Frost/Nixon (2008)
Trochę głupio jest mi krytykować ten film, bo Ron Howard zrobił w nim dokładnie to, o co zawsze proszę, kiedy oglądam adaptację sztuki – o uwolnienie się od sceny. I we "Frost/Nixon" to się reżyserowi udało. Niestety zapłacił za to cenę, a ceną tą była dynamika postaci. Aktorzy zagrali znakomicie, lecz każdy z nich gra niezależnie od siebie, równie dobrze wypadliby, gdyby drugiej strony nie było na miejscu. Za brakło drapieżności, ostrego tańca dwóch osobowości, który zobaczyć można było chociażby w "Pojedunku" Branagha. Choć wielu wychodzących z kina było pod sporym wrażeniem, na mnie zmagania bohaterów nie zrobiły wrażenia. Ostateczne 'złamanie' Nixona jest miałkie i nie do końca jasne psychologicznie, podobnie syndrom sztokholmski. Za mało w tym wszystkim intensywności.
Nie do końca kupuję też wymowę filmu, która z jednej strony beszta odchodzącego Busha przypominając sprawę Nixona, z drugiej strony oferując Bushowi drogę do przynajmniej częściowego rozgrzeszenia poprzez publiczną spowiedź. Bardzo w stylu WASP. Miło za to było obejrzeć znów w kinie Platta, który niestety trochę zasiedział się w telewizji.
Ocena: 6
Nie do końca kupuję też wymowę filmu, która z jednej strony beszta odchodzącego Busha przypominając sprawę Nixona, z drugiej strony oferując Bushowi drogę do przynajmniej częściowego rozgrzeszenia poprzez publiczną spowiedź. Bardzo w stylu WASP. Miło za to było obejrzeć znów w kinie Platta, który niestety trochę zasiedział się w telewizji.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz