypadłości), niż o twórcy, autorze."
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się. Moim zdaniem zawsze piszemy wyłącznie o sobie. O swoim odbiorze dzieła. Coś takiego jako obiektywizm nie istnieje. Wszystko, co wiemy o filmie, wiemy na bazie interpretacji bodźców zmysłowych dokonanych w umyśle, interpretacji dokonanej przy użyciu naszej wiedzy, wrażliwości emocjonalnej/estetycznej, doświadczeń życiowych itp. itd. Coś się nam podoba nie dlatego, że jest piękne, tylko dlatego, że my to uważamy za piękne.
Fakt, że nie podoba mi się ostatnia scena i że uważam ją za żebranie o Oscara, wcale nie oznacza, że przekreślam jego wcześniejsze dokonania aktorskie.
PS. Oczywiście, że wszystko w sztuce jest manipulacją, dlatego zwraca się na nią uwagę wtedy, kiedy wykracza poza "pasmo niewidzialności". I nie powiedziałbym, że każda manipulacja oznacza, że się nie podoba. Jest wiele filmów, które obnoszą się ze swoją "manipulacyjnością" i jest to ich atut (np. "Rekonstrukcja")
To o czym napisałeś to jest skrajny subiektywizm.
OdpowiedzUsuńPisanie o sobie nie jest tym samym, co pisanie o swoim odbiorze dzieła. (W pierwszym przypadku nie potrzebne jest żadne dzieło, tylko nasze ego.)
Oczywiście, że recenzując film czy książkę kierujemy się własnymi wrażeniami - piszemy o naszym odbiorze dzieła. Ale każde dzieło istnieje jednak niezależnie od nas - a tym samym obiektywnie. Podlega też pewnym obiektywnym kanonom (dzięki temu można np. odróżnić film, dajmy na to Felliniego, od filmu nakręconego przez pana Mietka na weselu Józka i Marysi). Istnieją jednak obiektywne kanony artyzmu, dzięki którym bardziej się ceni filmy np. Bergmana od filmów reżyserów kręcących kino typu "Kac Warszawa".
Piękno "Piety" nie zniknie tylko dlatego, że według naszego widzimisię odmówimy jej piękna. Książki Dostojewskiego nie przestaną być dobre tylko dlatego, że my uznamy je za złe... etc.
Przyjęcie więc Twojej supozycji, prowadzi więc do absurdu i niedorzeczności, bo wychodzi na to, że to my tworzymy wartość dzieła (a nie jego twórca).
Nawet jeśli nie lubimy Szekspira i nas on nudzi, to przecież w niczym nie zmieni to faktu, że jest on najwybitniejszym dramaturgiem w dziejach literatury. (Kiedy więc napiszemy, że jest Szekspir jest mało interesujący i nudny, to mało kto interesujący się teatrem, będzie brał na poważnie naszą teatralna krytykę - no. chyba że tacy sami dyletanci,jak my ;) )
"Ale każde dzieło istnieje jednak niezależnie od nas" - oczywiście, że tak, ale istnieje jedynie jako zbiór sensorycznych wrażeń, ich interpretacji i oceny dokonuje się już subiektywnie, o tym co jest dobre lub złe decyduje się poprzez uzgodnienie zbiorowe
OdpowiedzUsuń"Istnieją jednak obiektywne kanony artyzmu"
Naprawdę. Obiektywność zakłada niezmienność. Tymczasem w sztuce (nie tylko w kinie) taka niezmienność nie istnieje. To, co w jednej epoce jest wyznacznikiem artyzmu/piękna/wartości, w innej stanie się synonimem kiczu. Takie "Metropolis" na przykład. Przyjęte zostało równie ciepło, co niedawno "Kac Wawa", a teraz uważane jest przełomowe dzieło, wyznacznik całych gatunków i sposobu budowania przestrzeni filmowej.
"Nawet jeśli nie lubimy Szekspira i nas on nudzi, to przecież w niczym nie zmieni to faktu, że jest on najwybitniejszym dramaturgiem w dziejach literatury."
Tylko dlatego, że zakorzenił się w zbiorowej świadomości, a to nie to samo, co obiektywny wyznacznik jakości. Rzeczy bezwartościowej często są przełomowe i wpływają na bieg historii. A co do wartości Szekspira, to jeśli poczytasz studia nad literaturą, to zauważysz, że wielu specjalistów uważa za bardziej wartościowych współczesnych Szekspirowi twórców, o których świat dziś raczej nie pamięta.
Opinia zbiorowości jest jedynie wektorem poszczególnych ocen subiektywnych. To jeszcze nie czyni z nich oceny obiektywnej. Choć dla uproszczenia (by dyskurs był możliwy) tak się przyjmuje. Dopóki jednak pamiętamy o tym rozróżnieniu, dopóty jest ok.
"o tym co jest dobre lub złe decyduje się poprzez uzgodnienie zbiorowe"
OdpowiedzUsuńNo właśnie: gdybym ja napisał takie zdanie, to założę się, że byś mi zaprzeczył ;)
Ale ja jednak (mimo, że to stwierdzenie niejako potwierdza to, co napisałem w poprzednim moim komentarzu)tego bym w ten sposób nie sformułował (i to nie tylko dlatego, że są oceany szmiry, którą "zbiorowość" uznaje za coś fajnego).
To zdanie według mnie nabiera sensu, jeśli zamiast "uzgodnienia zbiorowego" użyje się słowa "kultura". Bo to właśnie ludzka kultura wprowadza do obiegu pewne wartości, które niejako obiektywizują artyzm - to w obrębie danej kultury można mówić, że dane dzieło ma większą wartość artystyczną, niż inne.
Tak więc, żeby być lepiej zrozumianym, to pisząc "istnieją jednak obiektywne kanony artyzmu", powinienem dodać: w ramach pewnego kulturowego kanonu (np. epoki czy stylu, danej szkoły czy koncepcji filozofii sztuki... etc.)
Zważ, że kiedy istniały określone (i to dość jasno) kanony (np. grecki klasycyzm, renesansowa doskonałość) to też dość łatwo można było określić wartość artystyczną dzieła. Kiedy te kanony się zupełnie rozmyły (nastąpiła totalna dowolność, pomieszanie wszelkich wartości), to ocena wartości dzieła stała się funkcją czyjegoś "widzimisię" - właśnie skrajnie subiektywna (na co dałeś dowód w swojej pierwszej wypowiedzi.
Według mnie byłoby absurdem gdyby wartość artystyczna dzieła zależała od naszej subiektywnej oceny, a nie od dobrej czy złej roboty twórcy tego dzieła (bo do tego sprowadza się "subiektywizm", o którym Ty mówisz).
Innymi słowy, wartość artystyczna - ale też np. piękno czy brzydota - istnieją także poza nami (ale ciągle w obrębie ludzkiej kultury i jej percepcji przez innych ludzi).
"o tym co jest dobre lub złe decyduje się poprzez uzgodnienie zbiorowe"
UsuńNo właśnie: gdybym ja napisał takie zdanie, to założę się, że byś mi zaprzeczył ;)
Nie, dopóki pozostawiłbyś zdanie w tej formie. Ale kiedy rozwijasz je o twierdzenie "wartość artystyczna - ale też np. piękno czy brzydota - istnieją także poza nami", to już muszę zaprzeczyć
Ja mówię tyle: kulturowy kanon wartości artystycznej to wypadkowa sumy poglądów jednostkowych w danym okresie czasu w określonej przestrzeni. Tym mówisz: kanon ten przez sam fakt swego istnienia staje się wartością obiektywną. A skoro obiektywny kanon istnieje, to ocenę jednostkową można porównywać do niego i w ten sposób uznać ją za obiektywną (jeśli wpada w przyjęty zakres) lub subiektywną (jeśli znajduje się poza tym zakresem).
Otóż nie. To nie jest relacja wzajemnie równoważna. Jednostkowa ocena pozostaje subiektywna. Ale ponieważ ludzkie doświadczenie w obrębie danego miejsca/czasu jest podobne, to – poza przypadkami skrajnymi - subiektywne filtry są również podobne, stąd subiektywne oceny na poziomie dużej grupy statystycznej będą układać się w regularny rozkład, gdzie ocen indywidualnych w miarę podobny będzie najwięcej, a różnych (na obu końcach) mniej. Stąd możemy mówić o pewnych kanonach, ale nie możemy z tych kanonów wyprowadzać indywidualnej obiektywności oceny. Innymi słowy: możesz powiedzieć, że twoja ocena jest zgodna z takim lub innym kanonem wartości, ale nie możesz twierdzić, że dokonałeś tej oceny w sposób obiektywny.
Obiektywność oznacza przecież, powtarzalność wyników w tych samych warunkach. A ta jest nie możliwa w ogóle (o czym uczy współczesna fizyka, poza szczególnym przypadkiem badań w obrębie trzech wymiarów), a już w szczególności w przypadku ocen osób, ponieważ każda jednostka jest inna, a zatem "warunki" oceny (mózg/intelekt/emocje/wrażliwość) są różne.
Przy okazji niektóre z tych przeszłych kanonów piękna miały elementy wartości obiektywnych. Kanon antyczny był oparty na proporcjach matematycznych. A jak ustalasz obiektywną wartość dzieła filmowego? Wyliczeniem proporcji cięć montażowych na godzinę filmu? Wskaźnikiem jasności obrazu? Stosunkiem zbliżeń na twarze uśmiechnięte i smutne (pomijam fakt, jak obiektywnie ustalisz, kiedy mamy do czynienia z uśmiechem, a kiedy nie)?
Wygląda na to, że nie rozumiesz tego, co napisałem (albo ignorujesz to, co napisałem).
OdpowiedzUsuńBo piszesz: kiedy rozwijasz je o twierdzenie "wartość artystyczna - ale też np. piękno czy brzydota - istnieją także poza nami", to już muszę zaprzeczyć
ale nie dodajesz tego, co napisałem, a co jest kluczowe do tego, żeby to moje twierdzenie miało sens: "wartość artystyczna - ale też np. piękno czy brzydota - istnieją także poza nami (ale ciągle w obrębie ludzkiej kultury i jej percepcji przez innych ludzi).
Ten dodatek, to właśnie to Twoje: uzgodnienie zbiorowe - które ja nazwałbym po prostu kulturą.
Mim zdaniem, należy sobie z tego zdawać sprawę - i takie założenia przyjąć - aby zabezpieczyć się przed sytuacją, kiedy np. pan Mietek staje przed rzeźbą Michała Anioła i mówi, że ona jest "do dupy".
Bo kiedy tak powie, to czy rzeczywiście posąg Dawida staje się "do dupy"? Nie, on - obiektywnie rzecz biorąc, nie jest "do dupy". Zadecydował o tym artyzm i kunszt Michała Anioła i potwierdzone to jest w obrębie kultury (uzgodnienie zbiorowego).
O to mi chodzi.
Ja nigdzie nie napisałem, że: skoro obiektywny kanon istnieje, to ocenę jednostkową można porównywać do niego i w ten sposób uznać ją za obiektywną (jeśli wpada w przyjęty zakres) lub subiektywną (jeśli znajduje się poza tym zakresem). bowiem ocena jednostkowa zawsze jest subiektywna.
Jednak obiektywnie istnieją kanony oceny sztuki. I dotyczy to nie tylko malarstwa czy rzeźby, ale i też kina. To dlatego filmy Bergmana, Felliniego, Kurosawy, Kubricka weszły już do kanonu największych osiągnięć w historii kina. Na tym polega ich obiektywna wartość, której nie może zmienić czyjaś (subiektywna siłą rzeczy) ocena. (Film Kurosawy nie staje się zły tylko dlatego, że nie spodobał się naszemu panu Mietkowi.)
O to mi chodzi.
Ten "obiektywizm" wartości artystycznej sprawia, że nasza kultura ma ciągłość i zachowuje sens.
Bo kiedy tak powie, to czy rzeczywiście posąg Dawida staje się "do dupy"? Nie, on - obiektywnie rzecz biorąc, nie jest "do dupy". Zadecydował o tym artyzm i kunszt Michała Anioła i potwierdzone to jest w obrębie kultury (uzgodnienie zbiorowego).
UsuńNaprawdę? To powiedz mi, jakie są te obiektywne wskaźniki artystycznej wartości posągu Dawida? Inne ogólne przekonanie pewnego kręgu kulturowego, że tak jest. Ile wynosi minimalna wartość a (artyzmu), by rzecz spełniała wymagania bycia "dobrym". Jak się ją obiektywnie (niezależnie od sądów pojedynczych osób) wylicza?
Nie ma. Wynika ona z faktu, że grupa osób uznała je za arcydzieło i to przekonanie zostało (błędnie) uznane za aksjomat, którego się nie podważa, a osoba, która to czyni musi być (delikatnie mówiąc) ignorantem.
I dlaczego uznajesz jednokierunkowość takich sądów? Skoro historia uczy, że przecież wielokrotnie rzeczy miały wartość artystyczną, a potem pojawiała się grupa "Mietków" i dziś rzecz jest bezwartościowa (artystycznie, bo historycznie to co innego) i na odwrót.
"filmy Bergmana, Felliniego, Kurosawy, Kubricka weszły już do kanonu największych osiągnięć w historii kina. Na tym polega ich obiektywna wartość"
Wartość historyczna, kulturotwórcza. Ale czy to znaczy, że są dobre? Czy to znaczy, że jeśli mi się podobają, to jestem obiektywny, ale jeśli mi się nie podobają, to jestem subiektywny? Moja ocena jest subiektywna niezależnie od tego, czy podąża z tłumem (kanonem) czy nie. Jakikolwiek film Kurosawy nie staje się dobry, bo ktoś tak uznał, ale ponieważ taka opinia przeważyła w zbiorowości. Gdyby nie wygrała, to dziś uważalibyśmy go za kicz. Ale czy to obiektywnie zmienia film i jego wartość? Nie. To wciąż byłby ten sam film.
Jakikolwiek film Kurosawy nie staje się dobry, bo ktoś tak uznał, ale ponieważ taka opinia przeważyła w zbiorowości. Gdyby nie wygrała, to dziś uważalibyśmy go za kicz. Ale czy to obiektywnie zmienia film i jego wartość? Nie. To wciąż byłby ten sam film.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. W końcu napisałeś to samo, co ja Ci starałem się przekazać od samego początku.
Jakikolwiek film nie staje się dobry (czy zły) bo Ty tak uznałeś.
A jest tak dlatego, że przesłanki do jego wartościowania znajdują się w kulturze (w tym przypadku: kina) - poza jednostkowym "widzimisię".
Na tym polega ów "obiektywizm".
(To, że każdy odbiór dzieła jest subiektywny, to jest sprawa oczywista.)
I nawet sam użyłeś słowa "obiektywnie" ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie. W końcu napisałeś to samo, co ja Ci starałem się przekazać od samego początku.
OdpowiedzUsuńJakikolwiek film nie staje się dobry (czy zły) bo Ty tak uznałeś.
To samo, a jednak nie to samo. Punkt końcowy jest identyczny, ale punkt wyjścia skrajnie odmienny.
Ja twierdzę, że dzieło nie ma żadnej wartość estetycznej (lub, jeśli wolisz, ma je wszystkie).
Ty z kolei twierdzisz, że dzieło ma przypisaną sobie konkretną wartość estetyczną. I jeśli człowiek jest obiektywny, to potrafi ją rozpoznać. A jeśli tego nie potrafi, to znaczy, że ma subiektywne zaburzenie osądu.
Opisujemy więc rzeczywistość używając zupełnie różnych języków. Ty posługujesz się językiem Galileusza i Newtona: wszystko jest kwantyfikowalne, posiada wartość niezależną od jednostki. Ja korzystam z fizyki kwantowej, według której o konkretnym stanie decyduje obserwator i fakt obserwacji, bez niej film (ów słynny kot) jest dobry i zły zarazem (martwy i żywy jednocześnie).
A jest tak dlatego, że przesłanki do jego wartościowania znajdują się w kulturze
Doskonale, a możesz mi podać źródło tych przesłanek. I zakładam, że skoro mówimy o obiektywności, to przesłanki te nie mają nic wspólnego z osądami ludzi, lecz istnieją poza nimi.
Bo dla mnie kultura jest niczym innym jak zbiorem subiektywnych ocen. Ocena większości (lub większości autorytetów) staje się punktem odniesienia. Dla ciebie punkt odniesienia staje się wartością obiektywną. Dla mnie nie.
Widzę, że nasz spór rozbija się o zwykłą semantykę - nazewnictwo. Niepotrzebnie użyłem jednak słowa "obiektywny". Później pisałem o obiektywizmie w cudzysłowiu, bo przecież również uważam, że takie wartości etyczne i estetyczne jak dobro czy zło, brzydota czy piękno są relatywne - i właściwie nie istnieją poza ludzka kulturą (a więc obiektywnie - w klasycznym rozumieniu tego słowa). To dopiero ludzie - ludzka kultura - nadaje im sens.
OdpowiedzUsuńMyślę, że stąd się bierze nasze nieporozumienie.
Ja również uważam, że kulturę można uznać za pewien "zbiór subiektywnych ocen". Innymi słowy, w obrębie kultury ustalają się pewne wartości (jak np. kanony, pojęcia artyzmu, kunsztu, mistrzostwa... etc.), które stają się punktem odniesienia (bez ustalenia się takich punktów niemożliwa byłaby żadna dyskusja). Inna sprawa, czy się z nimi zgadzamy, czy nie (albo: czy je przyjmujemy czy też odrzucamy).
A nawet jeśli ktoś totalnie odrzuca wartości kulturowe (jak np. nihilista), to i tak musi się posługiwać - jeśli chce to światu zakomunikować - narzędziami, które stworzyła kultura (np. językiem), używając pojęć, które nabrały (dzięki kulturze) sensu i znaczenia.
Ale jak udowadnia nasza rozmowa, nawet język nie jest tak obiektywny, jak to się przyjmuje. Używaliśmy tych samych (lub podobnych) pojęć, ale ich zakres znaczeniowy nie był identyczny u mnie i u Ciebie :)
Usuń