Dorothy Mills (2008)
Francuska reżyserka kręci film w Irlandii, a w roli głównej występuje Holenderka. Cóż takie mieszanki czasem dają wyjątkowe owoce, częściej jednak niewiele z nich wynika. Przykro to mówić, ale "Dorothy Mills" to historii raczej nie przejdzie. Film sprawia wrażenie koktajlu zrobionego ze Shymalana połączonego z kinem skandynawskim. Mamy zatem zamkniętą społeczność i historię o duchach, co przywodzi na myśl i "Osadę" i "Szósty zmysł". Społeczność jest wielce hermetyczna i dla zachowania status quo nie cofnie się przed dość brutalnymi zachowaniami. To zaś przywodzi na myśl i "Dogville" i przede wszystkim "Strasznie szczęśliwy" (dla którego to filmu "Egzorcyzmy..." byłyby idealnym preqielem).
To jednak, co w ostatecznym rozrachunku otrzymałem przypomina raczej "Półmrok" z Demi Moore. I muszę powiedzieć, że Moore wypadła w filmie lepiej niż Carice van Houten. Van Houten po prostu nie pasowała do roli, wyglądając i zachowując się co najmniej dziwnie. Na szczęście dla filmu, lepiej niż można się tego było spodziewać ze swoją rolą poradziła sobie debiutująca przed kamerą Jenn Murray. Wraz ze magikami kina udało jej się niezwykle wiarygodnie odwzorować zachowania kojarzone powszechnie i z opętaniem i z osobowością wieloraką. To właśnie Murray film zawdzięcza to, że daje się go obejrzeć.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz