Dioses (2008)
Z pozoru studium klas uprzywilejowanych wydaje się być bardzo łatwym tematem na film. Jak jednak pokazuje przykład filmu Josue Mendeza, jest to złudzenie. O klasach najwyższych istnieje wiele mitów, przesądów i stereotypów, łatwo zatem wpaść w pułapkę powtarzanie tego, co o nich opowiada się od tysięcy lat. Mendez niestety wpadł w tę pułapkę po same uszy zatapiając i ciekawych bohaterów i potencjalną historię.
Piszę "potencjalną historię" bo de facto w "Dioses" nie ma żadnej historii. Mamy za to cały basen wyrzyganych frazesów. Mendez nie tworzy żadnego studium, lecz powtarza jak papuga zasłyszane skądś historyjki (jak posłucha się 'making of...' to można dowiedzieć się, że usłyszał je od producentki). Odwołuje się do kazirodczych praktyk bogów-faraonów, a Diego wędrujący po slumsach Limy jest niczym Budda po raz pierwszy doświadczający 'zła' tego świata.
W tym wszystkim nie ma miejsca na bohaterów. Pewnie dlatego reżyser tak obcesowo postępuje z aktorami. W jednej chwili są zmysłowi, piękni i wspaniali, w drugiej są maszkarami, na które nie chce się patrzeć. Najmocniej widać to na przykładzie Sergio Gjurinovica i Maricielo Effio. Effio chwilami jest stuprocentową sex-bombą, by za chwilę przekształcić się w kapucynkę zdjętą z drzewa.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz