Io, Don Giovanni (2009)
Ekwilibrystyka jaką uprawia Carlos Saura przestaje mnie już zaskakiwać, a po prostu nuży. Jego najnowszy film jest operą, nie będąc operą, opowiada o procesie tworzenia opery, a jednocześnie próbuje tworzyć rzecz hermetycznie zamkniętą i odciętą od zewnętrznego świata. "Io, Don Giovanni" okazuje się ostatecznie eksperymentem, który dużo zapowiada, ale niewiele ostatecznie oferuje.
Jest kilka elementów, które naprawdę mi się spodobały. Przede wszystkim sekwencje, w których Saura pokazuje, jak tworzone są kolejne partie opery Mozarta. Scena, w której da Ponte opowiada Mozartowi początek fabuły jest chyba najlepszą sceną całego filmu. Podobały mi się wszystkie zabiegi formalne, które przekształcały ekran w scenę operową z podświetlanymi dekoracjami czy też tłem namalowanym na materiale.
(Emilia Verginelli)
Irytowała mnie z kolei całą intryga, z postaciami Annetty i Adriany na czele. Dialogi, które w zamierzeniu miały chyba być operowe, są tak kiczowate, że nie potrafię zaakceptować tej konwencji. Nie podoba mi się też ogólnie cała banalizacji opery "Don Giovanni", którą osobiście bardzo lubię i uważam, że zasługuje na wnikliwsze i bardziej wielowątkowe potraktowanie.
(Lino Guanciale)
To za co szczególnie należą się brawa Saurze to wygląd Francesci Inaudi. Ten chodzący anorektyczny kościotrup w tym filmie wygląda naprawdę atrakcyjnie. Jak zresztą większość pozostałych aktorów i aktorek oblanych ciepłym światłem.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz