Lake Tahoe (2008)
Powoli zaczyna mnie nużyć to minimalistyczne kino latynoamerykańskie. Owszem, od czasu do czasu można, ale kiedy co drugi docierający zza Oceanu film jest właśnie takie, to się robi po prostu nudne. "Nad jeziorem Tahoe" to właśnie jedna z takich opowieści... o jedna za dużo.
W zasadzie w filmie niewiele się dzieje chłopak łazi po mieście, próbując znaleźć zapasową część do rozbitego samochodu, od czasu do czasu wracając do domu, gdzie matka pogrążona jest w żałobie po co dopiero zmarłym mężu (a ojcu chłopaka). Podróż bohatera jest w zasadzie podróżą ku swoim emocjom związanym z nagłą śmiercią. Gdzie to wszystko ma sens, gdzieś to wszystko wydaje się dobrze do pasowane. Jednak fakt, że forma "Tahoe" jest tak oczywista sprawia, że film mnie nieco rozczarował. Jakby nie było innego sposobu, by o emocjach opowiedzieć.
Na szczęście film jest dobrze zrobiony i tylko to go w moich oczach ratuje.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz