Taking Woodstock (2009)
Ang Lee jakiego naprawdę lubię. Być może nawet "Zdobyć Woodstock" uznam za jego najlepszy film, choć musi jeszcze przejść próbę czasu. W każdym razie spodobał mi się bardziej niż dwa poprzednie obrazy (które przecież złe nie były). O ocenie zdecydowała atmosfera, jaką Lee wykreował. Korzystając z każdej możliwej sztuczki czy to przez bohaterów, czy to przez zdjęcia, muzykę a nawet montaż, Lee buduje obraz jaki można byłoby zapewne oglądać w jądrze gwiazdy: kontrolowany chaos, którego rezultaty są oślepiające. Podział ekranu na kilka części, różne sposoby filmowania od psychodelicznej animacji po surowy styl dokumentalny, wszystko to emanuje pasją, poczuciem wolności, radością, ale i sporą dozą naiwności. Pulsująca energia samego ludzkiego życia.
Na tym tle niczym gwiazdy na niebie lśnią wyraziste postaci, które zbudowane na stereotypach jednocześnie te stereotypy przełamują. Czy jest to Billy, weteran z Wietnamu, czy też Vilma bohater z Korei teraz paradujący w kieckach, są to postaci, których nie sposób zapomnieć – barwni, a jednocześnie wielowymiarowi. Spośród wszystkich bohaterów zdecydowanie na pierwszy plan wybija się matka głównego bohatera, odegrana bezbłędnie przez Imeldę Staunton. Jeśli nie dostanie nominacji za swoją kreację, będzie to kolejny przykład na całkowitą ślepotę Akademii.
Ocena: 9
Komentarze
Prześlij komentarz