Max Payne (2008)
Smutne, jak bardzo technika może działać korupcyjnie na twórców. To, co pół wieku temu w filmie noir z powodzeniem kreowano przy pomocy scenariusza, kamery i światła, dziś próbuje się odtworzyć za pomocą komputerów. Rezultatem jest makabryczna groteska będąca tanią podróbką. John Moore najwyraźniej nie zrozumiał, że wygląd filmu noir to tylko jeden z elementów, ważny ale nie najważniejszy. Tymczasem "Max Payne" jest tylko i wyłącznie konstrukcją, stylizacją i to z rodzaju tych pozbawionych smaku, 'oczojebnych' (pardon my frencz) jakie spotkać można w podrzędnym klubie drag-queen a nie na wybiegu mody w Mediolanie.
Najdziwniejsze z tego wszystkiego jest to, że film nie ma tak naprawdę żadnej fabuły. Tylko patrząc z daleka i to przy olbrzymiej wadzie wzroku, można uwierzyć w iluzję, że jest to historia detektywa, który wciąż próbuje rozwiązać zagadkę śmierci swojej żony i wplątuje się w spory spisek wokół nowej substancji psychotropowej. Kiedy jednak przyjrzeć się całości dokładniej okazuje się, że fabuła rozpada się na kawałki. Poszczególne wątki zostały poszatkowane, wrzucone do bębna maszyny losujące, a potem wybrane i sklecone na chybił trafił.
Miałem nosa, że nie poszedłem na to do kina. Szkoda, że dałem skusić się płycie.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz