Babylon A.D. (2008)
Mathieu Kassovitz chyba lepiej by zrobił pozostając przy aktorstwie. Jego kolejne próby reżyserskie wychodzą mu coraz gorzej i jeszcze trochę, a zamieni się w drugiego Mela Gibsona, a tego bym nie chciał, za bardzo go lubię (Gibsona zresztą też lubiłem).
Wizja świata ukazana w "Babylon A.D." bardzo mi się spodobała. Nie, żebym chciał w tym świecie żyć, ale jest to konstrukcja przemyślana, trzymająca się kupy i naprawdę wiarygodna. Nie jest to jednak prawie w ogóle zasługa Kassovitza. Te pomysły istniały już wcześniej stworzone przez Maurice'a G. Danteca. Kassovitz miał po prostu wprowadzić życie w zbudowanych dekoracjach i to mu się niestety nie udało.
Film jest nudny, mało angażujący, a ogólna intryga jeszcze mniej ciekawa od "Piątego elementu". Zresztą próbę ścigania się z filmem Bessona widać na odległość i wystarczy spojrzeć na Aurorę (Mélanie Thierry), by przypomniała się Leeloo i Milla Jovovich. Wielkim błędem było powierzenie głównej roli Dieselowi. Facet miał odpowiedni wygląd, ale zabrakło mu talentu i charyzmy. Mam wrażenie, że każdy inny aktor byłby lepszy – pewnie nawet znienawidzony przez wielu Zac Efron. Vin Diesel był tak straszliwie drętwy, a dialogi wygłaszał z takim totalnym brakiem emocji, że to raczej on był tutaj sztucznym tworem i to obdarzonym raczej mniejszą niż większą sztuczną inteligencją.
Film jest na tyle słaby, że nawet smaczki w postaci fajnych ról drugoplanowych i epizodycznych nie pomogły, a przecież gra tu sporo z moich ulubieńców.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz