I Love You, Man (2009)
Kolejny świetny tytuł w szybko rozwijającym się gatunku bromedy. W zasadzie mógłby powtórzyć tu wszystko to, co niedawno napisałem przy okazji "Role Models" czy "Kac Vegas". "Stary, kocham cię" to ciepła komedyjka z sympatycznymi bohaterami. Inteligenta i zabawna ale nie histerycznie śmieszna – takich gagów, na których śmiałem się do łez było ledwie kilka, mógłbym je zliczyć na palca jednej ręki. To jednak nie ważne, bo z kina wyszedłem w dobrym humorze...
A jednak zaczynam się już trochę niepokoić. Kolejne filmy bromedy wyrastają jak grzyby po deszczu. Mam nadzieję, że dzieje się to zbyt szybko, że Hollywood zbyt mocno eksploatuje ten dość świeży gatunek i jest już tylko kwestią czasu, kiedy nastąpi przesyt. Byłaby to wielka szkoda. Zaczyna też mi już powoli brakować komedii typu 'buddy movies'. Muszę jednak przyznać, że "Stary, kocham cię" znakomicie wykorzystało konstrukcję komedii romantycznej dla opowieści o przyjaźni i w tej skostniałej formie potrafiło się odnaleźć nadając całość lekkości, bez której żadna komedia nie ma szans na sukces.
Podobało mi się w filmie też to, że obejrzałem tu sporo moich ulubieńców: J.K. Simmons (choć marzy mi się zobaczyć go raz jeszcze w roli skończonego drania jak w "OZ"), znajomych z Broken Lizard i oczywiście Paula Rudda (nawet z tą kretyńską fryzurą) i Rashidę Jones (która może w końcu odnajdzie się w kinie, bo w telewizji już dawno zabłysła). Jednak z drugiej strony fakt, że jest tu większość znanych komików sprawia, że jestem wściekły na twórców za brak w obsadzie Kena Jeonga. Sorry, ale teraz dla mnie żadna męska komedia nie jest do końca uda, jeśli nie ma w niej Jeonga. Żałuję też, że niektórzy z moich ulubieńców mieli tak mało okazji do wykazania się. Choćby Thomas Lennon – ma fajny epizod, ale w "17 Again" udowodnił, że jest zabójczo wręcz zabawny.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz