Humpday (2009)
Życie każdego człowieka jest niczym szafa, w której pogrzebany jest przynajmniej jeden trup. Od czasu do czasu trzeba wyrzucić z niej wszystko i porządnie wywietrzyć, by samemu w żywego trupa się nie zmienić. Taką okazję otrzymują Ben i Andrew, koledzy ze studiów, których drogi życiowe rozeszły się. Ben ustatkował się, założył rodzinę i właśnie zaczyna się z żoną starać o potomka. Andrew pozostał wolnym duchem wędrującym po całym kontynencie, zabierającym się za przeróżne dziwne projekty, lecz nigdzie na dłużej nie zagrzewający miejsca.
Po 10 latach sporadycznego przysyłania pocztówek Andrew postanowił w końcu odwiedzić Ben. Jak na wolnego ducha przystało za nic ma konwenanse i do domu przyjaciela dobijać się będzie o trzeciej nad ranem. Kiedy Ben otworzy mu drzwi, rozpocznie się proces, który wymusi na obu bohaterach przyjrzenie się sobie samym z nowej perspektywy. Durny pomysł nakręcenia "artystycznego porno" o dwóch hetero uprawiających seks ze sobą z Benem i Andrew w rolach głównych stanie się przyczynkiem do wielu dyskusji. Ben odkryje, że gdzieś w nim tli się iskra wagabundy. Z kolei Andrew będzie musiał przyznać się przed samym sobą, że nie jest tak otwarty, jakim zdaje się na pierwszy rzut oka.
"Humpday" to kino niezależne zrealizowane w starym dobrym stylu przypominającym wczesne filmy Kevina Smitha czy też Gregga Arakiego. Kilku bohaterów nie robi praktycznie nic innego tylko ze sobą dyskutuje. Formuła ta wydawała mi się już wytarta i nie do użycia. Jednak w rękach Lynn Shelton wyszło to bardzo odświeżająco. Mogłoby być jeszcze trochę bardziej zawadiackie i zabawne, ale i tak nie mam powodów, by się skarżyć.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz