Star Trek (2009)
Muszę przyznać się do tego, że nie jestem wielkim fanem J.J. Abramsa. "Felicity" nie oglądałem w ogóle, podobnie było/jest z "Zagubionymi", z "Alias" wytrzymałem jeden sezon, a do "MI:3" czy "Cloverfield" nawet nie chciałem się zbliżyć. Jednak "Star Trek" obejrzałem i – co ważniejsze – jestem pod wrażenie.
Film ten to kwintesencja letniego kina: dużo hałasu, dynamiczna narracja, niezbyt skomplikowana intryga i sympatyczni bohaterowie. Wszystko to układa się w ciąg, który może nie tworzy kultowej produkcji, ale jest przyjemny dla oka i ucha. Jest odrobinę słabszy od "Transformers", zabrakło rozmachu i tego czarnego charakteru, który zapamiętuje się na długo (jak choćby w "Robin Hoodzie: Księciu złodziei"). Po pewnym czasie film wytraca też tempo i zamiast lotu z prędkością nadświetlną, szybuje sobie majestatycznie w stronę kulminacyjnej sekwencji pozbawionej jednak pazura. Końcówka trochę mało satysfakcjonująca, ale cała reszta podobała mi się i to całkiem .
Chris Pine jako młody James T. Kirk okazał się dobrym wyborem. Chris ma coś w sobie z Brada Pitta i mam nadzieję, że nie da się zaszufladkować. Choć w tym filmie jest niezły, to jednak lepsze wrażenie zrobił na mnie w "Asie w rękawie", gdzie miał bardziej wyrazistą postać.
Mam nadzieję, że kiedyś doczekam podobnego filmu zrealizowanego w uniwersum "Babylon 5".
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz