Deception (2008)
Śmieszny film – i to niestety nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Ale czego spodziewać się po filmie, który już swoim tytułem spoileruje całą fabułę? Oto ciapowaty księgowy poznaje pewnego siebie prawnika i szybko stają najlepszymi przyjaciółmi. Dzięki tej przyjaźni księgowy zasmakuje w najbardziej ekskluzywnych, bo bogatych i posiadających władzę kobietach, które oddają się erotycznym uniesieniom w tajnym klubie wzajemnej adoracji. Jak się jednak okazuje (surprise!) prawnik nie jest tym, za kogo się podaje, a zbliżył się do księgowego, by go wykorzystać do zdobycia spore sumy pieniędzy. Reszta jest równie przewidywalna jak początek.
Najśmieszniejszy w całym filmie jest ów sekretny klub, w którym bogaci i wpływowi ludzie tego świata oddają się anonimowemu seksowi. Wizja tego wyuzdanego świata jest absurdalnie staromodna, że trudno ją brać na poważnie. Całe wyuzdanie sprowadza się tu do telefonu i pytania 'Czy jesteś dziś wolny'. Reszta to spotkanie w drogim hotelu i tani w gruncie rzeczy seks. Tak to mogły wyglądać seksualne ekstrawagancje w czasach, kiedy wynalazek Bella trafił na salony. W czasach Internetu, swinger clubów itp., to co widzimy na ekranie nie jest ani atrakcyjne, ani wyuzdane. Nie widziałem nic równie śmiesznego od czasu "Oczu szeroko zamkniętych". Zastanawia się czy to dewocja czy też rzeczywisty brak wyobraźni sprawia, że filmowcom tak trudno przychodzi pokazanie prawdziwej seksapady.
W tym wszystkim najbardziej szkoda mi Charlotte Rampling, która pojawia się zupełnie bez sensu na jedną chwilę, a i tak aktorsko deklasuje resztę o co najmniej dwie długości. Ta jej mina, kiedy kończy swoje zaskakujące (biorąc pod uwagę 'reguły') wyznanie mówi więcej, niż 10-stronicowy monolog. Szkoda jej talentu dla takiego badziewia.
Ocena: 4
Najśmieszniejszy w całym filmie jest ów sekretny klub, w którym bogaci i wpływowi ludzie tego świata oddają się anonimowemu seksowi. Wizja tego wyuzdanego świata jest absurdalnie staromodna, że trudno ją brać na poważnie. Całe wyuzdanie sprowadza się tu do telefonu i pytania 'Czy jesteś dziś wolny'. Reszta to spotkanie w drogim hotelu i tani w gruncie rzeczy seks. Tak to mogły wyglądać seksualne ekstrawagancje w czasach, kiedy wynalazek Bella trafił na salony. W czasach Internetu, swinger clubów itp., to co widzimy na ekranie nie jest ani atrakcyjne, ani wyuzdane. Nie widziałem nic równie śmiesznego od czasu "Oczu szeroko zamkniętych". Zastanawia się czy to dewocja czy też rzeczywisty brak wyobraźni sprawia, że filmowcom tak trudno przychodzi pokazanie prawdziwej seksapady.
W tym wszystkim najbardziej szkoda mi Charlotte Rampling, która pojawia się zupełnie bez sensu na jedną chwilę, a i tak aktorsko deklasuje resztę o co najmniej dwie długości. Ta jej mina, kiedy kończy swoje zaskakujące (biorąc pod uwagę 'reguły') wyznanie mówi więcej, niż 10-stronicowy monolog. Szkoda jej talentu dla takiego badziewia.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz