The Chronicles of Narnia: The Voyage of the Dawn Treader (2010)
No cóż, nie ma się co oszukiwać, Disney miał nosa rezygnując z trzeciej "Narnii". Film wyszedł mierny i zwalanie winy na trudny do przeniesienia pierwowzór nie jest tu żadnym wytłumaczeniem. Wyraźnie bowiem widać, że twórcy nie mieli żadnego pomysłu na to, jak ugryźć historię i poszli po najniższej linii oporu. W rezultacie wyszła im mało ekscytująca gra planszowa , gdzie każde pole równa się głupiemu wydarzeniu, które nie ma żadnego głębszego sensu.
O ile jednak prostotę fabuły jestem jeszcze w stanie wybaczyć (w końcu to produkcja familijna), o tyle konstrukcja bohaterów to już inna para kaloszy. Są to postaci wycięte z gazety, która wcześniej została dokładnie przeżuta przez jakiegoś łakomego czworonoga. Nie ma więc tu nikogo, kto choćby w przybliżeniu przypominał pełnokrwistą osobę. To nawet nie są nośniki konkretnych idei, są to jedynie zapchajdziury, które były niezbędne, bo przecież ekran czymś trzeba wypełnić.
A przecież "Wędrowiec" aż prosił się o to, by stał się przypowieścią o duchowym odrodzeniu. Oto Eustachy, który na początku jest zadufanym w sobie racjonalistą, "człowiekiem nauki". Jego przekonania są bardzo naiwne, o czym się wkrótce przekona stając w obliczu wiary. Wyprawa Wędrowca to przede wszystkim jego wyprawa do zrozumienia duchowości, otworzenia się na inne aspekty istnienia i w rezultacie duchowa przemiana mająca bardzo konkretny fizyczny wymiar. To mogła być naprawdę poruszająca i inspirująca historia. Niestety w filmie nie zostało z niej nic. Ale czy można się dziwić, skoro reżyserem jest Michael Apted, facet, który od 20 lat nie nakręcił nic wartego zapamiętania.
Ocena: 5
O ile jednak prostotę fabuły jestem jeszcze w stanie wybaczyć (w końcu to produkcja familijna), o tyle konstrukcja bohaterów to już inna para kaloszy. Są to postaci wycięte z gazety, która wcześniej została dokładnie przeżuta przez jakiegoś łakomego czworonoga. Nie ma więc tu nikogo, kto choćby w przybliżeniu przypominał pełnokrwistą osobę. To nawet nie są nośniki konkretnych idei, są to jedynie zapchajdziury, które były niezbędne, bo przecież ekran czymś trzeba wypełnić.
A przecież "Wędrowiec" aż prosił się o to, by stał się przypowieścią o duchowym odrodzeniu. Oto Eustachy, który na początku jest zadufanym w sobie racjonalistą, "człowiekiem nauki". Jego przekonania są bardzo naiwne, o czym się wkrótce przekona stając w obliczu wiary. Wyprawa Wędrowca to przede wszystkim jego wyprawa do zrozumienia duchowości, otworzenia się na inne aspekty istnienia i w rezultacie duchowa przemiana mająca bardzo konkretny fizyczny wymiar. To mogła być naprawdę poruszająca i inspirująca historia. Niestety w filmie nie zostało z niej nic. Ale czy można się dziwić, skoro reżyserem jest Michael Apted, facet, który od 20 lat nie nakręcił nic wartego zapamiętania.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz